Ryba po szlachecku, czyli Zagłoba sum

Współczesna młodzież nie chce już czytać „Trylogii” Sienkiewicza. Sześć tomów, które zostały napisane „ku pokrzepieniu serc”, jest dziś dla nich rozwlekłą opowieścią o rzeczach im obcych i pisaną językiem śmiesznie archaicznym. Nie ma tam scen łóżkowych, bohaterowie nie rzucają co chwila „k**wami”, autor każe się modlić, operuje takimi dziwnymi pojęciami jak patriotyzm czy honor, po co więc w ogóle to czytać? Coraz głośniej różni ludzie domagają się usunięcia dzieła Sienkiewicza – i nie tylko jego – ze spisu lektur szkolnych, co jest elementem prowadzonej po cichu kampanii wynaradawiania polskiej młodzieży. Ma ona być „europejska” i starczy.

Tylko co to oznacza w praktyce? Czy Polacy mają się stać ludem bez poczucia przynależności narodowościowej? Chyba tak, skoro słowo „patriota” w rozumieniu potocznym pomału staje się obelgą, pojmowaną w sensie „nazista”. Zatem najlepiej jest odciąć młodzież od książek, które ów patriotyzm mogą w niej rozbudzić. A młodzieży w to graj, bo jak świat światem uczniowie próbowali się wymigać od jak największej ilości elementów nauczania. To działanie przypomina mi jako żywo podstęp chwastów z pięknej książki Ewy Szelburg-Zarębiny „Przez różową szybkę” – namówione przez pokrzywy młode jabłonie buntują się przeciw woli człowieka i dziczeją. Dopiero, gdy jest już za późno, pojmują, co straciły i że przez własną głupotę stały się wyrzutkami, których owoce nikomu nie przyniosą pożytku. To bardzo dobra alegoria. Wróćmy jednak do Trylogii. Na temat tej wspaniałej powieści powstało już wiele opracowań. Każdy z bohaterów został zanalizowany na wszelki możliwy sposób, wszystkie wątki rozebrano na czynniki pierwsze.

Chyba też każdy czytelnik ma jakąś swoją ulubioną postać na kartach „Ogniem i mieczem”, „Potopu” czy „Pana Wołodyjowskiego”. Myślę, że najmniej fanów ma ten, który budzi moje najżywsze zainteresowanie, czyli Jan Zagłoba. Należy od razu podkreślić, że nie Onufry – to imię Zagłoba przybrał dla niepoznaki, gdy podróżował z Heleną Kurcewiczówną przez tereny objęte powstaniem Chmielnickiego.

Większość czytelników uważa Zagłobę za kwintesencję wad szlacheckich. Opój i obżartuch, łgarz i fanfaron, a przy tym warchoł, pasożyt żerujący na innych… nie warto dłużej się nad nim zatrzymywać. Czy jednak na pewno?

Zastanówmy się, co wiemy o Zagłobie. Otóż zupełnie nic. To człowiek, który będąc już w podeszłym wieku pojawił się dosłownie znikąd. Twierdzi, że jest polskim szlachcicem, ale nie ma na to, prawdę mówiąc, żadnego dowodu. Jego herb jest po prostu żartem, nazwa Wczele została wzięta od blizny na czole. Nikt nie ma jakichś konkretnych albo choćby mglistych wiadomości o jego bliższej lub dalszej rodzinie czy majątku. Ot, zjawia się nagle i zaprzyjaźnia z naiwnym Podbipiętą, pijąc na jego koszt i plotąc trzy po trzy o swych rzekomych przygodach. Potem przystaje do kompanii Bohuna, bo ten też daje się naciągać… Raczej budzi niechęć.

I nagle widzimy zupełnie inne oblicze Zagłoby. Ten, jak już podkreśliłam, niemłody człowiek o niepewnym pochodzeniu, otyły pieczeniarz, pozbawiony majątku i samotny, stawia niespodziewanie czoła najgroźniejszemu kozackiemu watażce! Podstępem odbiera mu dziewczynę i przeprowadza ją bezpiecznie przez Ukrainę, na której wrze powstanie i dzieją się niewyobrażalne zbrodnie. Jak wielkiej trzeba było na to odwagi i przemyślności? Pogardzany przez powierzchownych czytelników Zagłoba wykazał się jednym i drugim. Nawet w najgorszej sytuacji nie porzucił zależnej od niego Heleny, a jakże by mu było łatwo sprzedać ją za dobrą sumę jakiemuś Tatarowi i opowiadać potem, że zginęła w drodze.

Nikt by mu nic nie udowodnił, jeszcze sławiono by jego męstwo, skoro próbował ocalić pannę… Helena, delikatniejsza niż mężczyźni i na pewno mało wytrzymała, była mu zawadą i wystawiała go na permanentne niebezpieczeństwo, jednak Zagłoba doprowadził ją całą i zdrową do Baru, i oddał pod dobrą (jak mu się zdawało) opiekę. Ta akcja mówi o jego prawdziwym charakterze dostatecznie dużo, by wzbudzić w człowieku chęć głębszej analizy.

Zagłoba nie miał domu. Nie wiadomo, co robił i gdzie mieszkał, nim spotkał Podbipiętę. Całkowita samotność sprawiła zapewne, że łatwo przywiązywał się do ludzi. Choć wiecznie kpił z prostodusznego Podbipięty, po jego śmierci był tak oszalały z rozpaczy, że rzucił się do bitwy, na nic nie zważając, aby tylko odebrać wrogom ciało poległego rycerza. Mimo że z Rochem Kowalskim nie łączyło go żadne pokrewieństwo i wmówił mu je wyłącznie będąc w potrzebie, adoptował niejako głupkowatego osiłka i opłakiwał niczym rodzonego syna. Tak samo pokochał Helenę i opiekował się nią jak córką, narażając dla niej życie. Tak raczej nie postępuje mężczyzna, który ma jakąś rodzinę, możemy więc założyć, że w życiu Zagłoby – o którym, przypomnę, nic nie wiemy – wydarzyła się jakaś tragedia. Być może stąd wzięła się jego mania „bajania” – gdy ktoś opowiada o sobie niestworzone rzeczy, ludzie zazwyczaj nie pytają go o rzeczywiste wydarzenia z jego życia. A tego Zagłoba chciał za wszelką cenę uniknąć.

Prawdopodobnie nasz bohater był rzeczywiście jakimś drobnym szlachetką, ale nie jest to dowiedzione. Nosił się po szlachecku, umiał „robić szablą” i znał trochę łacinę – jednak łatwo jest wyobrazić sobie, że ten tajemniczy człowiek jest w rzeczywistości jakimś zubożałym mieszczaninem, a nawet zbiegłym chłopem, który dzięki wrodzonemu sprytowi podszył się pod kogoś nieistniejącego. Równie łatwo jest założyć, że był to, na odwrót, ktoś z „wielkich” ówczesnego świata, tak niewygodny politycznie, że usiłowano go zamordować i musiał uciekać w przebraniu, by ratować życie. Ludzie z fantazją mają tu wielkie pole do popisu, niczym nieograniczone.

Jak zachowywał się sienkiewiczowski wesołek na co dzień? Mimo wielu przechwałek Zagłoby, jaki to był z niego kiedyś „kogut”, nigdzie nie widać, by dybał na niewieścią cześć. Można to tłumaczyć jego podeszłym wiekiem, ale można i tym, że w gruncie rzeczy był znacznie poważniejszym i uczciwszym człowiekiem, niż się zdaje. Jego słabością był pociąg do alkoholu, ale wtedy – co trzeba podkreślić – nie było to uważane za rzecz naganną. Pili wszyscy, co pomagało w trawieniu bardzo niezdrowych posiłków, głównie pływających w tłuszczu mięs. Sycony miód uważano za lekarstwo na wiele dolegliwości, co nie było zresztą takie głupie, gdyż ten napitek zawierał całkiem sporo dobroczynnych składników, między innymi pewien procent propolisu, hamującego rozwój bakterii, wirusów i grzybów. Anemię i dolegliwości serca leczono winem (co dawało na ogół efekt przeciwny do zamierzonego), a pacjentów przed interwencją chirurgiczną po prostu upijano.

Pili wszyscy, nawet dzieci i mnisi w klasztorach. Tak więc nie można robić Zagłobie wymówek za tę akurat przywarę. Wielokrotnie udowadniał, że nie jest tchórzem, choć w przeciwieństwie do innych bohaterów Trylogii nie lubił zbędnego ryzyka. Można powiedzieć, że to raczej zaleta niż wada, bo niezależnie od sytuacji politycznej najłatwiej jest zginąć przez brawurę, nic przy tym nie osiągnąwszy. Zagłoba działał ostrożniej niż Wołodyjowski czy Kmicic, ale za to skutecznie. Gdy trzeba było, chwytał za broń i udowadniał, że umie się nią posłużyć, wolał jednak rozwiązywać swe problemy za pomocą inteligencji, nie szabli. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół, rozumujących „po żołniersku” (szabelkę w dłoń i hajże na wroga), był człowiekiem dalekowzrocznym i zabierając się do działania potrafił` rozważyć, jaki ono może przynieść efekt. Był też niezwykle przedsiębiorczy i skuteczny w działaniu, umiał bezbłędnie przewidzieć rozwój sytuacji i ocenić drugiego człowieka już przy pierwszym spotkaniu. Na dłuższą metę okazywało się, że jego ocena była słuszna, nawet gdy początkowo wszystko temu przeczyło.

Umiał z biegłością wytrawnego psychologa wykorzystać ludzkie słabości przeciwnika, by osiągnąć swój cel. A to potrafią tylko ludzie naprawdę inteligentni. Od razu też trzeba podkreślić, że Zagłoba nigdy nie wykostywał swej biegłości w manipulowaniu innymi po to, by osiągnąć jakiś egoistyczny cel – zdobyć mocną pozycję na czyimś dworze, majątek czy tytuł. Jakże łatwo by mu to przyszło…

Sienkiewicz skonstruował postać Zagłoby na pozór niedbale, w rzeczywistości jednak bardzo troskliwie. Ten gruby żartowniś tylko pobieżnemu obserwatorowi wydaje się błaznem. Gdy przyjrzeć mu się bliżej, odrzucając uprzedzenia powstałe wskutek powierzchownych śmiesznostek tego człowieka, widzi się wytrawnego stratega, przyjaciela wiernego aż po grób, a nawet śmiałego rycerza. Zagłoba pozostaje zawsze prawdziwym patriotą, niezależnie od okoliczności i od ceny, jaką przyszłoby mu zapłacić. W jego charakterze brak rysu okrucieństwa, dość charakterystycznego dla tamtej epoki. Zagłoby nie cieszy widok czyjegoś cierpienia (choćby je nawet akceptował), umie też zdobyć się na przebaczenie i współczucie.

To, co zdaje się być jego słabością na tle preferowanych cnót tamtej epoki, jest w rzeczywistości jego siłą, dzięki której zachowuje równowagę psychiczną i dobry humor. Jak już wcześniej napisałam, ma też w sobie mnóstwo miłości, ale brak mu kogoś, kogo mógłby nią obdarzyć, dlatego przelewa ją na Helenę, Rocha Kowalskiego, Basię… W rzeczywistości więc Zagłoba nie jest jedynie grubym, wiecznie popijającym rodzimym Falstaffem – jest również ciepłym, godnym zaufania człowiekiem, na którego zawsze można liczyć i który umie dowieść swej przyjaźni, patriotyzmu i szczerego chrześcijaństwa nie tylko językiem. Dla mnie zaś jest świetnym przykładem na to, ze oceniając kogoś należy przeprowadzić dokładną analizę, a nie opierać się jedynie na kilku najbardziej widocznych cechach.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

3 komentarze

  1. Są dwie takie postacie, które wręcz uwielbiam i które uważam za bardzo niedocenione i niezrozumiane przez większość odbiorców. Zagłoba właśnie i Szwejk. Dlatego mierzi mnie kompletne spartolenie jednego przez Kowalewskiego w „Ogniem i mieczem” a drugiego przez Stuhra. Wydawać by się mogło, iż dobrzy aktorzy, ale zagrali te postacie na poziomie żenującym i świadczącym o kompletnym nieprzygotowaniu do roli i niezaznajomieniu się (lub niezrozumieniu) granej przez siebie postaci.
    A Szwejk i Zagłoba, choć w różnych wojnach walczyli, są jak dla mnie zaskakująco podobni.

  2. Bardzo przyjemnie zaskoczyło mnie, że pojawił się felieton na taki niepopularny temat jak Trylogia. To, że starsi czytali to nic dziwnego. To, że młodsi nie – też nie dziwota. Jest internet, są SMS’y – po co tyle czytać? Zresztą, jak powiedziała Luiza, jest to trochę archaiczne, ale przecież piękne i wzruszające. Ile razy czytam, jak ginie pan Wołodyjowski – ryczę. Ale już moje (teraz dorosłe) dzieci czytały tylko fragmenty. Za to Tolkiena połknęły jednym tchem. Może nie jest to ten sam rodzaj literatury, ale ilość stron podobna. I choć i tu i tu dużo się dzieje to zdecydowanie opowiadają się za fantasy. Chyba nic na to nie poradzimy.
    A patriotyzmu (i nie tylko) trzeba uczyć w domu, w rodzinie, bo szkoła nie potrafi nauczyć nawet miłości do książek.
    A dla Luizy ogromny plus za taką piękną i nieszablonową analizę postaci pana Zagłoby!

Skomentuj Robert Rusik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *