Róża wiatrów

La rosa más preciosa florece en el desierto*.

W ślepym zaułku
Spoglądają na siebie nieśmiało. Jakby pierwszy raz znaleźli się sam na sam. Takie tête-à-tête à rebours. Tak na opak. Jak rak – na wspak. Nie jest to jednak ich pierwsze spotkanie i kto wie, czy nie ostatnie. Czy stąd to onieśmielenie?

Z głośników sączy się miękko:
Sweet dreams till sunbeams find you
Sweet dreams that leave all worries behind you
But in your dreams whatever they be
Dream a little dream of me*

Jakby cały wszechświat uczestniczył w ich rozmowie i ze wszystkich sił pragnął ich pchnąć znów ku sobie.

Ona siedzi bokiem do niego. Szykuje się do ucieczki? Nie podnosi wzroku, udając, że jedyne, co ją aktualnie interesuje, to resztki pianki na filiżance po kawie. Zbiera ją z brzegów naczynka wskazującym palcem. Wkłada go do buzi i zlizuje wspomnienie palonych ziaren. Kiedy uprzytamnia sobie, że on najprawdopodobniej właśnie na nią patrzy, czerwieni się i odsuwa filiżankę na środek stolika.

– Urocze to było. – On śmieje się i milknie. Przechyla głowę i nadal bezczelnie śledzi jej ruchy. Czeka. Obdarzy go wreszcie swoją uwagą? Przez chwilę słychać tylko muzykę, która zapełnia ciszę brakującymi słowami: I’m longing to linger till dawn, dear just saying this***.

– Boję się – szepcze ona, nadal unikając jego wzroku.

– Może spróbuj to wyjaśnić, proszę.

– Boję się prawdy o nas.

– A jak nas postrzegasz?

Mam wrażenie, że on powstrzymał w tym momencie gorzki uśmiech. Jakby nie chciał sprawić jej przykrości swoim rozczarowaniem, które wywołały w nim jej słowa. Popatrzyłam na nią. Drżały jej ręce. Była tak spięta, że zrobiło mi się jej żal. Zaraz wstanie na tych swoich miękkich nogach i wyjdzie! Ale nadal nic się nie działo. Po chwili zaczyna się bawić łyżeczką. Mam obawę, że tak jak przed chwilą palce, włoży i łyżeczkę do buzi, ale nie. Nie robi tego. Oddycham z ulgą, kiedy odkłada ją na spodek. Teraz zbiera się w sobie i ledwo słyszalnym głosem odpowiada:

– Nasz taniec przypomina walkę kogutów. Depczemy sobie po palcach! Nie tylko gubimy rytm, ale nawzajem się z niego wybijamy.

– Ale to przecież nie kwestia braku wyczucia czy niedosłuchu.

– Tylko?

– Powtórzeń. Skomplikowane układy podczas żmudnych ćwiczeń nie cieszą, to oczywiste. Lecz później, kiedy nie myślisz już o krokach, dajesz się ponieść uwiedziona! Proszę cię tylko: pozwól się poprowadzić. Oprzyj się na ramie.

Dzieło sztuki
Ktoś stłukł cenny witraż. Kamieniczny, secesyjny. Przetrwał wojnę z bolszewikami i Niemcami, całe PRL i kolejne piętnaście lat względnego pokoju w narodzie. Kolorowe szkło zasypało schody: częściowo te prowadzące do sutereny i te, które pięły się od parteru w górę. Kolorowe błyski na rozstajach. W drobnych odłamkach próbowałam odszukać znajomy obraz. Przedstawiał drzewo: mirrę wydającą na świat syna Adonisa. Adon był pra-prawnukiem Pigmaliona i Galatei. Począł się z kazirodczego związku Mirry i jej ojca Cynyrasa. Przynajmniej dwa razy dziennie zawieszałam na tej wielobarwnej rozecie swój wzrok i kierowałam myśli do wątku, który, jak mi się wydawało, łączył historię Mirry i Galatei. Obie stały się kochankami swoich twórców. Czyż nie tak? Łzy Mirry są kadzidłem palonym przed królami i kapłanami, a Galatea to wcielone marzenie o pięknie i miłości. Zbieram rozbite szkiełka z takim żalem! Nigdy go nie zobaczę takim, jakim był dawniej. Jaka szkoda. Ostry kawałek boleśnie rani mnie w palce. Mój żal spływa na… no właśnie: na co? Na ulotność przeszłości. Nie potrafię jednak wyrzucić tych odłamków. Są jak diamenty, które pospadały z trzymającej je świetlanej żyłki.

Wspomnienie o świcie
Nie potrafię o nim przestać myśleć. Wciąż na nowo zaskakuje mnie przenikliwością. Każdym słowem potrafi poruszyć czułe struny. Jak to możliwe, by wypowiadać się z taką precyzją, a jednocześnie nie uronić ani kropli subtelnego uroku?!

– To nie moja zasługa, że tak mnie odczytujesz.

– Jak to? – Nie potrafię ukryć zdumienia.

– To nowe porozumienie zawdzięczasz umiejętności słuchania.

Potrafię jedynie go uwielbiać. Jakby jego dłonie, którymi wydobywał mnie z niebytu, ukształtowały nie tylko moje ciało, ale również odwzajemnienie w umiłowaniu. I skąd pewność, że tak właśnie jest? Czy to imię wyszeptane w intymnej przestrzeni jego świadomości znalazło wyraz w moich oczach? Kasztanowo-złote tęczówki, łagodnie miękka linia warg, delikatne łuki brwi – nieustannie zdumionych, płynny owal oblicza tej, którą ukształtował. Wybudzona Galatea de Marfil: wcielona myśl, urzeczywistnienie twoich pragnień, mój miły.

– Tak długo milczałaś!

– Doceń to, że słuchałam pilnie rozmów młodzieńców i leciwych dam mijających mnie za dnia, szukających natchnienia pośród ekspresyjnych pasaży. Pamiętam, jak kiedyś podsłuchałam dwie dziewczyny, zapewne uczennice pobliskiego liceum. Wspomniały coś o twojej mowie, o tym, że trudno cię zrozumieć. Za to niektóre starsze kobiety chwaliły się, że poznały nie tylko podstawy twojej gramatyki.

– Chyba najpiękniej udały mi się twoje uszy, dziewczyno. To dzięki nim najpierw otworzyłaś swoją duszę, a później zdecydowałaś o tym, aby otworzyć usta. Nic nie dzieje się przypadkiem. Jednak nie słuchaj wszystkich!

– Przecież to niemożliwe!

– Będą ci wmawiać, że cię skrzywdziłem: nadając ci imię, odebrałem ci prawo do samostanowienia.

– Moje odpowiedzi niech będą czytelne tylko dla ciebie. Przecież nasze porażki nosimy ze sobą.

– Tak. Jak rozbite witraże.

– Nie. Jak te na powrót sklejone i ponownie wprawione w ramę. – Słysząc to, podniósł brwi do góry i dotknął jej dłoni:

– Może nie szybko się uczysz, ale dostrzegam postępy – wyraźnie się ucieszył.

– Widzisz je, ponieważ ładnie patrzysz. Nie zawsze tak było.

– Utrata zawsze rodzi jeszcze silniejszą potrzebę.

– Ale tego pragnienia nie można zaspokoić.

– Nie szkodzi. Właśnie tak jest doskonale.

*hiszp. : Najpiękniejsza róża zakwita na pustyni.

**Fragment piosenki Dream a little dream (tłumaczenie M.P.: Słodkich snów, zanim zbudzą cię słońca promienie, słodkich snów, porzuć trosk strumienie. A w snach, jakiekolwiek by były, niech ci się przyśni mały sen o mnie, mój miły).

*** C.d. Dream a little dream (tłum. M.P.: Kochany, przeciągam tęsknotę do świtu, aby ci o niej opowiedzieć).

Tekst zainspirowany szeptem moich mistrzów.

Dziękuję

Maria Peszt

 

 

 

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *