Przyznaję się: nie mogłam się zabrać do napisania kilku słów na temat Czarnych Krów Rolanda Topora, nie dlatego że jestem nieczuła na jego poczucie humoru, powód był inny. W pisaniu recenzji nie potrafię być neutralna. Wiele osób czyni mi z tego powodu zarzuty, ale nie potrafię niestety tego zmienić. I o ile pamiętam Reinfelda (w tej roli właśnie Topor) z „Wampira Nosferatu” mistrza Herzoga oraz „Lokatora” Polańskiego (film oparty jest na powieści „Chimeryczny lokator”), o tyle samych książek francuskiego komika nie kojarzę. Wstyd się przyznać, ale surrealizm w literaturze francuskiej właściwie jest mi obcy. Czarne krowy to pierwszy zbiór opowiadań, który znalazł się w moich rękach. I co? Jakoś dziwnie. Albo nie dorosłam do tego typu tekstów, albo ich nie rozumiem. A może po prostu nie przemawia do mnie taki sposób postrzegania rzeczywistości. Ten rodzaj komedii, w której cierpienia bohatera wywołują uciechę publiczności. Ale po kolei…
Roland Topor urodził się w rodzinie polskich Żydów, która przed II wojną światową wyemigrowała do Francji, do Paryża. Tam udało im się przetrwać wojnę i w roku 1946 Roland ukończył prestiżową uczelnię École Nationale des Beaux-Arts w Paryżu. (Wielbicielom rysunku satyrycznego napiszę, że Topor w czasie studiów rysował dla magazynu „Hara – Kiri”). Był też twórcą licznych plakatów filmowych, m.in. dla wspomnianego już wcześniej Herzoga czy Felliniego, geniuszem francuskiej groteski współczesnego świata, twórcą z wieloma pomysłami. Umarł w 1997 roku, w wieku 57 lat.
Czarne krowy w Polsce pojawiają się 17 lat po śmierci pisarza. To 33 opowiadania o tematyce, którą zajmował się ciągle. Trochę jak Poe pisał o tym, czego się bał. Przede wszystkim o czyhającej gdzieś niedaleko śmierci, o samotności wśród ludzi, o zatraceniu się we współczesnych syndromach konsumpcyjnych. Dużo jest u Topora o maniach, o strachu. Takim ciągłym przerażeniu, które siedzi głęboko w człowieku i wychodzi powolutku, delikatnie. Jest stałym doświadczeniem. Opowiadania w zbiorze to kilkustronicowe monologi, które mogłyby być wypowiedziami każdego z nas na jakiejś terapii zbiorowej, powiedzmy pod tytułem „czego się obawiamy i czego obawiać się powinniśmy”.
Tytułowe czarne krowy to wizja pisarza na temat lęku (bezpośrednio nawiązująca do zabobonnego lęku przed czarnymi kotami). Jest to tekst, który spointować można hasłem „dlaczego obawiamy się czarnych kotów, przecież czarna krowa w każdej chwili może wyjść na ulicę”. Kot krzywdy nie zrobi, a krowa owszem. Tyle. Przerażające jest opowiadanie „Elephant boy”, które przedstawia okrutną wizję dzieci znęcających się nad znalezionym i uwięzionym słonikiem. Jest też monolog o uwolnionym Fallusie, który wędruje przez świat w poszukiwaniu swojej ciepłej, przytulnej dziury.
Wszystkie teksty, mocno surrealistyczne, odbiegające od tych, do których przywykłam sięgać, wciskają w fotel. Ale prawdą będzie, jeśli napiszę, że Topor jest nie dla wszystkich. Mnie do gustu nie przypadł. Za dużo w nim smutku. Ukrytego na każdej niemal stronie.
Ula Orlińska-Frymus
Autor: Roland Topor
Tytuł: Czarne krowy
Tłumaczenie: Michał Krzykawski
Wydawnictwo: Replika
Rok: 2014
Liczba stron: 176