Robin Hood, człowiek legenda

robin_hood_-_the_legend_of_sherwoodNie wiem, czy znalazłby się ktoś, kto nie słyszał o Robin Hoodzie. Postać szlachetnego zbójcy wrosła w zbiorową świadomość tak dobrze, że dziś nie wyobrażamy sobie bez niej świata. Naszej miłości do łucznika w kapturze nie umniejsza fakt, że jego istnienie nie zostało potwierdzone przez źródła historyczne. Istnieją co prawda poszlaki co do jego tożsamości, jednak znane dokumenty są zbyt skąpe, by można było  mieć jakąkolwiek pewność. Pisane i śpiewane przekazy na ogół mają rysy wspólne. Zgadzają się co do tego, że Robin ukrywał się w lesie Sherwood, że jego najbliższymi przyjaciółmi byli Little John, Much – syn Millera, Will Scarlett i Alan a’Dale, minstrel (brat Tuck i Marion to wymysł dużo późniejszy). W wielu powtarza się motyw, zgodnie z którym nasz bohater nie zabijał ludzi, wręcz brzydził się zabijaniem. Nie wydaje się to jednak prawdopodobne w epoce, w której życie pojedynczego człowieka nie miało żadnego znaczenia, chyba że był jakimś wielmożą. Poeci zgadzają się co do tego, że Robin został wyjęty spod prawa bardzo młodo i że stosunkowo młodo umarł, wskutek zdrady przeoryszy z Kirkles, która była jego ciotką i której ufał.

real-robin-hood-622x415Pierwowzorem Robin Hooda według wielu historykow był Robin Hode, skromny dzierżawca w dobrach arcybiskupa Yorku, wyjęty spod prawa za dług wobec swego pana. Według średniowiecznej kroniki hrabstwa York około roku 1225 ukrył się on w lesie, gdzie zgromadził drużynę podobnych  jemu wygnańców. Inna kronika wspomina o procesie niejakiego Roberta z Locksley, oskarżonego w 1245 r. o kłusownictwo i rozbój. Jednak najbliższym postaci szlachetnego banity był Roger Godberd, wyję ty spod prawa w 1260 roku za walkę przeciwko królowi Henrykowi III. To właśnie ten  mężczyzna ukrywał sie w lesie Sherwood i walczył z Szeryfem Nottngham, którym był wtedy Reginald de Grey. Miał też możnych przyjaciół, na przykład rycerza o nazwisku Richard Foliot , który pomagał mu w jego walce. Godberd został w końcu schwytany, osadzony w więzieniu i przez trzy lata czekał na legalny proces. Król Edward I ułaskawił go po powrocie z Ósmej Krucjaty. Według jednych źródeł Godberd wrócił na swoje gospodarstwo jako wolny człowiek, według innych – popełnił nowe przestępstwo i ostatecznie umarł w więzieniu. Inskrypcja na kamieniu nagrobnym w Opactwie Kirkles, istniejącym do dziś, określa banitę jako „Earla Huntington” – i to właściwie wszystko, co można nazwać świadectwem pisanym.

robin-hood-statueTu więc kończą się oficjalne wieści i zaczyna legenda. Ponowną wzmiankę o naszym bohaterze odnajdujemy w napisanym odręcznie poemacie, którego autorem był czternastowieczny poeta, Piers Plowman. Potem mamy balladę nieznanego autora Śmierć Robin Hooda, powstałą w  XV wieku. Jak widać, istnieje  przepaść czasowa między dokumentami – kronikarskim z XIII wieku i poetyckim z XIV. Czyżby przez cały wiek nikt nie interesował się słynnym banitą? Tak, nikt – bo też wcale nie był on słynny. Mało tego! Jego znane dziś na całym świecie imię oznaczało w slangu po prostu… złodzieja, bandytę, wyjętego spod prawa. Sławę zyskał dopiero dzięki poetom, którzy uznali jego postać za wdzięczny obiekt ballad śpiewanych przy dźwiękach lutni. Szczególnie fascynowała ich miłość między Robinem i Marion, przy czym w ogóle nie przeszkadzał im fakt, że istnienie pięknej towarzyszki Robin Hooda nie zostało nigdzie odnotowane. Podobnie nic nie wiadomo o tym, aby był on Sasem, walczącym z Normanami – tę rolę dopisał mu dopiero w XVIII wieku znany autor Walter Scott w powieści „Ivanhoe” oraz francuski historyk Augustin Thierry w swojej „Histoire de la Conquête de l’Angleterre par les Normands”. Obaj posiłkowali się własną wyobraźnią, której im nie brakowało, a po trochu i logiką – skoro Sasi walczyli z Normanami, mógł być między nimi charyzmatyczny przywódca wyjętych spod prawa biedaków. A jeśli takowy istniał, na pewno miał jakąś kochankę lub żonę, bo który wojownik wytrzyma bez kobiety? Na pewno jakaś była. Dlaczego nie miałaby nazywać się Marion? W końcu taka postać pojawiła się już w późnośredniowiecznych balladach. Rozmaici pisarze podjęli romantyczny wątek przygód dzielnego banity, przy czym Marion bywała w ich opowieściach córką zubożałego rycerza, piękną chłopką, wdową po normańskim wielmoży, a nawet siostrzenicą króla Henryka. Często używany przydomek „Maid” sugeruje pannę, ale również mógł się odnosić po prostu do pokojówki jakiejś damy, co miałoby większy sens. Chociaż damy tej epoki miewały różne pomysły, były zbyt dobrze pilnowane, by wdawać się w romanse z banitami. Jakkolwiek było, dziś nie wyobrażamy sobie Robin Hooda bez Marion.

Nasze wątpliwości nie zmieniają faktu, że dzielny Robin jest ludziom po prostu potrzebny. W miejscach znanych z legend – i to bez różnicy, starszych czy nowszych – znajdują się tablice poświęcone dzielnemu banicie. W Opactwie Kirkles, gdzie według legendy zmarł, zdradzony przez przeoryszę, znajduje się grób, którego inskrypcja sugeruje, iż leży tam właśnie Robin Hood. Głosi ona:

Hear underneath dis laitl stean

Laz robert earl of Huntingtun

Ne’er arcir ver as hie sa geud

An pipl kauld im robin heud

Sick [such] utlawz as he an iz men

Vil england nivr si agen

Obiit 24 kal: Dekembris, 1247

Jej autentyczność jest podawana w wątpliwość przez historyków, co nie przeszkadza okolicznym mieszkańcom wierzyć w nią święcie. Miejsce po lesie Sherwood dawno zostało zabudowane, ocalał wszakże prastary dąb, pod którym podobno siadywała wesoła kompania. Jest nie tylko pomnikiem przyrody, ale i legendy. A w muzeum w Nottingham przechowuje się do dziś miecz i łuk, podobno należące kiedyś do Robina.

 robin-hood_0Film z 1922 roku z Errolem Flynnem w roli głównej rozpoczął triumfalny marsz dzielnego łucznika najpierw przez duże, potem przez małe ekrany i mnożenie wariantów jego historii. W literaturze mamy może mniej wersji, ale też jest ich sporo. Najsłynniejsza z nich to „Wesołe przygody Robin Hooda” Howarda Pyle’a,  są też jednak takie książki jak: „Robin Hood z zielonego lasu” R.I. Greena, „Robin Hood” Randa McNally, „Zielony maj Robina” Theo Tailor-Grandsona, a nawet „Robin Hood” naszego rodzimego pisarza Tadeusza Kraszewskiego. Współcześni literaci chetnie przerabiają historię Robina na fantasy – jako przykład może tu służyć książka Tomasza Pacyńskiego „Sherwood”, żeby wymienić tylko jedną. Ten trend rozpoczął serial z  1983 roku „Robin z Sherwood”, gdzie w tradycyjną legendę wmieszano wątki fantasy oparte o mitologie celtycką. Próba powtórzenia sukcesu tej serii zaowocowała kilkoma dość marnymi filmami i wyjątkowo tandetnym serialem „Nowe przygody Robin Hooda” z 1997 roku. Oprócz nich istnieje na szczęście bardzo wiele dobrych, solidnie zrobionych filmów oraz seriale, zarówno aktorskie, jak i animowane. Główny bohater bywał w nich przedstawiany pod zwierzęcą postacią albo też jako nastolatek – serial animowany „Młody Robin Hood” –  co jest o tyle śmieszne, że według legendy został on wyjęty spod prawa w wieku osiemnastu lat, więc stary nie był. Jest w czym wybierać – są nawet komedie, takie jak „Faceci w rajtuzach” Mela Brooksa i pierwowzór tego filmu, dziś już zapomniany i niemożliwy do zdobycia zabawny serial telewizyjny z 1977 roku „When the tights were rotten”. Reżyserował go ten sam człowiek, Mel Brooks. Jeśli już mowa o serialach, to Robin Hood ma nawet swój odpowiednik we Francji – młodego rycerza wyjetego spod prawa, który w czasie wojny stuletniej walczy z najeźdźcą. Thierry la Fronde to postać całkowicie fikcyjna, niemająca historycznego pierwowzoru ani w kronikach, ani w legendach z terenu Francji. Ale to tak na marginesie.

 images (5)Można by rozpatrywać fenomen Robin Hooda jako lokalną ciekawostkę, gdyby nie miał on swoich klonów w innych krajach. Właściwie określenie „klony” jest nieścisłe, gdyż te opowieści powstawały niezależnie i każda z nich została osnuta wokół jakiejś autentycznej postaci. Dobrym przykładem jest nasz – a właściwie słowacki – Janosik, śląski Ondraszek, szkocki Rob Roy, szwajcarski Wilhelm Tell. No i meksykański Zorro, który zresztą wcale nie był tak nazywany – prawie wszyscy desperados  nosili maski, a że charaktery mieli różne, mógł trafić się i taki, który stanął w obronie maltretowanego Indianina czy wywłaszczanego za długi farmera, a stąd tylko krok do legendy. Są jeszcze japońscy Ishikawa Goemon i Nezumi Kozo, francuski Cartouche Zbójca lub Jesse James z czasów Dzikiego Zachodu. Prawdopodobnie wszyscy oni byli siebie warci. Ludowe opowieści, podawane z ust do ust, zawsze potrzebowały bohatera pozytywnego, który zjawi się, ukarze drani, obroni słabych i sypnie złotem biednym. W życiu realnym bywało zgoła inaczej. Bandyci rabowali i bogatych, i biednych. Po prostu zabierali to, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, opornych bijąc bez pardonu. Jeśli nie atakowali najuboższych, to tylko z wyrachowania – szkoda tracić czas i siły tam, gdzie nie ma czego zrabować. Czasem zbieg okoliczności sprawiał, że przy okazji ginął jakiś znienawidzony rządca czy nadużywający władzy urzędnik, bywało też, że świętujący udany napad rabuś rzucał kilka monet biedakowi w wywołanym nadużyciem alkoholu napadzie wielkoduszności. Tak rodziły się opowieści o „obrońcy ubogich i skrzywdzonych”. Jeśli dodatkowo kraj znajdował się pod okupacją, dodawano do tego element oporu wobec najeźdźcy. Ludzie muszą mieć w co wierzyć.

Robin HoodCzy te legendy zawsze były bez pokrycia? Niekoniecznie. Jest rzeczą oczywistą, że jeśli taki herszt zbójecki miał trochę oleju w głowie, sam pracował na swoją legendę i starał się skaptować najuboższą ludność. Zwykle była to najliczniejsza część okolicznych mieszkańców i dobrze było mieć ją po swojej stronie, tak na wszelki wypadek. Nie ma co się jednak oszukiwać. Zazwyczaj byli to po prostu ludzie bez skrupułów, najczęściej pochodzący z nizin społecznych, zdegenerowani pod wpływem nędzy i patologicznego środowiska. Jeśli któryś z nich urastał w zbiorowej świadomości do rozmiarów bohatera, to raczej pomimo swych postępków, nie dzięki nim. Jak wspomniała pisarka Astrid Lindgren w swej powieści „Ronja, córka zbójnika”, wystarczył jednorazowy gest – jak w przypadku ojca głównej bohaterki, herszta górskich zbójców, który dziesięć lat temu podarował biednej wdowie worek mąki. I został zapamiętany jako ten, co wspomaga biedaków.

Wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej świadomi tych faktów. Nie przeszkadza nam to jednak lubić Robin Hooda, a raczej to, co jemu podobni dla nas symbolizują – rycerskość, odwagę i empatię wobec cierpiących.

Luiza Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *