Punkt wyjścia – Dawid Kain

Rozdarcie wewnętrzne dopada czasem każdego. Niezależnie od tego, czy jest się muzykiem rockowym, wyniesionym na piedestał przez fanów, tylko po to by w samotności strzelić sobie ostatnią dawkę heroiny, czy też szarym obywatelem ledwie wiążącym koniec z końcem. Nie ma wyjątków, bo brak też reguł rządzących życiem. Tylko jak przelać na papier uczucia, z których wyartykułowaniem ma się problemy? Bo w jaki sposób opisać pustkę duszy, rozdarcie i wewnętrzny niepokój, gdy myśli są rozbiegane i nieskładne? Pisarze cały czas próbują, ale dobre chęci to nie wszystko.

Dawid Kain pisząc „Punkt wyjścia” postawił przed sobą bardzo trudne zadanie. Chciał pokazać świat z perspektywy dwóch zupełnie odmiennych osób, tworząc tym samym zupełnie różne wizje. Mamy więc parę głównych narratorów – Dawida i Rafała, pisarza oraz balangowicza, imającego się prac, których nikt inny by nie chciał (no chyba, że ktoś lubi przebierać się za podpaski). Autor przeskakuje między ich życiami, pokazując czytelnikowi zaledwie po kawałku ich świata. Wbrew pozorom, taki podział nie przeszkadza w lekturze, a wręcz przeciwnie, dodaje jej smaczku. Bohaterowie mają swój język i zupełnie inaczej radzą sobie z życiem. Każdy z nich wysławia się inaczej (różnica jest kolosalna), a co za tym idzie, otrzymujemy dwie różne opowieści.

Coś jednak łączy Dawida i Rafała. Te dwie postaci są zagubione, choć może nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Życie pisarza (choć to dość mocne słowo) jest męką. Cierpi na zaburzenia psychiczne, nie potrafi napisać niczego wartościowego (a tym bardziej dochodowego) i przez większość czasu myśli tylko o tym, czy jego rozporek jest zasunięty. Gdy pojawia się szansa na ciekawy temat, o uzdrowicielu w tajemniczej chatce, nie przejawia nawet szczypty zainteresowania.  Postanawia jednak przyjrzeć się bliżej całej sprawie i trafia w ręce starszego mężczyzny, który rzekomo potrafi uleczyć każdą dolegliwość. Jednak, jak to zazwyczaj bywa w tego typu sytuacjach,  nie informuje on o możliwych konsekwencjach. Natomiast Rafała poznajemy w chwili, gdy spuszcza łomot bogu ducha winnemu bywalcowi klubu. Co więcej, wydaje się że sprawia mu to wyjątkową przyjemność. A to dopiero początek jego wieczoru, podczas którego pozna jeszcze dziewczynę z którą uda się do miejsca, gdzie zadawanie bólu będzie czymś normalnym, a nawet pożądanym. Losy tych dwóch mężczyzn splotą się ze sobą w zaskakujący sposób.

„Punkt wyjścia” z założenia miał być horrorem, a przynajmniej tak wynika z umieszczonych na okładce haseł reklamowych. Żeby doprecyzować, horrorem metafizyczny. Trudno jednak odczytać książkę w ten właśnie sposób. Czytelnik mógłby spodziewać się powieści bardziej złożonej, wielowątkowej i zagmatwanej. Tutaj niestety trochę tego brakuje. Wprawdzie losy Dawida i Rafała opowiadane są oddzielnie przez część książki, ale to za mało by mówić o rozbudowanych wątkach. Oczywiście w powieści jest sporo brutalnych scen, ale to nie wystarczy by zakwalifikować ją jako horror. Powieści bliżej do poziomu strachu jaki przedstawiały sobą filmy, takie jak „9 mm” czy nawet „Siedem”, gdzie przemoc była tylko środkiem wyrazu. Opisy są na tyle sugestywne, że wystarczy tylko odrobina wyobraźni, by ujrzeć daną sytuację oczami wyobraźni.

Niestety od pewnego momentu wszystko staje się jasne, a każdy następny ruch bohaterów jest do bólu przewidywalny. Nie mówiąc już o tym, że często ich działania są zwyczajnie nieprawdopodobne. Jeżeli dopiero co poznaną na ulicy osobę zapraszamy do klubu SM, do którego wstęp mają tylko wybrani, to zaczynamy mimowolnie odsuwać się od książki. Fantastyka i horrory też powinny być wiarygodne, żeby czytelnik zapadł się w świat przedstawiony i brał ze sobą to wszystko, co autor mu oferuję. „Punktowi wyjścia” tego zabrakło. Szczegółów kreujących rzeczywistość na tą prawdziwą, w którą czytelnik uwierzy bez mrugnięcia okiem, jest zwyczajnie za mało.

Czytelnikowi niezaznajomionemu z twórczością Dawida Kaina będzie trudno przyzwyczaić się do sposobu pisania autora, ale po kilku rozdziałach można do niego przywyknąć. „Punkt wyjścia” to ciekawy pomysł i wykonanie, ale czytając go odnosi się wrażenie, że został napisany „za szybko”. Niektóre wątki można było rozbudować, dodać im wiarygodności i całość przedstawiałaby się zdecydowanie lepiej. Razi też stereotypowość głównych bohaterów, gdzie pisarz musi być zamkniętym na świat odludkiem, a otwarty na nowe doświadczenia facet uwielbia czasem komuś przywalić i łyknąć tabletkę niewiadomego pochodzenia. Podsumowując – „Punkt wyjścia” to powieść dobra, ale jej „niedoróbki” nie pozwalają na cieszenie się nią w pełni.

 

Bartosz Szczygielski
Ocena: 3/5

Tytuł: „Punkt wyjścia”

Autor: Dawid Kain

Premiera: 24 lutego 2012 r.

Wydawnictwo: Oficynka

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *