Powrót króla horror show – relacja z koncertu King Diamond 29 V 2013

King_Diamond_plakatOdkąd pamiętam, muzyka metalowa wzbudza liczne kontrowersje, zwłaszcza wśród ludzi głęboko wierzących. To właśnie od katechetki w szkole podstawowej po raz pierwszy dowiedziałam się, że słuchanie metalu czy dekorowanie ścian plakatami muzyków to grzech. Chyba każdy zrozumie, dlaczego natychmiast poczułam się zachęcona do słuchania tej muzyki. Jest grupa wykonawców, których twórczość obrosła licznymi legendami, cieszących się szczególnie złą sławą. Należy do nich m.in. jeden z moich ulubionych wykonawców – King Diamond. Poświęciłam mu zresztą, póki co, cztery artykuły na Szufladzie. W minioną środę wybrałam się do Warszawy na jedyny koncert tego artysty w Polsce. Długo czekałam na to wydarzenie i równie długo będę je wspominać.

Koncert odbył się w hali sportowej Koło. Jako support zagrały dwa rodzime zespoły: Hellectricity i Alastor. Trzeba przyznać panom, że choć wizualnie ich występy nie mogą się równać z koncertem Kinga, muzycznie nie można im niczego zarzucić. Publiczność, spragniona przede wszystkim Kinga Diamonda, przyjęła polskie zespoły niezbyt ciepło, wszyscy oszczędzali siły na później. Po zejściu supportu i uprzątnięciu sceny spadła czarna kurtyna, zasłaniająca do tej pory większą jej część. Oczom widzów ukazała się scenografia, która z pewnością nie przypadłaby do gustu osobom fanatycznie wierzącym i w naszym specyficznym kraju mogłaby stać się przyczyną pozwów o obrazę uczuć religijnych. Światła rozbłysły, na scenie pojawił się King Diamond, rozpoczynając koncert utworem z płyty „Fatal Portret”. Tłum pod sceną zawtórował artyście, falując energicznie, przez co niekiedy trudno było ustać w miejscu.

Koncert Kinga Diamonda to nie tylko muzyka, ale doskonale wyreżyserowane widowisko teatralne, prawdziwy horror show. Niemal wszystkie zagrane utwory posiadały oprawę aktorską w wykonaniu uroczej pani imieniem Jodi Cachia. Pojawiła się ona na scenie m.in. jako babcia w utworze „Welcome Home” i Lula Chevalier w „Voodoo”. Równie ważne dla całości okazały się efekty świetlne. Sam King zaprezentował się w typowym dla swego wizerunku scenicznego makijażu i ubiorze, z nieodłącznym kościanym mikrofonem. Poza utworami King Diamond pojawiło się także kilka z repertuaru Mercyful Fate.

Króla na scenie można było podziwiać około półtorej godziny. Biorąc pod uwagę jego wiek i nie najlepszy stan zdrowia, naprawdę dał z siebie wszystko. King Diamond okazał zadowolenie tak żywiołowym przyjęciem, wielokrotnie dziękował zgromadzonemu w hali tłumowi. Szczególnie miłym momentem było przejęcie od fanów stojących pod sceną flagi koncertowej, zapewne wykonanej własnoręcznie. Po koncercie król udał się od razu do samochodu, na autografy nie było warunków, ale chyba żaden fan nie chowa urazy. Dobrze było widzieć Kinga w dobrej formie, jest nadzieja, że wkrótce ukaże się kolejny album studyjny muzyka.

Koncerty Kinga Diamonda zawsze otaczała niechęć pewnej grupy. Kilkanaście lat temu organizacja katolicka zgłaszała protesty przed koncertem tego muzyka w miasteczku studenckim w Krakowie, nie życzono sobie obecności satanisty, bo tak postrzegany jest King, w tym samym miejscu, które gościło Jana Pawła II. W tym roku wszystko odbyło się w miarę spokojnie, jedynie magazyn o szumnym tytule „Egzorcysta” zamieścił obszerny artykuł o tym, jak to King Diamond ofiaruje diabłu dusze uczestników koncertu. Także na facebooku na krótko pojawiło się wydarzenie nawołujące do modlitwy odczyniającej zło, jakie rzekomo miało mieć miejsce podczas koncertu. Z rozmów uczestników wydarzenia wynikało, że obawiali się zamieszania i interwencji ze strony organizacji religijnych.

Po koncercie ze smutkiem opuściłam halę – jeszcze by się popatrzyło, posłuchało i pośpiewało. Wsiadłam do tramwaju pełnego odzianych na czarno, w większości długowłosych i tatuowanych osób, z którymi tłoczyłam się zaledwie chwilę wcześniej pod sceną. Było spokojnie, wręcz rodzinnie, ludzie przyciszonymi głosami omawiali wspaniały koncert, jaki przed chwilą obejrzeli. Wypełniona pozytywną energią dojechałam do hotelu. Dla porównania, po powrocie do Wrocławia na peronie przywitały mnie chóralne śpiewy kibiców i odgłosy wybuchających petard. Pognałam w deszczu na przystanek, głowę mając pełną wspomnień ze wspaniałego koncertu. Dziękuję, King. Jesteś wielki!

Zdjęcia z koncertu można podziwiać np. tu:

http://www.kararokita.pl/blog/2013/05/29/king-diamond-29-05-2013-hala-kolo-warszawa/

Karolina „Mangusta” Kaczkowska

About the author
(poprzednio Górska), współpracowniczka Szuflady, związana także z portalami enklawanetwork.pl i arenahorror.pl, pasjonatka czytania, pisania i oglądania horrorów, tancerka i zbieraczka lalek. Wieloletnia członkini Gdańskiego Klubu Fantastyki. Z wyboru mieszka we Wrocławiu z mężem i zwierzakami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *