Portrety

Siedziała niewzruszona tym, jak skradały się za nią promienie popołudniowego słońca. Tańczyły między brązowymi kosmykami włosów, prześlizgiwały ponad ramieniem i próbowały liznąć kartkę, na której szkicowała. By poznać jej tajemnice. By wyprowadzić ją z równowagi.

Nic sobie nie robiła z ich szczeniackich wygłupów. Uspokajało ją rytmiczne szuranie ołówka, który wiedziony wprawioną ręką, wymijał zgrabnie maciupeńkie niedoskonałości w fakturze papieru. Rysując, urzeczywistniała swoją wizję. Wprowadzała się w nastrój, jakiego w danej chwili potrzebowała. A szkic był zaledwie preludium do boskiej fazy tworzenia. Postacie, które wyszły spod jej ręki, wołały, by się nimi zajęła i zajmowała wciąż. Gdy wypełni je akwarelami, miejsca będą miały klimat, jaki im stworzyła. Nic tu nie da rady zaistnieć bez jej udziału. Twarze, gesty nie mają prawa zmienić się bez jej ingerencji. Dopóki nie wyrazi na to zgody, nikt nie może poprawić sobie grzywki, zgiąć kolana, zasmucić się bardziej czy roześmiać, rozsypać na kawałki.

Z powodu zaawansowanej ciąży, trudność sprawiało jej długotrwałe pochylanie nad stołem. Wyprostowała się i spoglądając w lustro dostrzegła, że na policzek opadła jej rzęsa. Chwyciła ją dwoma palcami i zdjęła z twarzy, pozbawiając się szansy na spełnienie życzenia. Nie potrafiła ocenić, czy jest przesądna, ale ciągle powracały do niej takie bajki z dzieciństwa.

Od małego uchodziła za uważną obserwatorkę. W skupieniu chłonęła i zapamiętywała szczegóły, bez względu na to, czy były one istotne. Kolory sukienek kobiet, które mijały ją raz w życiu, zapach zupy w przedszkolu, datę śmierci Johna Lennona. Przez dobre wspomnienia o tych, którzy opowiadali jej historie, ciągle udawała przed sobą, że gdy widelec spada na podłogę, to znaczy, że lada moment do jej drzwi zapuka gość gnębiony pustką w żołądku. Ciągle też klepała się w kolano, gdy zauważała na zegarze cztery jednakowe cyfry. Na szczęście.

Obraz stopniowo nabierał kolorów. Gdy malowała przychodził moment, w którym stawała jej przed oczami twarz potencjalnego odbiorcy. Niezmiennie miała mu ochotę wykrzyczeć:

Masz pojęcie, ile tu jest użytych barw w tych wszystkich plamach, których nie widać? Jak to wygląda w trakcie i jak bardzo się różni po skończeniu?” – i zwykle rzeczywiście nie miał pojęcia.

Bywał to mężczyzna o dłoniach jej dawnego kochanka, albo w zależności od humoru kobieta łącząca w swojej aparycji nos telewizyjnej prezenterki z podbródkiem i czołem sąsiadki spotykanej rano w sklepie. Najczęściej jednak miała przed sobą nieprzeniknione oczy i gładko upięte włosy nauczycielki, która często zakłócała jej nocne fazy REM. Ta obyta w świecie artystka pozostawała kobietą chłodną i wyniosłą, stale wprawiającą w zażenowanie swoich nielicznych studentów, gdy wykładała trudnymi słowami o technikach, których wcześniej nie znali.

W chwilach, gdy mózg wyświetlał jej tę szaloną projekcję, na blade zazwyczaj policzki wstępowały rumieńce. Myślała o tym, jak bardzo sztuka tworzona przez każdego człowieka należy tylko do niego, pozostając czymś, czego nie może zostać wyuczony.

To jest w tobie. Nikomu nie wolno ingerować w twoją sztukę bardziej, niż to konieczne” – szeptał przecież jednej nocy, po tym, jak się poznali. Po tym, jak się przedstawił i spytał o jej imię, chociaż początkowo żadnemu z nich wcale nie zależało na tym, by je znał.

I jak potem powiedział, że łamie mu serce tym, że on jej musi złamać serce.

A gdy nagle zmieniała koncepcję, maczała pędzel umazany jasną farbą w ciemnej i zamalowywała wszystko od nowa, czuła, że nie wróci już do poprzedniego pomysłu, który miała na swoje obrazy i na swoje życie. Od nowa musiała sobie uświadamiać, że on też więcej do niej nie wróci, przynosząc zapach dworu – wiatru i deszczu. Dzieci lubią tylko udawać dorosłych nie chcą być nimi naprawdę.

Plamy światła przebiegały pod powiekami, które tarła od dłuższej chwili, chociaż pamiętała, że nie powinno się tego robić. Nie powinno się też stawać na pokrywach studzienek kanalizacyjnych, tak jej mówiono.

Nagle dokuczliwe stały się kopnięcia, wymierzane od środka w niemal idealnych odstępach. Bliźnięta najwyraźniej grały w berka. Chwyciła się mocno krawędzi biurka. Ciekawe, czy kiedyś im powie, jak bardzo chciała nie zwariować?

Agata Grudkowska

About the author
Agata Grudkowska
rocznik '93. Mała, uparta, czasami nieznośna, ciągle nie ma czasu rzucić edukacji, żeby zostać głodującą artystką. Wiecznie coś śpiewa, pisze, albo wykleja - bywa nawet, że wszystko to na raz... :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *