Pora zejść ze sceny

To było późne popołudnie, gdy zaczął się występ. Ludzie zebrali się tłumnie, mimo iż nikt nie wiedział, co zostanie pokazane. Ta niespodzianka miała urozmaicić szarym ludziom ich szary dzień. Wszystko działo się pod miastem – dosłownie, nazbyt dosłownie – gdyż tak naprawdę na jednej ze stacji metra. Pośród tłumu stanęła młoda dziewczyna. Tak, jej wiek można było określić na nie więcej niż kilkanaście lat. Miała jednak bardzo dojrzałe rysy twarzy. Twarzy ślicznej, nieskazitelnej, trochę zatroskanej, a trochę nieobecnej. Teraz, znając już przyszłe zdarzenia, powiedziano by, że wszystkiemu winna była trema. Wtedy jednak jeszcze nic nie jest wiadome. Nikt nie spodziewa się, jak ważnym zaraz będzie widzem.

Mimo wahania – zaczyna. Wie, że to najlepsze, co może zrobić. Może zemści się przy okazji. Ten występ to dla niej szansa. Robi pierwszy krok –  taki, jaki zrobiła tak niedawno. Pozostał wówczas bez odpowiedzi. Ten zauważą wszyscy! Zaraz potem robi drugi. Oto i wstęp do widowiskowego obrotu. Do tej pory kręciła się zbyt szybko, aż huczało w głowie i robiło jej się słabo. Ten obrót jest inny; wyważony, elegancki, skromny. Ręce również robią swoje. Falują, wirują, splątują się i rozplątują, jak dwie kremowe wstążki przywiązane do nadgarstków. Coraz więcej głów obraca się na małą tancereczkę. Zauważywszy to, dziewczyna urozmaica swój popis. Karmi się wzrokiem publiczności. Gdyby mogła, połykałaby ich oczy, jak słodkie winogrona. W rzeczywistości tylko tańczy – to ona karmi ich swoim układem. Obroty, piruety, osobne tańce rąk i nóg –wszystko zsynchronizowane i skupione w jednym wielkim przedstawieniu całego ciała. On nie musiał się wydarzyć, ale się wydarzył.

Taka kolej losu. Taka ludzka decyzja. Taki los artystki. Musi występować. To dla niej jak tlen. Odebrano jej scenę, więc innej sceny poszukała sama. Znalazła wreszcie widownię godną jej talentu. Podziwiają ją tak, jak na to zasłużyła. Nareszcie. A wspomnienie tego występu poniosą dalej – w świat. Wtedy dotrze do tych, na których najbardziej jej zależy, by wiedzieli. By widzieli. By nie mogli zapomnieć. Słyszy śmiech podekscytowanych, uradowanych dzieci, pojedyncze westchnienia podziwu, podszeptywania. Jest w centrum uwagi, w blasku świateł. Posuwa się coraz bardziej do przodu. Taniec staje się coraz bardziej dynamiczny i przejmujący. Coraz bliżej finału. Za blisko. Jak wyjdzie? Czy się uda? I wreszcie: czy powinna? Chyba nie ma innego wyjścia.

Dość już życia w cieniu i bólu. Dość. Finał będzie fantastyczny! Niech wszyscy patrzą. Niech żałują ci, co nie widzą. W końcu i tak się dowiedzą. Wspaniale! Jeszcze tylko jeden ruch ręką, jeden krok w przód i w tył, jedno zastygnięcie w pozie figurki, którą mocuje się do pozytywki, by obracała się do grającej melodii. Ale taka figurka nie ma duszy ani uczuć. Dziewczyna ma, choć rozpadają się na oczach tłumu. Myślami jej nie ma – podczas tańca rozprawia się z samą sobą. Ostatnią cząstką świadomości słyszy zgrzyt zasuwającej się kurtyny, która pędzie zbyt szybko. Powinna skończyć swój taniec, nim ta dotrze do końca swej trasy. Trzeba się pospieszyć. Oto i finał! Tancerka robi piruet za piruetem – idealnie, w jednej ciągłej linii, aż do krawędzi sceny! Widownia wstrzymuje oddech. Dziewczyna robi ostatni obrót, wznosi ręce wysoko, jakby do samego Boga, by wciągnął ją do siebie na górę, a potem znika za wielką, żelazną kurtyną, głośno oddzielającą ją od publiczności. Zapada chwila ciszy, a potem rozpoczynają się histeryczne owacje. Ludzie rzucają się do przodu, jakby chcieli młodą tancerkę wydobyć zza kurtyny. Krzyczą i płaczą ze wzruszenia. Już tęsknią za tą, którą przed chwilą pokochali. Tą, która odmieniła ich życie swoim niesamowitym tańcem. Swoim ostatnim tańcem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *