Irena Mackiewicz zaprasza czytelnika w swój liryczny świat natury, wspomnień, pragnień. Pierwszą część zdominowało „ja” liryczne, które stopniowo zaczyna mówić głosem „my”. Od osobistych doświadczeń przechodzi do zdarzeń ogólnych, uniwersalnych.
Poetka pragnie pokonać przestrzeń i owszem, udaje jej się to – wiele w tej liryce dzieje się poza przestrzenią, w jej tradycyjnym rozumieniu. Wrażenie „wypychania się” poza granice poetka zyskuje dzięki swoistemu rozmyciu kreowanych pejzaży, nie stosuje grubej, widocznej kreski, nie obrysowuje konturów – zrezygnowała z kropek i innych znaków, tekst żyje swobodnie. Próżno szukać tu jakichś ograniczników.
Popatrzmy:
wieczór rozpłynął się [podkr. – K.M.];
czas (…)
przemienił się w sen;
ulice wchłoną
mój wątły cień;
myśli (…)
rozpłyną się;
itp. Takie rozpływanie się daje poczucie nakładania się dwóch obszarów, po których porusza się podmiot liryczny w utworach Ireny Mackiewicz – rzeczywistej (natura) z fantasmagoryczną (pragnienia, próby wydobycia się z tych przestrzeni), a może więcej: to zespala te obszary, tworzy jeden, niejednoznaczny, świat.
Szczególny stosunek ma poetka do przyrody. To w niej upatruje tej naturalnego środowiska, z którego człowiek wyrasta i do którego powinien dążyć, wbrew współczesności, która skutecznie oddziela nas od tego źródła. Podkreśla, że to my powinniśmy wpasować się w rytm natury, a nie odwrotnie.
„Pokonać przestrzeń” wyróżnia swoista dwudzielność, np.: ja-my, natura-współczesny świat, teraz-kiedyś. Jest tu wiele ciszy, spokój i bezszelestność, ale tuż obok zagłusza ją krzyk, zgiełk i rozpacz. Najbardziej jednak uderza chaos wewnątrz podmiotu, który marzy i pragnie, woła, ale zaraz wycofuje się, traci pewność siebie, wspomina i cierpi. Mackiewicz pokazała, że nie można uwolnić się od przeszłości, bo ona powraca, nie sposób wykreować także przyszłości, bo nie potrafimy przewidzieć planu, jaki ma dla nas los. Ciekawa jest też relacja ciemność-jasność. Podmiot pokazuje się tu m.in. o mrocznej porze, w szarym ogrodzie, obok ciemnej rzeki, ale on nie tkwi tu biernie, stale przemieszcza się ku jasności, czeka, aż blask się rozjarzy, wypatruje promieni prześwitujących przez zachmurzone niebo (jasność to wszystko, co dobre, to „świetlana” przyszłość, to czas gojący rany, to spełnione marzenie itp.). W jednym z wierszy niemal rozpaczliwie prosi:
każde słowo
napełnij kolorem
i światłem.
Z tą jasnością wiąże się powracający motyw wolności, przekraczania barier (rzeczywistych i mentalnych):
chcę polecieć (…)
poza granice których
nie zna moja wyobraźnia
lub
właśnie próbuję wejść [na górę – K.M.]
i spadam i znowu
wchodzę.
Zbiór wierszy Ireny Mackiewicz skupia się wokół wizji i obrazów statycznej na ogół natury, impresjonistycznych pejzaży, zatrzymanych kiedyś (są tu utwory powstałe w ostatnim 30-leciu) zdarzeń, wyobrażeń przyszłości. Pełno tu cudów przyrody, autorka skupia się raczej na florze, jeśli wybiera zwierzęta to będą to ptaki z ich podniebnym lotem (wolność), mrówcze korowody czy stado cyranek. Poetka przez dary natury i jej żywioł definiuje świat i człowieka. W tych „przyrodniczych” rozważaniach sięga do meritum istnienia, oddaje się refleksjom o ludzkiej egzystencji, ale zwykle w kontekście bycia zanurzonym w naturze.
Trzydzieści lat na kartach jednego tomiku to dużo. Ale taki przekrój pozwala zobaczyć jak (i czy) przez te trzy dekady zmienił się człowiek. Poetce nie obce są wydarzenia wstrząsające np. krajem, o osobistych przeżyciach nie wspominając. Można znaleźć tu również echo literackich, historycznych, filozoficznych, religijnych czy mitologicznych inspiracji.
Na podsumowanie niech złoży się fragment wiersza Ireny Mackiewicz, który mógłby być wizytówką jej tomiku:
Nie pojawiamy się nagle
świat odkrywamy powoli
i zaczynami istnieć
w drobnym szczególe.
Kinga Młynarska
Tomik ukazał się nakładem Wydawnictwa Nowy Świat