Podróż zwana życiem – recenzja komiksu „Codzienna walka”

To niezwykłe, iż kiedy wydaje się nam, że wszystkie ważne komiksy zostały już w Polsce wydane i kolejnych arcydzieł pozostaje szukać wśród zupełnych nowości, nagle jak obuchem dostajemy doskonałym, ale już kilkuletnim tytułem mało znanego autora. Ktoś może stwierdzić, że przecież zapowiedzi szykowały nas na coś naprawdę wielkiego, ale bądźmy szczerzy: notki wydawnicze zawsze trąbią o wyjątkowości nadchodzącego dzieła.

codzienna_walka

Próba opisania, o czym jest „Codzienna walka” Manu Larceneta, to jak próba streszczenia życia przeciętnego czterdziestolatka. Ten komiks jest po prostu jak życie – może nie całe, ale na pewno jak ten bardzo intensywny, rozłożony w czasie etap, kiedy dziecko staje się rodzicem. Bohater tego tytułu, Marco, nim wcieli się w rolę ojca, zostanie nam pokazany w pełnej krasie. Poznamy jego rodzinę, pracę, a przede wszystkim zagłębimy się w jego psychikę. Każde najmniejsze odkrycie fragmentu jego osobowości sprawi, że stanie się nam bliższy. W efekcie tej rosnącej zażyłości koniec lektury pozostawi nas w przeświadczeniu, że właśnie bezpowrotnie urwaliśmy kontakt z wieloletnim przyjacielem. Może nie najlepszym, ale naprawdę dobrym. Czasami miał swoje humory, momentami totalnie mu odwalało, ale to był naprawdę mądry, wrażliwy chłop. Mogliśmy z nim wypalić jointa, pograć na konsoli, przetestować siłę przyjaźni, a przy większym stężeniu alkoholu zacząć gadać na tematy polityczne. Miał talent, więc zachwycaliśmy się jego fotografiami, ale nie fałszywie i na pokaz, jak ta bucowata śmietanka krajowych fotografów, tylko szczerze i po ludzku, z pełnym zrozumieniem jego sztuki. Głęboko współczuliśmy mu straty bliskiej osoby. Wreszcie z dumą, ale i lekką zazdrością obserwowaliśmy, jak rozkwita jego związek i rośnie mu córka.

codzienna_walka_p1

Swój komiks Larcenet zbudował właśnie z takich migawek z życia. Chwilami są to dłuższe, rozbudowane opowieści, innym razem tylko wyrywki podsumowane zabawną pointą. Najważniejsze, że układają się one w spójny obraz człowieka: artysty, syna, partnera, wreszcie rodzica. Gdyby wskazywać najmocniejszy motyw całego komiksu, można zaryzykować tezę, że jest nim relacja bohatera z tatą. Ojciec jest tutaj cały czas obecny, nawet kiedy nie ma go już wśród żywych. I mimo że bezpośrednio w opowieści pojawia się raczej rzadko, to cały czas jesteśmy świadomi jego wartości – tak dla bohatera, jak i dla innych postaci występujących na kartach „Codziennej walki”. Ostatni kadr komiksu tylko nas w tym odczuciu utwierdza.

codzienna_walka_p2

Wbrew temu, co może sugerować okładka, bohatera w roli rodzica oglądamy dopiero w ostatnim z czterech albumów składających się na zbiorcze wydanie „Codziennej walki”. To tutaj pojawia się również długa sekwencja pijackiego monologu jego przyjaciela, starego stoczniowca. W pierwszym odruchu wydaje się ona wrzucona na siłę. Później jednak dociera do nas, że życie to nie tylko cykl narodzin i śmierci, sukcesy zawodowe czy krótkie epizody, które zapamiętamy na zawsze. Życie to także bełkot, który nic nam nie daje. Polityka, która tylko nas wkurza. I popijawy, które zabierają nam zdrowie i energię. I dlatego ten fragment też musiał się tutaj znaleźć.

codzienna_walka_p3

Larcenet doskonale czuje język komiksu. Jego dzieło, mimo że dosyć mocno naładowane tekstem, czyta się doskonale. Nie ma tu ani jednego zbędnego kadru czy dymku. Na odbiór całości spory wpływ mają ilustracje, które w pierwszym odruchu nasuwają skojarzenia z humorystycznym komiksem prasowym – potęgowane zresztą przez układ kadrów. Przy bliższym przyjrzeniu zachwycają jednak bogactwem szczegółów, rozbudowaną mimiką twarzy bohaterów i kolorystyką idealnie dobraną do pór roku. Imponuje zwłaszcza sposób, w jaki autor portretuje francuską prowincję, ten piękny kawałek świata, który mieliśmy już okazję podziwiać choćby w komiksach Cyrila Pedrosy, a któremu w pełni poświęcone zostało inne dzieło Larceneta: rysowana do scenariusza Jeana-Yvesa Ferriego humorystyczna seria „Le Retour à la terre”.

codzienna_walka_p4

„Codzienna walka” została u nas wydana w roku wielkich reedycji. W 2016 na księgarniane półki powróciły takie arcydzieła komiksu obyczajowego, jak „Black Hole”, „Niebieskie pigułki”, „Rycerze świętego Witta” czy „Portugalia”. Pojawiło się również kolejne wydanie „Mausa”. Powieść graficzna Manu Larceneta bez żadnych kompleksów może stanąć w jednym szeregu z wymienionymi tytułami. To jeden z tych komiksów, których się nie zapomina, a i tak chce się je sobie nieustannie przypominać.

Tytuł recenzji zaczerpnąłem z albumu O.S.T.R.-ego

Paweł Panic

Scenariusz: Manu Larcenet
Rysunki: Manu Larcenet
Wydanie: I
Data wydania: Listopad 2016
Tytuł oryginału: Le Combat Ordinaire. Integral
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 215 x 280 mm
Stron: 230
Cena: 99,00 zł
Wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe
ISBN: 978-83-8069-437-8

About the author
Paweł Panic
Z wykształcenia historyk, z zawodu muzealnik. Lubi czytać komiksy i stare czasopisma o grach komputerowych, a przede wszystkim pisać. Pisze głównie o tym, co przeczytał. Jego teksty znaleźć można na portalu Aleja Komiksu, w Zeszytach Komiksowych oraz w książce „Komiks i jego konteksty”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *