Podróż do Ziemi Urojonej

Szpital psychiatryczny, gdzieś w Polsce, rok 2011. Grudzień, tuż przed świętami. Zdumieni lekarze przyglądali się grupie swoich psychicznie chorych pacjentów, którzy przez ostatni rok, budowali coś, w przekonaniu, że to nowoczesny pojazd międzygwiezdny. Dyrygował nimi Grzegorz, który uznawał zbudowanie go i dowodzenie nim za swój cel życiowy. Najdziwniejsze jest to, że prace posuwały się do przodu bez żadnych komplikacji, jakby projekt ten oparty był w pełni o naukę, a nie urojenia jednego człowieka. Dyrekcja szpitala zdecydowała się dostarczać im wszelkie, potrzebne materiały. Psychiatrzy nie mieli żadnej, innej możliwości niż po prostu obserwować dziedziniec przez okna kliniki. Byli zbyt głęboko w swych urojeniach, by inaczej dało się ich wydostać.

– Jak sądzisz, uda im się tym polecieć? – spytała doktor Chryzantema.

Lekarz odwrócił wzrok w jej kierunku i po chwili stwierdził.

– Teraz? Już nie wiem. Mam cichą nadzieję, że odlecą stąd i będziemy mieć ich z głowy.

– Już wyobrażam sobie, jak nocą obudzi nas warkot odpalanych silników i spotkamy się tutaj, by podziwiać ten piękny widok unoszącego się statku, opuszczającego Ziemię… – zatopiła się w marzeniach.

Chryzantema i Narcyz obejmowali się, obserwując pacjentów za oknem i spekulując na temat przyszłości, jaka ich jeszcze czeka.

Na dziedzińcu znajdował się prawie całkowicie ukończony statek. Wprowadzano już ostatnie poprawki do niekrytycznych systemów. Pojazd wyglądał nowocześnie i profesjonalnie, do tego imponujący był fakt, że grupa „czubków” zbudowała coś tak zaawansowanego własnoręcznie. Konstrukcja była oparta o typowy, latający spodek. Po bokach umieszczono silniki, zaokrąglone gondole, połączone ze sobą i resztą statku, płaskim, półkolistym pierścieniem, okalającym talerz, wsuniętym w ostro zakończony dziób statku, przypominający grot strzały, zaczepiony na przylegającej do spodka rurki, na końcu odchylonej do góry, gdzie zamocowano platformę z czujnikami, o kształcie przypominającym trapez, z wypukłymi podstawami. Na jej bokach zamontowano wyrzutnie pocisków samonaprowadzających. Po obu stronach rurki, na spodku, zamontowano broń energetyczną, emitery wiązki przecinającej.

Druga w nocy, centrum dowodzenia statku kosmicznego. Pomieszczenie miało kształt kolby. Jedna część była kulista, w środku znajdował się fotel dowódcy. Na wprost, ekran. Po prawej i lewej stronie – stanowiska, między którymi umieszczono przejście do kapsuł ratunkowych. Za nim druga część, korytarz w kształcie rurki. Tam też były dwie windy i wejście do tunelu awaryjnego.

– Bracie Grzegorzu, jesteśmy gotowi do startu. – powiedziała Alicja.

– Dobrze siostro. Uruchomić silniki podstawowe.

Gondole zaświeciły się na purpurowo, pomieszczenie wypełniło ciche buczenie.

– Zwolnić zaczepy, opuścić spokojnie orbitę. – wydał następne rozkazy.

Terra Astra zaczęła się unosić ku górze, zostawiając za sobą specyficzny ślad, który znikał po niecałej minucie. Przez okna szpitala wyglądali zdumieni lekarze, myśląc „o cholera, oni odlecieli?!“, równocześnie czując radość, że nigdy więcej ich już nie zobaczą.

– Wyznaczyć kurs na pierwszy przystanek naszej trasy, planetę Omelar. Aktywować pole zakrzywionych praw fizyki i napęd temporalny. Przygotować cały personel do kriostazy.

Statek nagle znalazł się w niewidzialnym bąblu, po czym gwałtownie zwiększył swoją prędkość i zniknął z oczu lekarzom. W rzeczywistości, leciał tak samo lecz na pokładzie czas płynął szybciej.

– Jesteśmy gotowi, bracie. – poinformował Krzysztof przy użyciu wewnętrznych systemów komunikacyjnych.

Na ekranach w sali, pełnej komór hibernacyjnych pojawiła się twarz Grzegorza.

– Sata Iwa! Nadszedł ważny moment, gdy zgodnie z tym, co przykazali nam przodkowie, wybieramy się w podróż ku Planecie Obiecanej. Nie będzie ona krótka, ani też lekka i przyjemna, ale wykonujemy wolę Ludzi Podziemia. Zaraz wszyscy zostaniecie zahibernowani. W razie potrzeby, statek wybudzi nas ze snu. Czołem! Ex astris, Scientia! – przemówił do nich przywódca.

Jeden po drugim, zaczęli aktywować komory i wprowadzać się w długi sen. Słychać było jeszcze jakieś rozmowy, otwieranie się, zamykanie kapsuł i przyjemny odgłos komputera. Na sam koniec, brat Grzegorz aktywował swoje urządzenie. Ogarnęła go pustka i cisza. Uśpiony, lecz bez snu. Zostało jedynie czekać, aż Terra Astra doleci do pierwszego przystanku.

***

Statek zatrzymał się, a bąbel zniknął. Wszystkie kapsuły zaczęły się otwierać. Ludzie budzili się ze snu i wychodzili, gdy komputer powtarzał.

– Informacja. Pierwszy przystanek osiągnięty. Planeta Omelar. Mieszkańcy pokojowo nastawieni.

Jak zaprogramowani, wracali na swoje stanowiska. Załoga Terry Astry zdawała się być dość dobrze zorganizowaną grupę, jak na wariatów. Po chwili wszyscy robili wyznaczone wcześniej zadania. Niektórzy z nich, odetchnęli z ulgą, wiedząc że są już dość daleko od Ziemi, a za dwa przystanki trafią do swojego prawowitego domu, oraz jedynych ludzi, będących w stanie ich zrozumieć. W końcu „żaden Iwa nie zrozumie Sata Iwa”, jak to powiedział kiedyś Grzegorz (psychiatrom udało się określić, że „Iwa” w jakimś bliżej nieznanym języku, którym rzekomo posługiwali się obcy, oznacza „człowiek”, nie udało im się jednak zrozumieć co oznacza drugie określenie).

– Siostro Alicjo, na ile wystarczą zapasy energii? – Spytał przywódca.

– Za tydzień zacznie brakować mocy dla podrzędnych systemów. Sugeruję uzupełnić zapasy, bracie Grzegorzu. – odpowiedziała.

Według prawa Sata Iwa, w społeczeństwie musi panować równość, wszyscy musieli odnosić się do siebie z takim samym szacunkiem, niezależnie od rangi i sprawowanej funkcji.

– Bracie Macieju, jaki jest stopień skorodowania systemów statku?

– 15% obwodów elektrycznych nadaje się tylko do wymiany, z czego tylko 5% służy do obsługi priorytetowych systemów, jak kapsuły hibernacyjne i napęd. Ekipy naprawcze już zajęły się wymianą komponentów na zapasowe, bracie Grzegorzu.

Lider Sata Iwa uśmiechnął się. Załoga przewyższała jego najśmielsze oczekiwania. Nie rozumiał, dlaczego uznano ich za potencjalnie niebezpiecznych dla środowiska i zamknięto w odizolowanym budynku za miastem. Być może jeszcze się kiedyś o tym dowie.

– Siostro Alicjo, wprowadź nas na orbitę.

Sternik przytaknęła. Silniki pojazdu zaczęły się świecić na purpurowo i Terra Astra gwałtownie ruszyła do przodu. Na ekranie zaczęła się wyświetlać piękna, jasnozielona planeta, a obok niej kilka stoczni i statków broniących powierzchni.

– Bracie Grzegorzu, mamy przychodzącą transmisję wizualną z powierzchni planety. Połączyć?

Przywódca przytaknął i po chwili, widok planety zastąpił obraz z kamery w biurze obcego. Przez trzy, prostokątne okna za biurkiem, widać było imponujące, nowoczesne miasto. Kolor nieba wskazywał na zachód słońca.

– Tu admirał drugiej klasy Arkad z Sojuszu Omerlańskiego, do pojazdu na orbicie. Zidentyfikujcie się.

Twarz obcego oraz jego głos, zdawał się być dla Alicji dziwnie znajomy. Czuła w sobie pewien… niepokój, którego nie chciała okazywać publicznie.

– Tu brat Grzegorz, dowódca statku Terra Astra, należącego do Zakonu Sata Iwa. Mamy pokojowe zamiary. Właściwie, to prosimy o pomoc.

Obcy przez chwilę zastanowił się, czy może im ufać, po czym zapytał.

– Jak możemy pomóc i co macie do zaoferowania w zamian?

– Potrzebujemy energii, by zasilić nasz statek i przygotować się do dalszej podróży. – odpowiedział przywódca. – Nie mamy wiele, ale możemy wyposażyć Was w pewne elementy naszej technologii. Szczególnie urządzenia do konwersji energii w materię, które są naszym czołowym osiągnięciem.

Arkad w ekspresowym tempie przemyślał wszystkie, ewentualne możliwości wykorzystania „nowej zabawki”, by stwierdzić, czy wymiana ta im się opłaci.

– Hm… Właściwie… To czemu nie? Sądzę, że bardzo nam się przyda to urządzenie, które możemy zdobyć za tak niewiele. Proszę wysłać jeden egzemplarz, oraz jego dokumentację, a my dotrzymamy naszej części umowy. Miłego dnia. – rozłączył się admirał.

Załoga zdawała się wyglądać na całkiem szczęśliwych z faktu, że ich pierwszy kontakt z przedstawicielami innej rasy poszedł całkiem sprawnie. Pomijając cierpiących na zaburzenia depresyjne i myśli samobójcze, którzy zdawali się być wciąż sceptyczni. Choć trzymanie takich załogantów na wysokich stanowiskach wydawało się być cholernie nielogiczne, Grzegorz przyjmował każdego, kogo tylko udało mu się przekonać. W końcu, sam by sobie nie poradził.

– Siostro Alicjo, zadokuj statek w jednym z nieużywanych doków, może się nie obrażą. Tymczasem bracie Macieju, weź kilku mechaników i przygotujcie się do wymiany. Reszta ma wolne. – Powiedział Grzegorz i opuścił centrum dowodzenia.

Jak się jednak okazało, załoga po prostu starała się ukrywać swoje obawy dotyczące kontaktu z obcymi, w obecności swojego wodza. Jak tylko zniknął za drzwiami, obsada mostka zaczęła swobodną dyskusję na temat swojej aktualnej sytuacji.

– Wiecie co? Ja nie ufam temu Arkadowi. Bo ja… ja widziałam ich… oni byli tam… w szpitalu… oni są… źli… – Jąkała się Alicja.

– Oj tam, przesadzasz. Komputer powiedział że są pokojowo nastawieni… – odparł lekceważąco brat Damian, obsługujący stanowisko taktyczne.

– SĄDZISZ, ŻE NIE PAMIĘTAM, JAK WSADZALI MI TE SWOJE RURKI W…

– Dobra, dobra. Rozumiem…

– GÓWNO A NIE ROZUMIESZ! WY MYŚLICIE ŻE JA JAKAŚ NIEZRÓWNOWAŻONA CZY COŚ?!

– Nie bez powodu trafiłaś do szpitala psychiatrycznego…

– JESTEŚCIE TACY SAMI JAK TAMCI LEKARZE, NICZYM SIĘ NIE RÓŻNICIE! – wrzasnęła ze złością.

Z jej oczu zaczęły cieknąć łzy. Czuła się obrażona i zlekceważona. Nie skończyła nawet dokować i opuściła stanowisko. Chciała uciec do swojej tymczasowej kajuty, lecz przez stres pomyliła drzwi i zamiast wejść do windy, trafiła do kapsuły ratunkowej. Drzwi zamknęły się, po czym usłyszała charakterystyczny odgłos… i wtedy zorientowała się, że nie jest tam, gdzie być powinna. Mimo wszystko zdawała się być całkiem spokojna, w końcu chciała uciec od nich. W tej chwili nie obchodziło ją to, że będzie dryfować w nieznanej przestrzeni do momentu, gdy się odwodni. Miała dziwne poczucie bezpieczeństwa, nie bała się w ogóle śmierci, która zapewne niedługo nastąpi.

***

Tymczasem na mostku, sytuacja była całkiem napięta. Statek leciał przed siebie bez sternika, a nikt z obecnych w centrum dowodzenia, nie potrafił nim kierować. Terra Astra była na kursie kolizyjnym z jedną ze stacji.

– Cholera jasna! Zaraz nie dość że rozbijemy statek, to jeszcze zniszczymy cudzą własność… Jest tu w ogóle ktoś, kto potrafi tym cholerstwem sterować?! – wrzasnął inżynier Maciej.

Nikt nie odezwał się.

– Ech… – westchnął i podszedł do stanowiska komunikacyjnego. – Centrum dowodzenia do brata Grzegorza. Jesteś tutaj cholernie potrzebny, brachu! I weź ze sobą kogoś, kto potrafi to pilotować! – Wrzasnął.

Próbował zatrzymać statek, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Bezradność denerwowała go coraz bardziej. Powoli nie wytrzymywał napięcia i stresu. Zaczął uderzać pięścią w konsolę.

– DZIAŁAJ TY PIERDOLONY ZŁOMIE! ZATRZYMAJ SIĘ KURWA! – wrzeszczał, najpierw z agresją, później ze smutkiem. – KURWA! WSZYSCY ZGINIEMY KURWA! DLACZEGO TEN PIEPRZONY STATEK SIĘ NIE ZATRZYMA! KURWA!

Damian podszedł do niego i starał się go uspokoić.

– Wyluzuj. Zaraz przyjdzie sternik i wszystko będzie w porządku. No uspokój się…

Maciej szarpnął go za kołnierz i zaczął potrząsać nim, z jeszcze większą złością.

– SAM KURWA WYLUZUJ! ZARAZ WSZYSCY ZGINIEMY! ROZUMIESZ?! ZARAZ! A JA JESTEM KURWA TAKI MŁODY JESTEM! JA NIE CHCĘ UMIERAĆ!

Na szczęście w odpowiednim momencie do centrum dowodzenia wszedł Grzegorz ze sternikiem. Dostrzegł dwóch szarpiących się załogantów, brak jednej z kapsuł ratunkowych i uszkodzoną konsolę. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.

– Zatrzymaj ten statek, a ja spróbuję uspokoić ich… – zwrócił się do siostry Adrianny.

– Dobrze. – odpowiedziała cicho, z pewną dozą nieśmiałości.

Kobieta zasiadła za sterem, nacisnęła kilka przycisków i po chwili Terra Astra zatrzymała się. Sytuacja została tymczasowo opanowana.

***

Minęło kilka smutnych, lecz spokojnych dni. Niestety Alicji nie udało się uratować, ponieważ układy statku odpowiadające za haki holownicze oraz teleportery, nie wytrzymały podróży, a mechanicy nie zdążyli z naprawami. W kapsule, którą zabrali na pokład, zastali ją martwą. Maciej i Grzegorz czekali w śluzie powietrznej na obcych z urządzeniem i dokumentacją, które mieli im dostarczyć w zamian za paliwo do reaktora jądrowego.

Po kilku minutach, dostrzegli obcych, którzy szli w ich kierunku. Dwóch tragarzy, noszących zbiorniki z paliwem i admirała Arkada. Stanęli naprzeciw przedstawicielom Sata Iwa i odłożyli zbiorniki na podłogę. Przywódcy przywitali się i podali sobie ręce. Lecz Omerlanie okazali się być niegodni zaufania… W tym momencie obcy szarpnął Grzegorza i uderzył nim o ścianę i związał, gdy w tym samym momencie tragarze obezwładnili mechanika.

– Zabierz tych dwóch do celi i powiadom resztę. Ta Wasza Terra Astra ma całkiem… imponującą technologię, więc… po co się rozdrabniać? Zamiast wymieniać się za pojedyncze gadżety, weźmiemy sobie cały statek. – uśmiechnął się demonicznie admirał.

Po jakichś piętnastu minutach, na pokład zaczęła wbiegać cała armia obcych, których nikt z załogi się nie spodziewał.

Pierwsza wiadomość o inwazji dotarła do centrum dowodzenia, gdy żołnierze byli już w połowie drogi do niego. Wszyscy zdawali się być całkiem spokojni i nieświadomi, zanim odebrali komunikat.

– Sala hibernacyjna do centrum dowodzenia. Mamy jakichś nieproszonych gości, są uzbrojeni. Nie wiem, czego chcą, ale raczej kawa i ciastko im nie wystarczy, wiecie. Bo wyglądają na całkiem zdenerwowanych. Wiecie, ja im nic złego nie powiedziałem, no oni tacy weszli tutaj po prostu… No rozumiecie…Może wyślecie mi tu kogoś…? – spytał Krzysztof.

Obsada mostka zlękła się po usłyszeniu tego. Pomijając brata Damiana, ale właściwie to on zawsze był taki przesadnie spokojny. Większość z nich nigdy nie trzymało nigdy broni, bali się walki. Zapanowała panika. Krzyki „zaraz wszyscy zginiemy!”, płacz i narzekanie na Grzegorza, że wplątał ich w taką sytuację. Pojawił się jednak pewien głos rozsądku…

– Zacznij ich teleportować poza pokład, zacznij od tych, którzy są najbliżej nas. – zwrócił się do mechanika. – Tymczasem, ja idę bronić statku. – Damian wyciągnął pistolet i wszedł do windy.

Załogant zaczął nerwowo namierzać Omerlan i przenosić ich w próżnię. Nareszcie Sata Iwa powoli odzyskiwali kontrolę nad pojazdem. Nagle zobaczył coś niespodziewanego…

– Ups… Chyba przejęli maszynownię. Mamy 100% mocy dostępne.

Światła w centrum dowodzenia zgasły, wszystkie konsole w pomieszczeniu wyłączyły się. Stracili już swoją jedyną możliwość obrony nad najeźdźcami.

– Kurwa… Odcięli nas! Zaraz wszyscy zginiemy! – wrzasnął.

Damian biegł przez kolejne korytarze, mordując z zimną krwią wszystkich przeciwników na swojej drodze. Przy pierwszej okazji, wymienił swój pistolet na karabinek plazmowy, co znacznie zwiększyło jego szanse na odbicie statku z rąk wroga. Po około piętnastu minutach dotarł na swój pierwszy przystanek. Wszedł do sali hibernacyjnej i dostrzegł trzech żołnierzy, nękających brata Krzysztofa.

– Ja Wam zrobię kawę, ciasteczka, wszystko… Tylko mnie nie zabijajcie! Proszę!

– Właź do tej pieprzonej komory i nie marudź. – Warknął Omerlanin i uderzył technika w głowę swoim karabinem.

Zakradł się od tyłu, złapał jednego z nich i przyłożył mu lufę do głowy.

– Zostawcie brata Krzysztofa w spokoju, bo odstrzelę Waszemu kumplowi łeb!

Pozostałych dwóch żołnierzy zaczęło się wycofywać.

– A teraz włazić mi do komór! – warknął Damian.

Posłusznie wykonali polecenie i technik wprowadził ich w kriostazę, po czym bojownik odstrzelił głowę obcego. Gdy rozpoznał tę twarz, zrozumiał dlaczego nie stawiali oporu… był to admirał Arkad. Pożegnał brata Krzysztofa i pobiegł dalej.

Po jakimś czasie, wszyscy w centrum dowodzenia ochłonęli i zaczęli myśleć racjonalnie. Nie mieli niczego. Ani dostępu do żadnego z systemów, ani światła, a żołnierze wroga mogli pojawić się w każdej chwili.

– Hm… Kapsuły ratunkowe… One są niezależne od całego statku, więc raczej działają. Moglibyśmy uciec… – zastanawiała się sternik.

Lecz brat Patryk – mechanik, wpadł na zdecydowanie lepszy pomysł.

– Albo… Siostrzyczko, jesteś genialna! – wykrzyknął z radością, po czym dodał. – Jeśli wykorzystalibyśmy zasilanie kapsuł, by uruchomić oświetlenie i konsole, odzyskalibyśmy dostęp do wszystkiego! Hm… Pomoże mi ktoś z tymi kabelkami?

Wszedł do kapsuły i zdjął panel kontrolny, po czym zaczął wyciągać niektóre wtyczki, oraz montować kabelki by przepiąć je do panelu na mostku.

Damian zauważył, że Omerlanie nie są już przesyłani poza pokład statku więc podjął szybką decyzję. Następny przystanek – centrum dowodzenia. Stracił z nimi kontakt i nie wiedział, czy to wina braku zasilania, czy może zostało przejęte przez obcych. Niezależnie od tego – załoga była w niebezpieczeństwie i czuł że jego obowiązkiem jest im pomóc. Całkiem szybko dotarł do windy i nie natrafił na żaden opór ze strony wroga. Wygląda na to że kreatywna załoga zmajstrowała sobie jakieś prowizoryczne oświetlenie. Poza tym, wszystkie urządzenia były powyłączane. Żołnierze na szczęście nie dotarli jeszcze na ten pokład. Damian zajął pozycję przy wejściu, by atakować wszystkich wrogów, którzy by się pojawili, gdy w tym czasie mechanik starał się w jakiś sposób doprowadzić zasilanie do obwodów teleportera. Uruchomienie tego było kwestią czasu, ale tego nie mieli za wiele.

Windą zaczęły przyjeżdżać kolejne oddziały, z którymi dzielny Damian radził sobie bez większych przeszkód, lecz amunicja powoli się kończyła, co komplikowało sytuację.

– Długo jeszcze?! – krzyknął zniecierpliwiony.

– Jeszcze jakieś pięć minut…

– Tyle że jest taki malutki problem… ŻE RACZEJ NIE MAMY TYLE CZASU!

Po chwili konsola zaświeciła się i mechanik z radością zaczął teleportować żołnierzy w próżnię. Odzyskali swoją przewagę technologiczną, która zdecydowanie przechyliła szalę na ich stronę, zwłaszcza że ilość żołnierzy drastycznie zmniejszała się. Wszystkie oddziały oblegały centrum dowodzenia i wszystkie inne pokłady praktycznie opustoszały po kilku minutach. Damian mógł nareszcie chwilę odpocząć, podczas gdy Patryk gimnastykował się przy przyciskach.

– Hm, ile jeszcze ich zostało? – spytał bojownik.

– Jakieś dwa oddziały… A teraz jeszcze jeden… Chwila… Właściwie to już nikt.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Teraz zlokalizuj naszą załogę i prześlij ich z powrotem. Raczej trzymają ich na stacji. – rozkazał Damian

Po chwili w centrum dowodzenia zmaterializowali się bracia Maciej i Grzegorz, a potem kolejni na kolejnych pokładach. Dowódca podziękował obsadzie mostka za uratowanie statku. Chwilę później zaświeciły się z powrotem wszystkie konsole.

– Siostro Adrianno, zabierz nas stąd, zanim kolejni zaczną nam wchodzić na statek. – rozkazał.

Sternik przytaknęła i Terra Astra opuściła dok. Gdy zostawiała za sobą tę planetę i stację, czuła się bezpieczna i pierwszy raz od wielu lat – dowartościowana. Kto wie, czy poradziliby sobie bez jej pomocy…?

Następnego dnia, statek był gotowy by kontynuować swoją podróż do Planety Obiecanej, gdzie mieli spotkać swoich przodków, którzy ich zrozumieją i zapewnia im lepsze życie. Wszyscy czekali już przed swoimi komorami hibernacyjnymi, pomijając obsadę centrum dowodzenia, czekającą na rozkazy.

– Wyznaczyć kurs na drugi przystanek naszej trasy, planetę Xelia. Aktywować pole zakrzywionych praw fizyki i napęd temporalny. Przygotować cały personel do kriostazy.

Statek znalazł się w niewidzialnym bąblu, po czym gwałtownie zwiększył swoją prędkość i zniknął z rzeczywistości.

– Jesteśmy gotowi, bracie. – Poinformował operator.

Tak samo jak wcześniej, Grzegorz przemówił.

– Bracia i siostry! Mimo tragedii, jaką była śmierć naszej kochanej siostry Alicji, nie powinniśmy się poddawać. Zostaliśmy ukarani za nasze błędy, lecz gdybyśmy ich nie popełnili, zapewne nie moglibyśmy stać tutaj i szykować się do lotu. Podróż do Planety Obiecanej wymaga poświęceń i nic nie możemy na to poradzić. Nie powinniśmy się zamartwiać, lecz kroczyć dumnie drogą wytyczoną przez Ludzi Podziemia, mimo naszych potknięć. Ex astris, Scientia!

Komory aktywowały się jedna po drugiej, ciała zamarzały i szyby pokrywały się szronem. Gdy wszyscy zasnęli, wszystkie światła wygasły i atmosfera zanikła. Wszystkie zbędne w tej chwili systemy, takie jak podtrzymywanie życia czy uzbrojenie, zostały wyłączone. Terra Astra leciała w kierunku swojego drugiego przystanku.

***

Lecz nie wszyscy obudzili się z hibernacji, gdy dotarli na miejsce. Statek zatrzymał się, wszystkie systemy statku uruchomiły się z powrotem i komory otworzyły się.

– Błąd. Awaria systemu. Kapsuły od drugiej do dwudziestej nieaktywne. Powtarzam. Awaria systemu. Kapsuły od drugiej do dwudziestej nieaktywne. Informacja. Osiągnięto przystanek drugi. Planeta Xelia. Brak danych na temat mieszkańców. Powtarzam…

Ludzie zaczęli wychodzić, lecz ich ilość drastycznie się zmniejszyła. W uszkodzonych urządzeniach kriogenicznych stały stare, wyschnięte i martwe ciała członków załogi. Widok był przerażający. Wszyscy popadali w panikę. Krzyczeli, płakali za swoimi zmarłymi kolegami i koleżankami. Krzysztof wiedział, że te wszystkie emocje, których doświadczali, niedługo obrócą się przeciwko niemu i wybiegł niezauważenie z pomieszczenia. Grzegorz próbował uspokoić tłum, lecz sytuacja całkowicie wymsknęła się mu spod kontroli. Jako jedyny był całkiem spokojny. Wiedział, że coś takiego może nastąpić. Niedługo wszyscy obrócili się przeciwko niemu.

– TO PRZEZ CIEBIE ONI ZGINĘLI!

– ZOBACZ SOBIE, TO WSZYSTKO TWOJA WINA!

– DLACZEGO NAS NIE OSTRZEGŁEŚ?!

– TO TY ICH ZABIŁEŚ!

– ZAPŁACISZ ZA ICH ŚMIERĆ!

Nic nie potoczyło się tak, jak tego oczekiwał. Od krzyków bolała go głowa. Biegł przez korytarze, chciał uciec od tłumu żądnych zemsty wariatów.

Gdy udało mu się ich zgubić, odetchnął z ulgą. Sytuacja była beznadziejna. Statek rozpadał się, a załoga się zbuntowała przeciwko niemu. Osiemnaście osób zginęło przez drobne niedopatrzenie mechaników. Czuł, że tak dalej być nie może. Wiedział że droga, którą sobie wybrał, wcale nie jest prosta, lecz nie spodziewał się, że dotarcie do celu będzie kosztować śmierć prawie połowy jego załogi. Postąpił źle, zabierając ich wszystkich w tę podróż. Większość nie nadawała się na swoje stanowiska, byli nieprzewidywalnymi świrami. Nie bez powodu ktoś zamknął ich tam i odizolował od otoczenia.

Siedział skulony w ciemnym magazynie z częściami zapasowymi i rozmyślał, gdy nagle usłyszał otwierające się drzwi i dostrzegł wchodzącego przez nie brata Krzysztofa. Nie wyglądał jak inni, zdawało się że sam szuka dla siebie schronienia. Przywódca czuł, że może mu ufać i nie powinien się go bać.

– Co Ty tu robisz? Wszyscy Cię szukają. – spytał ze zdziwieniem technik.

– Ukrywam się, nie widać? – mruknął Grzegorz, po czym dodał. – Jak sytuacja na statku?

– No cóż… Jest kiepsko. Praktycznie stoimy w miejscu, bo nie ma komu dowodzić. Załoga wyraźnie podzieliła się na tych, którzy Cię popierają i Twoich wrogów. Podobno tamci drudzy planują zmodyfikować jedną z komór by spalić Cię w niej żywcem…

– No pięknie…

– Osobiście należę do tej pierwszej grupy. Planujemy odbić centrum dowodzenia i kontynuować podróż. Łącznie ze mną, jest nas piętnastu. Więc z Tobą, mielibyśmy przewagę liczebną.

Grzegorz uśmiechnął się. To była pierwsza, dobra wiadomość, którą usłyszał od momentu, gdy się obudził.

– Dobra. Zbierz swoich ludzi, spotkamy się tutaj. Mam plan.

Po jakiejś godzinie, wszyscy zebrali się w magazynie i opracowywali plan odbicia statku z rąk zbuntowanych członków załogi.

– Musimy jakoś ich odizolować, by nam nie przeszkadzali. Ktoś ma jakiś pomysł na to? – spytał Grzegorz.

Wszyscy zamyślili się. Trzeba było wybrać miejsce i opracować jakiś plan, by ich tam zagnać.

– Podczas ostatnich napraw opróżniliśmy jeden z magazynów. – stwierdził Krzysztof.

– Na pewno poszliby tam, gdyby dowiedzieli się, że tam jesteś, bracie Grzegorzu.

Pomysł ten zdawał się być całkiem dobry, jednakże mocno niedopracowany. Bo to oznaczałoby poświęcenie kolejnej osoby – najważniejszej.

– Tyle że oni by mnie tam zabili, wiecie? – burknął, lecz po głębszym zastanowieniu dodał. – Chociaż nie… Hm… Wiecie może czy teleportery są sprawne?

– Działają… Ale nie mamy jak dostać się do centrum dowodzenia. – powiedziała siostra Adrianna.

Przywódca stwierdził, że nic nie szkodzi, po czym przekazał im opracowany przez siebie, dość ryzykowny plan.

Krzysztof szybko podbiegł do jednego z wrogów Grzegorza, który zdawał się patrolować korytarz.

– Widziałem go! Jest w jednym z opuszczonych magazynów! Zwołaj wszystkich, szybko! – wydusił zdyszany.

– Prowadź. – stwierdził sceptycznie.

Technik zaprowadził buntownika do pustego pomieszczenia, gdzie za jednym z pojemników siedział skulony przywódca. Żądny zemsty za śmierć osiemnastu osób, poinformował przez systemy komunikacji z radością resztę niezadowolonych, nie mogąc się doczekać widoku „mordercy” umierającego na jego oczach.

Tymczasem w tunelach awaryjnych niedaleko centrum dowodzenia, reszta grupy wspierającej Grzegorza czekała na odpowiedni moment by przejąć kontrolę.

– Patrzcie, wychodzą. – Szepnęła siostra Adrianna.

Buntownicy weszli do windy. Jak tylko drzwi się za nimi zamknęły, postanowili wkroczyć do akcji. Opuścili kanały i zajęli swoje stanowiska.

– Jak tylko wszyscy będą w magazynie, przenieś Grzegorza i Krzysztofa tutaj, a potem odetnij zasilanie buntownikom. – rozkazała sternik.

Maciej bacznie obserwował czujniki statku, czekając tylko na odpowiedni moment, by uratować ich z opresji.

Po kilku minutach, drzwi do magazynu zamknęły się za ostatnim z wrogo nastawionych załogantów. Żadni zemsty rebelianci dyskutowali właśnie nad sposobem, w jaki zamierzają ukarać swojego przywódcę za śmierć tamtych osób, gdy nagle zgasły wszystkie światła i nawet drzwi przestały reagować. Buntownicy zostali odcięci od reszty statku. Zorientowanie się, że z pomieszczenia zniknęły dwie osoby, nie zajęło im wiele czasu.

Tymczasem cała grupa chętnych do dalszej podróży, znajdowała się już w centrum dowodzenia. Właśnie udało im się odbić Terrę Astrę z rąk rebeliantów.

– Dzięki Waszej współpracy, zostałem uratowany nie tylko ja, ale też nasza wspólna przyszłość. Chciałbym najpierw Wam wszystkim podziękować za to, że pomogliście mi odzyskać nasz statek, by kontynuować dalszą podróż. – przemówił i uścisnął dłoń każdemu.

Gdy podziękował już wszystkim swoim załogantom, zasiadł w swoim fotelu i zaczął wydawać rozkazy.

– Siostro Adrianno, zabierz nas na orbitę planety.

Przytaknęła i po chwili statek ruszył gwałtownie do przodu. Gdy tylko znaleźli się w zasięgu, odebrali przychodzącą transmisję od obcych z powierzchni. Na ekranie pojawiła się bladoskóra brunetka z dodatkowym okiem na czole oraz paskami na nosie.

– Witamy na planecie Xelia. Jestem prezydent Ekoria Helia. W czym możemy Wam pomóc? – Powiedziała z uśmiechem na twarzy.

– Tutaj brat Grzegorz ze statku zakonu Sata Iwa, o nazwie Terra Astra. Potrzebujemy paliwa do naszego reaktora jądrowego. Nie mamy zbytnio czym Wam zapłacić, ale…

Obca przerwała mu.

– Hm. Nasze czujniki mówią nam, że macie na pokładzie 31 osób. Z chęcią damy Wam potrzebne zasoby, w zamian za kilku członków Waszej załogi.

Dowódca poczuł się niezręcznie. Z jednej strony, ma przecież piętnastu ludzi zamkniętych w magazynie, których i tak planuje zostawić na jakiejś planecie zdatnej do życia, ale czuł, że nie powinien handlować ludźmi.

– Dobrze. Poinformujcie mnie, gdy będziecie mieć dla nas paliwo. – powiedział i rozłączył się.

Załoga była wyraźnie zdziwiona decyzją Grzegorza. Znów bezwzględne dążenie do wykonania misji wygrało nad jego zdrowym rozsądkiem.

– Chyba nie planujesz tego zrobić? – spytała Adrianna.

– Właściwie, czemu nie? Mamy piętnastu ludzi, których i tak nie przekonamy do współpracy…

– Ale jak mógłbyś im to zrobić?! Zostawić ich na pastwę losu jakichś obcych, o których nic nie wiemy?

– Przynajmniej się przydadzą… – burknął, po czym dodał. – Wiedzieliśmy, że nie obejdzie się bez ofiar.

Wszyscy przytaknęli, choć całkowicie nie podobał im się ten plan. Mimo wszystko starali się ślepo wierzyć zasadzie – „Cel uświęca środki”.

Nie działo się nic szczególnego na pokładzie. O niczym nie poinformowani buntownicy w dalszym ciągu nie byli w stanie opuścić swojego magazynu (może dlatego, że użalali się nad swoim losem), a lojalna załoga w centrum dowodzenia czekała, aż obcy nawiążą kontakt, co nastąpiło jakąś godzinę później.

– Tu Ekoria Helia z planety Xelia. Mamy dla Was paliwo.

– Dobrze, wyślijcie współrzędne w których je znajdziemy, oraz współrzędne gdzie mamy przesłać naszych ludzi. – odpowiedział Grzegorz.

Xelianka zdawała się być zdziwiona pytaniem, pewno podobnie jak Omerlanie, nie widziała nigdy rasy, która dysponuje teleporterami, lecz spełniła ich żądania.

– Okej, dziękujemy za współpracę. Takie ostrzeżenie jeszcze. Mogą być agresywni, bo uciekli ze szpitala psychiatrycznego. Miłego dnia. – Powiedział i zakończył rozmowę.

Maciej przeteleportował paliwo z powierzchni i zaczął przenosić ludzi z magazynu na podane przez obcych koordynaty. Nareszcie Terra Astra była bezpieczna i miała zasoby by przygotować się do lotu. Statek opuścił orbitę.

Gdy pozostali mechanicy (a nie było ich wielu) próbowali uporać się z przywróceniem systemów statku do działania, Grzegorz siedział w swoim biurze i rozmyślał nad ich dalszym losem. Zastanawiał się, czy powinni dalej kontynuować tę podróż, zwłaszcza że tak wiele z nich już zginęło. Z pięćdziesięciu osób, które opuściły tamtej nocy zakład psychiatryczny, zostało tylko szesnaście. Podobnie jak wtedy w magazynie, zaczynał wątpić czy faktycznie cel uświęca środki. Wznowienie lotu Terry Astry planowane było na jutro… Ale czy powinien ryzykować śmierć kolejnych ludzi na planecie, na której się zatrzymają w drodze? Kto z nich jeszcze musi zginąć, nim dotrą do celu swej podróży? Nie miał pewności, czy przeżyją kolejne dwie sesje hibernacji, ani czy obcy na ich kolejnym przystanku nie będą chcieli ich unicestwić? Zastanawiał się nad tym, jak wiele zasobów potrzebuje Terra Astra by dolecieć do kolejnego przystanku, oraz jak to zużycie energii zmniejszyć. Postanowił podjąć bardzo trudną decyzję, która mocno wpłynie na ich dalsze losy… Pominąć trzecią planetę i ustawić kurs bezpośrednio na Planetę Obiecaną. Wiedział, że będzie musiał znów coś poświęcić… Ale był na to gotowy.

Wszedł do centrum dowodzenia z niewesołą miną, co w szybko zwróciło uwagę członków jego załogi. Podobny wyraz twarzy miał, informując ich o tym, że Alicja nie przeżyła w kapsule ratunkowej.

– Niestety mam złe wiadomości. Maciej, co musielibyśmy wyłączyć, by pominąć trzeci przystanek?

– Hm. Po wyłączeniu wszystkiego poza komorami i silnikami, moglibyśmy jakoś się tam dowlec za jakieś kilka tysięcy lat…

Grzegorzowi niezbyt odpowiadało to opóźnienie, zwłaszcza że mogliby zostać wykryci, przechwyceni oraz zniszczeni, nawet o tym nie wiedząc, lecz to było jedyne rozwiązanie, jakie przychodziło mu do głowy. Z drugiej strony, Ludzie Podziemia czekali na nich już całkiem długo i dawali sobie radę, nic nie wskazuje na to, że nie wytrzymaliby tych kilku kolejnych lat.

– Rozpocznij wszelkie potrzebne przygotowania. Czas porzucić niektóre z naszych technologii i zaufać sprawdzonym rozwiązaniom.

Wszyscy spojrzeli się na niego ze specyficznym wyrazem twarzy, oznaczającym “OSZALAŁEŚ?!”, lecz wykonali polecenie, a on znów zniknął bez słowa za przesuwnymi drzwiami windy.

Przez cały dzień, dowódca praktycznie nie opuszczał swojego biura, czym zdecydowanie zwrócił uwagę swojej załogi. Dopiero po tym, gdy został poinformowany przy użyciu wewnętrznych systemów komunikacyjnych, że są gotowi do drogi, raczył pojawić się w centrum dowodzenia.

– Siostro Adrianno, wyznacz kurs na Planetę Obiecaną. Maksymalna prędkość. Przygotować załogę do hibernacji. – Wydał rozkazy.

Statek obrócił się i gwałtownie zwiększył swoją prędkość, po czym wszyscy ruszyli do sali hibernacynej, by po raz ostatni wejść do swoich komór. Oczekiwał ich sen, bardzo długi sen…

***

Komory kriogeniczne otworzyły się, gdy statek dotarł do celu. Mimo że statek zdawał się wyglądać teraz na kupę zardzewiałego złomu, Sata Iwa nie postarzeli się nawet o dzień.

– Informacja. Osiągnięto cel, Planeta Obiecana. Powtarzam. Osiągnięto cel…

Głos komputera zdawał się być nieco zdeformowany, zapewne niektóre przekaźniki nie wytrzymały tak intensywnego lotu. Niedługo później wszyscy zjawili się w centrum dowodzenia i na głównym ekranie oglądali widok niezapomniany. Błękitna planeta, do której starali się dotrzeć, była już praktycznie na wyciągnięcie ręki. Tak wielu z nich się poświęciło, tylko po to by znaleźć się tutaj. Dla tego miejsca, poświęcili swoje marzenia i plany.

– Długo czekałem na ten moment… Siostro Adrianno! Lądujemy! – Rozkazał uradowany.

Sternik przytaknęła i niedługo później, Terra Astra była już w atmosferze. Podekscytowana załoga wyczekiwała momentu, gdy postawią stopę na powierzchni. Był to idealny moment na to, by coś w końcu nagle przestało działać…

– Tracimy wysokość… Za szybko… Cholera jasna!

Statek kosmiczny z impetem rozbił się o powierzchnię planety…

***

Grzegorz obudził się na wygodnej pościeli. Wszystko zdawało się być takie jasne i rozmazane… Ktoś w białym kitlu pochylił się nad nim. osoba ta zdawała się być dziwnie znajoma…

– Witam z powrotem w rzeczywistości. – Usłyszał miły głos Alicji.

W tej chwili zdał sobie sprawę, że znalazł się z powrotem w swojej izolatce, w szpitalu psychiatrycznym, oraz że nigdy tego miejsca nie opuścił.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *