Pobożne życzenia cz. II

Revolucionibus orbium celestium
Od wieczności dzieli nas jedna iskra świadomości – twierdzi ksiądz filozof Michał Heller, i może mieć rację. Odkrycia fizyki kwantowej potwierdzają to przeczucie. Maleńkie „iskierki” kwarków są w całym wszechświecie. A mówiąc precyzyjniej: jedna konkretna „iskierka” potrafi być wszędzie, ale kiedy o niej pomyślisz, to sprowadzasz ją do swojego wymiaru, czyli do konkretnej czasoprzestrzeni. Wtedy na chwilę staje się twoja.

Czy z modlitwami, prośbami, marzeniami jest podobnie?

Są tacy, którzy twierdzą, że tak właśnie jest.

Upragniona
Nie tylko miłość wolno się rodzi, ale i objawienie chleba, kiedy nauczyłem cię głodu. W ten sposób przygotowałem w tobie echa, które odezwą się z czasem w poemacie. I poemat, który w kimś innym wywołałby tylko ziewanie, ciebie olśni.

W dolinie Tybru wilgotny żar lata ustępuje jedynie na okres trzech pełni. Wtedy drzewa mają czas na to, by zejść do swoich korzeni. Tam mogą szukać wytchnienia, zanim ponownie zaczerpną soków z rozpulchnionej ziemi (dzięki łasce niebios i staraniom pewnej ogrodniczki). Jeśli deszcz nie podleje grządek, bo akurat światło wygrywa z cieniem, zatroszczy się o to ta, której domem i sercem jest ogród, hortusem nazwany. Uschnięte gałązki zastąpi świeżymi szczepkami, podeprze wciąż żywe, lecz nadłamane pędy, tak by w górę rosły i owoc przynosiły. Gdzie skiba uporczywie sucha, tam odnogę strumienia przeciągnie: niech drzewa tryskają zielenią do samego nieba! I tak Pomona pobudza wzrost, rozkwit i wdzięczność natury, która obfituje pod uważnym spojrzeniem dziewczyny.

Ona sama jest jak brzoza – prosta i gładka. Gibkością dorównuje sarnom, które jej hortus nawiedzają, a twarz jej jak obietnica kwiatów polnych, na mgnienie przed rozkwitem. Wciąż świeża, nie usycha z namiętności, gdyż jeszcze jej nie zaznała. „Jaka by to miłość być miała?!” Całą swoją uwagę kieruje ku jednej, jedynej pasji: swym sadom i ogrodom. A soki żywotne w niej szumią jak woda w pniu brzozy na wiosnę. Prężą się więc na jej widok chłopy i panowie, i Sylen wyniosły, i Priap, co straszy przyrodzeniem nad wyraz okazałym. Każdy z nich wdarłby się bezceremonialnie do jej ogrodów, lecz ona murem je obwarowała i bramy zawarła przed nieproszonymi gośćmi. „Ci by tylko rwać chcieli! Kwiaty mi zdepczą i skiby zapaskudzą!” – tak nimfa z żalem woła, klucz kryjąc głęboko w załomach kory rosochatej wierzby, na obietnice i słówka nieczuła.

Jeden Wertumnus trwał w swoim uporze. Kochał ją silniej od palącego go pragnienia. Tym wyprzedzał wszystkich, którzy łaknęli jabłek i winogron z jej sadu. Nie myślał burzyć murów ni bramy wywarzać, „nim ona sama nie zechce!”. „Poczekam” – powtarzał. Raz pojawił się, udając żniwiarza, okazały jak król zbożowych łanów. Ona snopy przyjęła, dłoń jego przypadkiem muskając, lecz w twarz mu nie patrzyła, bokiem odwrócona. Przychodził też, postać ogrodnika przyjmując, z koszami jabłek i śliw dojrzałych, z darami winnic italskich. Ona wdzięcznie główką kiwała, lecz welonem swą twarz zasłaniała.

Wtedy Wertumnus poszukał innego sposobu. Porzucił swą męską postać, co tylko strach w dziewczynie wzbudzała. Oto staruszka zgarbiona już o zgodę na wizytę prosi – tak zmienił się Wertumnus nie do poznania. Pomona zaprasza, częstuje tym, czym hojnie natura hortus obdarza.

– Dzieweczko droga, jakże chrupiąca skórka twych jabłek! Twoje owoce są najsłodsze! – chwali stara kobieta. Ukradkiem łowi spojrzenie rumianej dziewczyny, rozmowy spragnionej.

– Dziękuję! Te ogrody to całe moje życie! Zobacz, o pani, jakie w tym roku gruszki od soków pękate! A jakie śliwki purpurowe!

– Lecz te dary dla kogo? Kto ich skosztuje? – pyta staruszka z naganą w głosie. Milczy dziewczyna i wzrok wbija w ziemię, bo nie znajduje dla siebie usprawiedliwienia.

– Zanim zwiędną, niech staną się radością nie tylko twoją! – doradza pełna życiowej mądrości kobieta. – Twoim sąsiadem jest Wertumnus. Pan to nad panami. Dba o ziemię i nie traci jej darów! Wie, jak zatroszczyć się o drzewa! Zboże u niego dorodne jak u żadnego innego! Ptaki wiją gniazda, wiedząc, że jest bezpiecznie u tego gospodarza! Dlaczego milczysz? Popatrz na mnie i odpowiedz! Nie można być tak nieczułym na dobro!

– Wiem pani, lecz nie pojmuję tego, co pragniesz mi przekazać.

– Wertumnus nie pokocha żadnej innej. Tobie tylko odda serce i swą miłość na zawsze! To dar, którego nie powinnaś odrzucać. I żeby cię przekonać, opowiem ci historię Alcyone i Ceiksa.

Zimorodki

– Czy widzisz wiąz, który rośnie ku górze? Obrasta go dzikie wino. Zobacz jak słodkie są jego owoce! Bez drzewa ten krzew by usechł, stratowany przez dzikie zwierzęta. A teraz posłuchaj:

Na brzegu morza stoi samotna kobieta. Jej pan i król nie wziął jej ze sobą, choć tak go o to prosiła! Chłodne fale obmywają jej stopy. Pożegnany już wypłynął z portu. Alcyone boi się, że go straci, on jest całym jej życiem. Prosi bogów, by raczyli jej go zwrócić. Córka Eola, liczy na przychylność wiatrów. Te, póki bogowie trzymają je w garści, są niegroźne. Niestety, gdy tylko poluzować im rzemienie, wyją i szarpią się jak dzikie psy, głuche na polecenia. Alcyone patrzy na napięte żagle i okręt znikający za tkaniną pewności. Teraz przyjdzie jej utkać chitony z nici, podszyte nadzieją, tak aby, Ceiks gdy wróci, świętować z nim nowe gody, tym razem podszyte pewnością. Księżyc już dwa razy się napełnił, a okrętu Ceiksa nie widać. Cierpliwość Alcyone zaczyna się powoli pruć. Chitony, co miały uświetnić powrót króla, w koszu teraz zwinięte: niech oczu królowej nie drażnią! Alcyone tym silniej błaga Junonę, by jej zwróciła ukochanego. Bogini nie chce już słuchać modlitw o życie zmarłego. Ceiks spoczął na dnie zimnego morza. O tym Alcyone nie wie.

– Co było dalej? Mów proszę co prędzej! – niecierpliwi się Pomona. Wertumnus, rad z jej uwagi, kontynuuje opowieść:

– Junona, nie mogąc już słuchać jęków Alcyone, wysyła boginię tęczy – Iris do pałacu boga snu, by ten przez swego syna, nocną marę, co kształt każdej postaci przyjąć potrafi, jako nieboszczyk Ceiks zaniósł smutną wiadomość do komnaty królowej.

– Och, biedna Alcyone! – wzrusza się do łez dziewczyna.

– Morfeusz leci do pałacu Alcyone, gdzie jej opowiada o sztormie i wysokich, niezmordowanych falach, które dopóty nękały okręt Ceiksa, dopóki go nie zmogły! Burza połamała maszty, a spienione bałwany wdarły się pod pokład, wypłukując spod niego każdego, kto próbował ocaleć. Królowa wierzy mu na słowo. Od samego początku przeczuwała katastrofę.

Biegnie w kierunku portu, by tam łzami żałować męża. Rozdziera szaty i rani sobie twarz. Zaklina niebo, by i jej śmierć zesłało. Bogowie litują się nad nią. Alcyone dostrzega w oddali ludzkie ciało, z przypływem niesione. Podrywa się z ziemi i trzepocząc skrzydłami, które w miejscu ramion jej wyrosły, ku niemu leci, w zdumieniu własnym i przypadkowych świadków. Trup Ceiksa też w pióra obrasta. Eol oddech mu przywraca. Dwa zimorodki teraz w głąb lądu umykają, pod wiatr, by na zawsze już razem wśród drzew wić gniazda. Słyszysz ich radosny szczebiot?

Wymarzone zakończenie
– Jakże smutna i zarazem piękna historia! – Dziewczyna patrzy z wdzięcznością na staruszkę. Lecz cóż to? Stare gałgany opadają, wygładza się ciało kobieciny, nabiera mięśni i mocy. Wertumnus w całej swej okazałości przed nią staje!

– Przyjmij moją miłość i nie bądź niewdzięczną! Obiecuję ci, że będziesz jedyną moją wybranką. Ukochana Pomono, nie pragnę nikogo bardziej od ciebie! – Wertumnus drży z przejęcia i niecierpliwości! Czy pani ogrodów go wyrzuci? Zamknie swe serce dla niego?

Pomona patrzy lekko zawstydzona, ale nie ucieka. Gościa za wrota nie wyprowadza. Przeciwnie: zwraca się ku niemu całą swoją powabną postacią i ramiona otwiera; już z objęć go nie wypuszcza, sama w nich pozostając.

Wertumnus to dobry gospodarz, dba o swój ogród. W jego centrum drzewa Pomony kwitną, ciągłą troską otaczane. Jej mury rozpadły się same, a klucz, w wierzbie kiedyś ukryty, tkwi w niej nadal, przerdzewiały.

Heliocentryzm to tylko część prawdy
Dziś wiadomo, że Helios krąży wokół środka Drogi Mlecznej. Każda historia jest jak maleńka iskierka, która nie ginie, tylko się rozprasza, lecz kiedy po upływie roku świetlnego wykona obrót, krążąc po swojej orbicie ( czy może znajdując się gdziekolwiek we wszechświecie) wróci do ciebie czytelniku i odżyje, jeśli tego zechcesz.

Temu pragnieniu nie umiesz jeszcze nadać imienia. Gdybyś wiedział i szukał go, musiałoby już mieć imię. A to by znaczyło, żeś już go znalazł.

Twierdza Pomony okazała się być tym, czym była naprawdę: gościnnym ogrodem. A historia Alcyone i Ceiksa – zachętą. Otwartą drogą.

Pozwól mi wyjść z klatki, pozwól, bym wykrzyczał niebiosom, że chcę dożyć starości! Chcę śpiewać ludziom w każdym wieku! – wyznaje Roo Panes. Podoba mi się taka modlitwa, a Tobie, czytelniku?

Pisząc tekst, korzystałam z:
„Daj nam oczy widzące” ks. Michała Hellera,
„Metamorfoz” Owidiusza,
”Wszechświata w twojej dłoni” Christophe’a Galfarda
Cytaty pochodzą z „Twierdzy” Antoine’a de Saint Exupery.

Maria Peszt

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *