Anna Biegańska: wiersze, o wierszach.
Proszę dokończyć:
Wiersz, dzięki któremu pokochałam poezję:
Dawno, dawno temu, gdy wierzyłam jeszcze, że za siedmioma górami, morzami i lasami mieszka
smok zjadający niegrzeczne dzieci, ktoś przeczytał mi wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
„Strasna zaba”. Utwór ten dał mi tyle radości, że lalki jako bezużyteczne powędrowały w kąt, a ja
sama z wielkim zapałem przystąpiłam do nauki na pamięć tegoż wiersza. To była dla mnie najlepsza zabawa.
Strasna zaba
wiersz dla sepleniących
Pewna pani na Marsałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;
wychodzą ze sklepu,
pani w sloch, w ksyk i w lament:
– Męzu, och, och! popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze
i mówi: – Zecywiście coś skace po trotuaze!
cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona –
nie wypada, zeby Warsawa
była na „takie coś” narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Swiata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
„Stselców” i „Federastów” –
słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie „hurra”,
Wysoka Figura zece tak:
– Wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwa
pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa –
panowie, do góry głowy i syje!
A społeceństwo: – Zecywiście,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: „Niech zyje!”
Wiersz, który noszę zawsze przy sobie, choćby w pamięci:
Oczywiście „Strasna zaba”, już od dziecięcych lat w głowie, pozostaje przy mnie przez zasiedzenie.
A z innych? Niewątpliwie Roman Śliwonik i Jego „Studium w szarości”. Kiedy czytam ten utwór, za każdym razem widzę inny obraz, inaczej rozumiem słowa, budzą się we mnie zupełnie nowe emocje.
Studium w szarości
Mimo że ściana jest cienka nie słyszę nocą skrzypienia łóżka w ich pokoju
kąt jadalni w którym siedzę jest pusty Nie widzę ich
z sufitu tylko zwisa pajęczyna
czasem z tamtego kąta dobiegnie szczęk łyżki
czasem dobiegnie głośniejsze siorbnięcie zupy
patrzę w tamtą stronę Widać tylko wahadłowo błyszczącą łyżkę
wychodzę na ulicę Nagle wyrastają z wypłowiałego parkanu
idę asfaltem
Dopiero po kilkudziesięciu krokach uprzytamniam sobie że ich minąłem
wchodzę do kawiarni Przesuwają się przed szpalerem oczu
wczoraj pewna kobieta zauważyła mnie przez nich
siedzę Nie trzymają się za ręce Nie patrzę na siebie
kelnerka wylewa kawę Kawa opada przez nich Na podłodze lśni kałuża
kelnerka ściera kałużę Nie przeprasza
Ryzykuję Mówię dzień dobry
odpowiedź rozpływa się szybko w nijakich włosach
jej uśmiech na chwilę rozmiękczył twarz Od razu przebił twarz na wylot
Zniknął
Stoję na schodach sam Za oknem szary asfalt
Poszli Zapadli w drogę
myślę Szczęśliwi Sami na świecie Nie nagabywani
Nie walczę ze ścianę Z ludźmi Z pejzażami
mimo że ściana jest cienka nie słyszę nocą skrzypienia łóżka w ich pokoju
i nagle uprzytamniam sobie
wczoraj widziałem obciśnięte czarnym swetrem jej strome piersi
wielkie piersi
kwitnie w szarości wielkimi białymi piersiami
białe piersi
białe piersi
są za ścianą Jeszcze nie wiedzę że w to południe
stanął nad nimi cień
W 2015 r. podziw wywołał we mnie wiersz:
Ciągle mnie coś zachwyca. Chyba nie mam jednego takiego wiersza. Często wracam do już znanych utworów –
i otwieram szeroko oczy, bo widzę coś zupełnie innego. Tekst, który kiedyś był dla mnie w jakiś
sposób nieczytelny, nagle staje się „dreszczem mojej skóry ”. Jak kiedyś, i dziś znów urzeka mnie
poezja Anny Świrszczyńskiej:
TAKA SAMA W ŚRODKU
Idąc na ucztę miłosną do ciebie
zobaczyłam na rogu
starą żebraczkę.
Wzięłam ją za rękę,
pocałowałam w delikatny policzek,
rozmawiałyśmy, ona była
taka sama w środku jak ja,
z tego samego gatunku,
poczułam to od razu,
jak pies poczuje węchem
psa drugiego.
Dałam jej pieniądze,
nie mogłam się z nią rozstać.
Człowiekowi potrzebny przecież
ktoś bliski.
I potem już nie wiedziałam,
po co ja idę do ciebie.
Poetą, który mnie inspiruje jest:
Nie mam ulubionego poety ani epoki literackiej. Czytuję lekkie jak mgiełka haiku Basho i cyniczne wiersze Andrzeja Bursy. Jestem wygłodniała „słowa”, a to nie pozwala na ograniczenie inspiracji.
Nie lubię poezji, która:
A można nie lubić poezji? Tak poważnie, to nie lubię wulgaryzmów, spłycają obrazy, zamykają drzwi, nie pozwalając czytelnikowi na dłuższą podróż w głąb emocji.
Istotą poezji jest:
Malowanie słowem. Niekiedy są to bogate pejzaże, innym razem czarnobiałe szkice węglem.
Słowo pobudza wyobraźnię, przenosi czytelnika w inny świat. W każdym z czytających buduje się
inna dramaturgia. Poezja to teatr bez kurtyny, w którym główne role grają emocje czytelnika.
Swoją poezją:
Opowiadam o człowieku. O jego emocjach, spotkaniach, doznaniach, wspomnieniach.
Często układam strzępy myśli w całość, szukając odpowiedzi na niekończące się pytania,
Czasem zamykam obraz w albumie chwil, by móc do niego wracać, tak jak w wierszu
„Czereśniowe stokrotki”
jak mięsiste czereśnie
ojciec był przysadzisty
koroną ramion
ocieniał moje kroki
nakazywał co dojrzałe
a czego dotknąć nie można
trzymałam się jego nogawki
udając że to bukiet stokrotek
czereśnia w sadzie zamarła
i ojciec jak gałązka przyschnięta
szuka mojego cienia
splatając pożółkłe dłonie
w wianek przywiędłych stokrotek