PO CO TEN KONWENT?

Tradycja organizowania konwentów jest niemal równie stara, jak zjawisko fanklubu i obejmuje cały świat. Raz na jakiś czas miłośnicy mangi, fantasy czy Gwiezdnych Wrót zbierają się na parodniową sesję, na której żyją głównie swym ukochanym wymyślonym światem. Przebierają się w kostiumy – czasem uszyte własnoręcznie, a czasem kupione za ciężkie pieniądze w autoryzowanych punktach sprzedaży – przyklejają sobie spiczaste uszy lub czułki, przyozdabiają twarze w wymyślny makijaż i z zapałem oddają się dyskusjom o szczegółach przygód swych bohaterów. Robią sobie wspólne zdjęcia, organizują pokazy i prelekcje naukowe, grają w planszówki i karcianki, czasem też kręcą amatorskie filmiki. Na te kilka dni uczestnik takiego zlotu nie jest już panem X, urzędnikiem księgowości, albo panną Y, pielęgniarką z przychodni, a elfem, kosmitką, członkiem załogi statku gwiezdnego, samym Conanem-barbarzyńcą lub dyplomowanym magiem. Są wtedy tak szczęśliwi, jakby rzeczywiście zostali przeniesieni w upragniony fantastyczny świat. Czemu jest im to aż tak potrzebne?

Fani to szczególny typ ludzi, wiernych stworzonemu przez kogoś sztucznemu uniwersum. Wykazują w tym pewne dalekie pokrewieństwo z kibicami piłkarskimi, choć różnią się od nich przede wszystkim poziomem kultury osobistej. Na konwentach nie ma awantur. Nie było przypadku, by fani Gwiezdnych Wojen pobili się z fanami Star Treka, choć oba fandomy tradycyjnie uważane są za skłócone ze sobą. Co najwyżej dochodzi do jakiejś gorącej dyskusji, w której bronią są wyłącznie argumenty – nie ma ani rzucania wulgaryzmami, ani wycieczek osobistych. Również zwolennicy Harry’ego Pottera nie będą się szarpać z miłośnikami Wiedźmina. Najlepiej to widać na dorocznym warszawskim konwencie Avangarda, wędrownym Polconie czy poznańskim Pyrkonie. W odróżnieniu od większości krajów u nas fani różnych światów zbierają się na wspólnych zjazdach – dzięki temu koszty, ponoszone przez każde ze stowarzyszeń, ulegają znacznemu zmniejszeniu. W Polsce ten aspekt sprawy ma kluczowe znaczenie, a w związku z tym na sąsiadujących ze sobą salach mogą się bawić trekkerzy, starwarsowcy, potteryści, mangowcy i inni. Dzięki dobrej organizacji i wzajemnemu zrozumieniu fandomy nie wchodzą sobie w drogę, a zabawa jest przednia.Taki bardziej ogólny, nie indywidualny dla każdego klubu zlot ma bardzo pozytywne aspekty. Nie chodzi jedynie o koszty. Poszczególne grupy mogą poznać się nawzajem, zweryfikować swe błędne pojęcia (na przykład powszechne wśród starwarsowców mniemanie, że Star Trek to „taka podróbka Gwiezdnych Wojen„) i wymienić się doświadczeniami. Uczestnicy obdarzeni zmysłem handlowym mogą trochę dorobić, prezentując koszulki z nadrukami czy wyroby rzemieślnicze. Również patronujące imprezie księgarnie mają na niej swe stoiska, nie wspominając już o szerokiej ofercie akcesoriów do gier. Na każdym konwencie są one ważnym punktem programu.

Wszedłszy w wyznaczonym terminie na teren budynku warszawskiego SGGW, gdzie ostatnio odbywa się Avangarda, można natknąć się na żołnierzy Imperium, załogantów z USS Enterprise, magów, księżniczki i wojowników, czasem nawet w pełnym uzbrojeniu. W przejściach są rozstawione stoiska z pamiątkami, książkami i akcesoriami, na korytarzach stoją stoły, wokół których siedzą zajęci planszowymi bataliami gracze. Wywieszki na drzwiach informują, gdzie odbywa się wykład o konstrukcji miecza świetlnego, gdzie spotkanie z zaproszonym pisarzem, a gdzie panel dyskusyjny o przyszłości polskich trekkerów. Atmosferę przesyca duch zabawy i wzajemnej życzliwości. Nie widać żadnych przepychanek czy kłótni. Nie ma popijania po kątach wysokoprocentowych napojów ani nawet małego piwka. Napić się oczywiście można, ale dopiero po zakończeniu oficjalnego dnia konwentu i opuszczeniu terenu zlotu. Jest to o tyle istotne, że prawie wszyscy uczestnicy są dorośli. Na ogół dość młodzi, ale zdarzają się ludzie w średnim wieku, a nawet już podeszli w latach. Są i dzieci – najmłodszy uczestnik tegorocznej Avangardy miał siedem tygodni i spał grzecznie w wózeczku, zaciskając rozkoszne łapki przy uszach. Trzeba przyznać, że potomstwo fanów, przeważnie w wieku 7-12 lat, bawi się na takiej imprezie bosko, dowiadując się przy okazji, że ich rodzice też czasem potrafią zachowywać się nie całkiem poważnie. Buduje to pomost zrozumienia między pokoleniami i pozwala dzieciakom czegoś się nauczyć. Na przykład tego, że nie trzeba bić kogoś, kto ma inne zdanie, lub jak łatwo jest zrobić coś dobrego dla innych. Przy okazji każdej Avangardy jest przecież organizowana jakaś akcja – raz jest to zbieranie pluszaków dla dzieci z zakładów opiekuńczych, drugi raz, jak w tym roku, akcja honorowego oddawania krwi. Jest to więc nie tylko płocha rozrywka dla geeków.

Dlaczego właściwie konwenty mają takie powodzenie? Jest to nie tylko okazja, by spotkać się z myślącymi podobnie ludźmi, znanymi dotąd jedynie z listów (obecnie przez internet) i poznać nowych. Przede wszystkim taki zlot jest świetnym pretekstem, by oderwać się trochę od codzienności – pracy, domu, podatków, permanentnych kłamstw polityków i tym podobnych rzeczy. Znalezienie się w innym świecie oczyszcza umysł, koi stargane nerwy i daje siłę, by przetrwać następny rok nie wariując. I to jest ich niezaprzeczalna zaleta.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *