– Oj, jakaś pikseloza się tu wydarzyła – rzekła koleżanka z branży drukarskiej, przyglądająca się ulotce przedwyborczej wątpliwej jakości.
Pikseloza – pomyślałam sobie – słowo do zapamiętania, jeszcze się przyda.
W rzeczy samej, przydało się.
***
W ostatnim czasie zdarzyło mi się kilkakrotnie odwiedzić Węgry, głównie regiony winiarskie. Z zaciekawieniem odkrywałam ten mało mi znany dotychczas zakątek świata. Z każdą wizytą dyżurne skojarzenia z papryką i pikantną kiełbaską zaczęły ustępować miejsca mniej stereotypowym smakom, zapachom i widokom, ale przede wszystkim… Węgierkom (i nie mówimy tu o śliwkach). Kto by pomyślał, że winnice Tokaju to królestwo kobiet. Wystarczy odwiedzić piwnice najbardziej cenionych producentów, żeby w ich drzwiach spotkać uśmiechniętą i zapraszającą do środka właścicielkę.
Wszystkie w podobnym stylu: szatynki między trzydziestką a czterdziestką o charakterystycznych, kanciastych, ale bardzo pięknych twarzach. Upaprane błotem kalosze nie przeszkadzają im nosić naszyjników ze szlachetnymi kamieniami. Jak tylko cię dostrzegą, to odkładają ciężkie wiaderko, strzepują szybko resztki ziemi z bluzeczki i zapraszają na przebieżkę po winnicy. Bez cienia zadyszki wspinają się po stromych zboczach i z niezwykłą pasją opowiadają o swoich szczepach i odmianach. Jest w nich coś nieoczywistego: w ich sylwetkach widać znamiona codziennej, ciężkiej pracy, ale z drugiej strony bije od nich świeżość i naturalność, która zachwyca. Nie dziwne więc, że bardzo się ucieszyłam, gdy do moich rąk trafiła książka, na okładce której widniała kolejna piękna twarz utalentowanej Węgierki.
Krisztina Tóth w ojczyźnie naszych bratanków jest znana jako poetka oraz autorka zbiorów opowiadań już od dobrych paru lat (debiutowała w roku 1989). W Polsce po raz pierwszy mamy okazję poznać jej prozę. Tomik krótkich opowieści zatytułowany „Pixel” stanowi bardzo zmyślną i sprytną konstrukcję fabularną. To króciutkie teksty, które mimo swej lakoniczności szybko wciągają w historie kolejnych postaci, pochodzących z różnych krajów i żyjących w innych latach. Z pozoru poszczególne fragmenty łączy tylko sposób tytułowania (każde opowiadanie ma nazwę pochodzącą od jakiejś części ciała). Szybko jednak okazuje się, że bohaterka „Historii ramienia” jest również matką chłopaka z „Historii ust”, a znów kochanek dziewczyny z „Historii włosów” jest równocześnie mężem i ojcem, o czym dowiadujemy się z „Historii stopy”.
Zaczyna nam się klarować rozległa sieć relacji, system pomostów łączących ze sobą małe, prywatne światy. Autorka bardzo konsekwentnie trzyma się metafory tytułowego piksela. Kreuje rzeczywistość z pojedynczych, samodzielnych obrazów, małych punkcików, które dopiero po połączeniu zyskują głębszy sens. To postrzeganie świata przedstawionego „z lotu ptaka” ułatwia oryginalny sposób narracji, prowadzonej przez Tóth.
„Kobieta z bordowymi włosami również opuszcza zasłonę przeciwsłoneczną w samochodzie i włącza radio. Obawia się, że dojedzie za późno. My widzimy rząd samochodów z góry i wiemy, że na pewno się spóźni”.
„Że to był ich ostatni raz, naturalnie, wiemy tylko my z przebiegu opowiadania. A może jednak nie tylko my? Tak, oni także o tym wiedzieli, dlatego mieli w sobie tyle smutku i pasji”.
Po lekturze zbioru opowiadań Krisztiny Tóth w mojej głowie pozostało mnóstwo sugestywnych obrazów oraz mocne przekonanie, że świat to jedna wielka pikseloza, której nie sposób zrozumieć i docenić, dopóki nie zrobi się zamaszystego kroku w tył i nie spojrzy się na wszystko z odpowiedniej perspektywy.
Agnieszka Ślaska
Tytuł: Pixel
Autor: Krisztina Tóth
Okładka: twarda
Ilość stron: 207
Wydawnictwo: Studio Emka