„Piszę to, co lubię i dzielę się tym, co wydaje mi się ważne” – wywiad z Magdaleną Zimniak

P12-06-13_11.36Magdalena Zimniak, rodowita warszawianka, z zawodu jest anglistą. Prowadzi prywatną szkołę językową. Debiutowała w 2008 roku powieścią ‘ Szlak”. Potem wydała kolejne: „Willę”, „Jezioro cierni” i „Pokój Marty”. Jest laureatką konkursu na opowiadanie kryminalne ogłoszonego przez agencję literacką Pal Twins i Związek Literatów Polskich oraz laureatką konkursu wydawnictwa Replika na opowiadanie erotyczne.

Napisała także opowiadania, które ukazywały się w „Akancie” i „Magazynie Fantastycznym”.
Choć książki autorki są dobrze przyjmowane przez czytelników, Magdalena Zimniak z właściwą sobie skromnością przyznaje, że nie czuje się jeszcze doświadczoną autorką i za każdym razem, kiedy zaczyna pisać, ma wrażenie, że jest na początku drogi.
Tę permanentną niepewność przeganiają mąż i nastoletnie córki autorki, którzy są dla niej wielkim wsparciem.
Zapraszam Państwa na spotkanie z Magdaleną Zimniak.

Klaudia Maksa: Dzień dobry. Mottem Pani bloga jest zdanie: „Piszę, więc jestem”. Dla czytelników to bardzo wyraźny przekaz. Czy to znaczy, że pisanie ma Pani we krwi i nie potrzeba Pani nagłego przypływu weny, aby tworzyć?

Magdalena Zimniak: Nie podchodziłabym do motta na moim blogu śmiertelnie poważnie. Zamieściłam je kiedyś pod wpływem impulsu i tak już tam utkwiło. Może powinnam je zmienić, bo jest zbyt patetyczne? Jestem dość leniwa, więc tak zostało. Nie uważam, żeby pisanie określało mnie czy też moją osobowość. Lubię pisać i dzielić się historiami, które rodzą się w mojej głowie, jest to dla mnie ważne, ale, chociaż trudno byłoby mi zrezygnować, potrafię sobie to wyobrazić. Co do weny, traktuję ją raczej umownie. Nie wierzę w nagłe przypływy natchnienia, raczej w mobilizację. Kiedy piszę powieść, staram się codziennie posunąć pracę przynajmniej o krok do przodu. Czasem jest łatwiej, niekiedy wymaga to większego wysiłku, ale zawsze jest możliwe. Wena nie przychodzi ot tak. Jedynym zaklęciem, które ją przywołuje, jest maksymalne sprężenie się. Bladzi poeci, tworzący pod wpływem natchnienia, zafałszowują nieco obraz.

K.M.: W jakich okolicznościach pisze się Pani najlepiej? W ustronnym miejscu czy wśród rodzinnego zgiełku?

Magdalena Zimniak: Wśród rodzinnego zgiełku nie potrafię pisać. Rozpraszają mnie rozmowy, wydaje mi się, że powinnam wziąć w nich udział, często po prostu tego chcę. Nie wspomnę już o tym, że dwie moje panienki, w zasadzie dorosłe (młodsza ma szesnaście lat) potrafią pokłócić się jak małe dzieci. Kiedy piszę w domu, zamykam szczelnie drzwi. Staram się jednak oszczędzać czas dla rodziny i najczęściej piszę w przerwach między zajęciami. To możliwe, jestem nauczycielką angielskiego i pracuję wcześnie rano, od siódmej do dziesiątej, jedenastej, a później popołudniami od piętnastej lub szesnastej do dwudziestej. Wiem, że niektórzy autorzy piszą przy muzyce, ja nie potrafię się skupić, po prostu zaczynam słuchać. Nie mam jednak żadnych rytuałów związanych z pisaniem. Zdarza się, że biorę rower, jadę do lasku, zatrzymuję się i bazgrzę. Bazgrzę dosłownie, długopisem na papierze. Później przepisuję, przy okazji wyłapuję pierwsze błędy. 

K.M.: Zaczynała Pani od pisania opowiadań, które rozsyłała po rozmaitych czasopismach literackich. Mimo że były one dobrze przyjmowane, Pani pierwsza powieść została wydana dużo później, po kilku próbach wysłania książki do wydawców. Czyli można powiedzieć, że trzeba w siebie wierzyć i być konsekwentnym w realizowaniu celu…

Magdalena Zimniak: Rzeczywiście, nie jestem przykładem autorki, która osiągnęła natychmiastowy sukces. Kiedyś, przy okazji gali Horyzontów Wyobraźni (to konkurs na opowiadanie, w którym to konkursie jestem jurorką) powiedziałam, że nie mam historyjki ku pokrzepieniu serc i oddałam głos Marii Ulatowskiej. Jej książki momentalnie stały się bestsellerami, a zaczęła pisać dopiero na emeryturze… Teraz zmieniłam zdanie. Właśnie moja historia może dodać sił, pokazać, że nawet jeśli zdarzy się kilka niepowodzeń, nie należy rezygnować. Początkowe odmowy wydawców mnie przygnębiały, kiedy w końcu ktoś powiedział „tak”, wydawało mi się, że brama do sławy i wielkich pieniędzy stoi przede mną otworem. Okazało się, że to nie takie proste. Moje pierwsze wydawnictwo upadło, książka nie sprzedała się najlepiej. Natomiast już druga, „Willa”, została zauważona przez większą liczbę czytelników i otrzymała prestiżową nominację w konkursie Srebrny Kałamarz. Później wydałam jeszcze dwie powieści, niedawno skończyłam kolejną, ale nie mogę na razie zdradzić szczegółów. Mam tylko nadzieję, że wreszcie stanie się bestsellerem J. Oczywiście, należy wierzyć w siebie i konsekwentnie dążyć do celu, równocześnie jednak zalecam zachowanie dystansu do własnej twórczości i znalezienie obiektywnego czytelnika, który bez zahamowań wskaże nam błędy.

K.M.: Nie dziwię się, że „Willa” została od razu zauważona i doceniona. To bardzo wnikliwe studium osobowości dwóch kobiet z różnych epok na tle psychicznej obsesji.  Proszę zdradzić tym, którzy jeszcze nie czytali tej książki, „kto jest katem, a kto ofiarą” i dlaczego?

Magdalena Zimniak: Bardzo skomplikowane pytania mi Pani zadaje! J Czy ja jakimś krytykiem literackim jestem, żebym umiała doszukać się ukrytych znaczeń? Mogę tylko powiedzieć, że gołym okiem widać, jak krzywdzone są te dwie kobiety, o których Pani wspomniała, a kaci to oczywiście mężczyźni – ich mężowie. Jeśli ktoś znajdzie drugie dno, dostrzeże, że nie wszystko jest tak proste i jasne, jakby się wydawało, bardzo mnie to cieszy. Mam zresztą wrażenie, że kat, oprócz ofiary, najczęściej niszczy również siebie. Ewa, bohaterka z epoki komunizmu, przysięgła podczas ślubu, że pociągnie swojego męża za sobą do piekła. Chyba jej się udało.

K.M.: Bohaterowie Pani książek mają raczej skomplikowane osobowości, a fabuły do prostych nie należą. Nie idzie Pani po linii najmniejszego oporu…

Magdalena Zimniak: Czy ja wiem? Piszę to, co lubię, dzielę się tym, co wydaje mi się ważne. Nie zajmowałoby mnie pisanie o ludziach bezproblemowych, nie potrafiłabym się zmobilizować, żeby stworzyć klasyczny romans, w którym szlachetni kochankowie, rozdzieleni przez przeciwności losu, pokonują wszelkie przeszkody, żeby w końcu być razem. Mogę od czasu do czasu taką książkę przeczytać, ale nie chce mi się czegoś takiego pisać. Być może to wina mojej pokręconej psychiki. O wiele bardziej zajmują mnie reakcje ludzkie w sytuacjach ekstremalnych, interesują ciemne zakamarki osobowości.

K.M.:I czytywała Pani mistrza Kępińskiego…

Magdalena Zimniak: Skąd Pani wie? Pewnie już o tym mówiłam, ale zupełnie nie kojarzę, przy jakiej okazji. Rzeczywiście, czytywałam książki Antoniego Kępińskiego i faktycznie jest mistrzem. Trafiłam na jego publikacje na studiach, równolegle zainteresowałam się twórczością Allana Edgara Poe. To niesamowite, jak wiernie Poe oddawał odchylenia psychiczne, jak pięknie przekształcał je na literaturę. Prace Kępińskiego pomogły mi zrozumieć motywy postępowania ludzi z problemami psychicznymi, a jego „Psychopatie” często wykorzystywałam jako odnośnik podczas pisania pracy magisterskiej „The Inner World of Poe’s Characters” (Świat wewnętrzny bohaterów Poego). Obaj pozostają moimi mistrzami.

K.M.: A nie kusiło Pani nigdy, żeby swoją pracę magisterską wydać w formie dokumentu? Jest przecież wielu amatorów prozy Poego?

Magdalena Zimniak: Przyznam szczerze, że nie kusiło mnie nigdy. Kiedy się obroniłam, byłam bardzo szczęśliwa, że mam to już za sobą, dumna, że praca została dobrze oceniona. To mi wystarczyło. Jest tyle wspaniałych opracowań prozy Poego, napisanych przez wybitnych krytyków, że zupełnie nie mam ambicji, aby znaleźć się między nimi. Wolę pozostawić jakiś drobny ślad w beletrystyce.

K.M.: Najnowsza, jeszcze niewydana Pani książka jest powieścią obyczajowo-psychologiczną z elementami kryminału. Podobno tak „wsiąkła” Pani w fabułę, że zaczęła się Pani sama bać… Wypadek w niewyjaśnionych okolicznościach, pamiętniki ciotki… No, będzie się działo…

Magdalena Zimniak: No tak. Jestem pod wrażeniem Pani przygotowania do tego wywiadu, wie Pani o mnie prawie wszystko. Teraz też już niemal zaczynam się bać J. Wracając do książki, rzeczywiście czułam podczas pisania pewien strach. Nie chodziło nawet o same wydarzenia, ale o pewne odchylenia psychiczne, które odgrywają dużą rolę w tej powieści.  Czytałam o nich wcześniej w książkach, oglądałam filmy, ale mam wrażenie, że były opisane z nieco innej perspektywy. Nie chcę przez to powiedzieć, że moja powieść jest nowatorska, ale mam nadzieję, że historia Beaty i jej ciotki Matyldy zaintryguje czytelników.

K.M.:Zawodowo zajmuje się Pani uczeniem języka angielskiego. Jak na rasowego pisarza przystało, takiego, który zagłębia się w życie wewnętrzne bohaterów, każdego ucznia traktuje Pani indywidualnie. Podobno mąż żartuje, że „uprawia” Pani psychoterapię po angielsku…

Magdalena Zimniak: Traktuję każdego ucznia indywidualnie, ale to jest podejście nauczycielki, którą podczas lekcji jestem przede wszystkim, a nie pisarki. Uczę głównie dorosłych, w małych grupach, a ludzie na zajęciach bardzo się otwierają. Wcale się już nie dziwię, że Pani wie, jak żartuje mój mąż. Wcale się nie boję J. Historie moich słuchaczy często tkwią we mnie, stają się inspiracją do napisania powieści. Nie odtwarzam ich dosłownie, nieco wymieszam, trochę ujmę, coś dodam. W każdym razie pisarką jestem poza lekcjami. Może zresztą pisarz i nauczyciel mają ze sobą trochę wspólnych cech? Zapewne nieprzypadkowo tak wielu pisarzy było również nauczycielami.

K.M.:Wracając jeszcze do rodziny. Wiem, że jest dla Pani nie tylko wsparciem w pracy literackiej, ale i cenzorem, zwłaszcza córki. One też wolą, żeby mama pisała na trudne tematy?

Magdalena Zimniak: Moja starsza córka z pewnością woli, żebym pisała na trudne tematy. Powiedziała, że szkoda byłoby jej czasu na czytanie czegoś, co jest czystą rozrywką. Lubi moje powieści, chociaż uparcie twierdzi, że za dużo w nich erotyki, i każe mi ją eliminować. Młodsza ma troszeczkę inne podejście. Dla niej najważniejsza jest ciekawa historia. Na szczęście uważa, że moje książki są ciekawe, chociaż woli czyste fantasy. Jej ulubionym pisarzem jest Rick Riordan, uwielbia jego serię o herosach. Nie próbowała mnie do tego namówić, natomiast przekonała, żebym sięgnęła po „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins, mówiąc, że to książka w moim stylu. Miała rację, cała trylogia mnie zachwyciła.

K.M.:Na zakończenie proszę zdradzić, jakie książki znalazły się ostatnio w Pani domowej bibliotece?

Magdalena Zimniak: Ostatnią książką, która pojawiła się w mojej domowej biblioteczce są „Łatwopalni” Agnieszki Lingas-Łoniewskiej – prezent od autorki. Nieco wcześniej kupiłam „Pierwszy śnieg” Jo Nesbo. Powieść wywarła na mnie tak silne wrażenie, że pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam trzy inne książki tego autora. Były dobre, ale nie zachwyciły mnie już tak jak pierwsza, którą przeczytałam.

K.M.: Dziękuję bardzo za miłą rozmowę

Magdalena Zimniak: Ja również bardzo dziękuję i jeszcze raz gratuluję świetnego przygotowania.

                                                                                                                                                                                                                             Rozmawiała Klaudia Maksa

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *