Piękne bestie. Ci, którzy żyją po śmierci

 

Już w poprzednim artykule wspomniałam o wampirach, zastanawiając się nad tym, jak wygląda ewolucja motywów mitologicznych, przekształcająca bestie w stworzenia łagodne i „romantyczne”. Najwyraźniej tendencja ta ukazuje się obecnie w książkach dla nastolatek, w których ideałem chłopaka staje się już nie kumpel z podwórka, a młodzieniec obdarzony jakimiś nadnaturalnymi mocami i – to chyba jeszcze ważniejsze – lubujący się w wysysaniu krwi z ofiar. Co więcej, młodzieniec ten w powieściowej rzeczywistości młody być wcale nie musi, wystarczy, by miał twarz nastolatka i zachowywał się jak każdy inny licealista, może poza upodobaniami kulinarnymi. Zniknęły już prawie sceny, w których święcona woda i czosnek mogły zdziałać cuda, a poranek oznaczał koniec wampirzych mocy – teraz to po prostu inna pora dnia, inny tryb życia, może odrobinę więcej gry aktorskiej i kłamstw, lecz zagrożenie odeszło już niemal w zapomnienie, przynajmniej to, do których przyzwyczaili nas wcześniejsi autorzy.

Kiedy patrzy się na te „nowe” wampiry, aż łezka w oku się kręci na wspomnienie Draculi, który był postacią bardziej drapieżną i tajemniczą, ale też zwyczajnie potworną. Pełzanie po ścianach i przemiany w mgłę podczas bezksiężycowych nocy, pałające oczy czy choćby nieprzyjemny zapach rozkładu i mokrej ziemi z krypty sprawiały, że polubić się go nie dało… a przynajmniej tak był konstruowany przez Stokera, by szczególnej sympatii nie wzbudzać. Wiele miał on wspólnego ze słowiańskimi (i nie tylko) nieumarłymi z legend i mitów, które w znacznej mierze stały się i dla niego pierwowzorem. Nie mógł przekraczać płynącej wody, ani wejść do domu bez zaproszenia, czosnek odstraszał go skutecznie, a zwykły wieśniak ze srebrnym krzyżykiem na szyi, który nosił w sobie szczerą wiarę w Boga, mógł czasem zdziałać więcej przeciw niemu niż cała armia. Jego historia, ukazana oczami przeciwników, nie ma w sobie tej romantycznej czy wręcz ckliwej warstewki, która obecnie zdobyła taką popularność, a nawet relacja Draculi z Miną wydaje się być plugawa i oparta nie na prawdziwych uczuciach, lecz żądzy.

Ale pomiędzy transylwańskim arystokratą z kart powieści a młodym „wampirzym narybkiem” istnieje jeszcze wiele postaci pośrednich, prowadzących nas powoli od bestii, ku melancholijnej postaci rozważającej dolę nieśmiertelnego – czy też nieumarłego. Nawet sam Dracula, zamiast pozostać postacią okrutną i krwiożerczą, z czasem zaczął zmieniać oblicze, w kolejnych filmach, sztukach teatralnych czy kontynuacjach książki Stokera stając się coraz łagodniejszym i ludzkim mężczyzną. Lecz oprócz niego pojawili się i inni, a sam motyw krwiopijcy szczególną popularność zdobył po ukazaniu się „Wywiadu z wampirem” Rice. To Luois, który w barze i skromnym pokoiku opowiada historię swego życia i nie-życia młodemu dziennikarzowi, uznany być może za prekursora „nowej fali wampiryzmu”. Nie ma on w sobie drapieżności, jest melancholijny, pełny żalu i bolesnych wspomnień, które uczyniły go bardziej ludzkim niż jego starszych braci. A przynajmniej tak to wygląda w pierwszej części „Kronik”, gdyż już w kolejnych, kiedy na scenę wchodzą inni bohaterowie, okazuje się, że (prawie) każdy z nich potrafi wieść smutne rozważania o sobie, swojej przeszłości i utraconych nadziejach. I ani sceny picia krwi, ani śmierci nie potrafią zatrzeć wrażenia, że wampiry Rice są znacznie łagodniejsze i podobniejsze do żywych, niż ich prekursorzy.

Niewielkim pocieszeniem jest dla mnie fakt, że prócz coraz bardziej ludzkich wampirów, spotkać możemy również innych nieumarłych, których ewolucja kulturowa zdaje się nie obejmować. Ku memu wielkiemu zadowoleniu, czy wręcz uldze, zombie i ghule jeszcze się w nastoletnich śmiertelniczkach nie zakochują, a szkielety nie śpiewają serenad pod oknami. Nie da się ukryć, że są to te nieco bardziej skrajne przykłady, ale występujące w fantastyce – najczęściej w horrorach – również dość licznie. Warto pamiętać, że i one swoimi korzeniami sięgają ludowych podań, a nie są wytworami współczesnych twórców. Pierwsze z nich przedstawiane są najczęściej jako istoty powołane do życia przez czarowników w specjalnym rytuale, dość bezmyślne i najczęściej ślepo wykonujące polecenia swojego ożywiciela. Pojawiają się one w wierzeniach Haiti, południowej części Stanów Zjednoczonych, a także ludów afrykańskich, często stanowiąc ciała zmarłych pozbawione duszy i animowane przy pomocy magii tak, aby czarownik – nekromanta – mógł wykorzystywać je do swoich celów. Zabezpieczeniem przed takim losem miało być przebicie serca zmarłego kołkiem bądź odrąbanie mu głowy, które wydaje się jednym z najpopularniejszych sposób na pozbycie się nieumarłych we wszystkich kulturach. Oprócz tego, istnieje również pojęcie zombie odwołujące się do człowieka, który został odurzony narkotykami przez szamana (czy też kapłana voo-doo) i pod ich wpływem zapadł w letarg, przypominający śmierć, po czym został z niego wybudzony. Taki zombie najczęściej uznawany jest za zupełnie niegroźnego dla ludzi, a odesłać go znów do świata zmarłych może magia lub spożycie przez niego soli.

Podobna historia tyczy się ghuli, które również w fantastyce pojawiają się jako istoty nieumarłe, ożywione przez magię lub zło, które wcześniej je skaziło. Najczęściej zamieszkują cmentarze i ich najbliższe okolice, przybywają na pola bitew po ich zakończeniu, a ich cechą charakterystyczną jest żywienie się zwłokami. Są przedstawiane jako stworzenia niskie, krępe, często przygarbione, z nieco zbyt długimi rękami i twarzami wykrzywionymi przez złośliwe grymasy. Sama nazwa jednak, tak chętnie używana przez twórców horrorów, swój rodowód ma w kulturze arabskiej, gdzie ghul jest rodzajem ducha, napadającym na podróżnych na bezdrożach i zabijającym ich, bądź też okradającym groby z ciał zmarłych.

W kulturze masowej oba rodzaje nieumarłych nabrały jednak w pewnym momencie, głównie za sprawą filmów, charakteru typowych potworów, które kierują się tylko swym głodem i chęcią mordu, polując na ludzi i pożerając ich, lub też poprzez swoje ugryzienia roznosząc zarazę. Są różne wersje tego, jak człowiek staje się zombie albo ghulem i czym dokładnie się wówczas charakteryzuje, wszystkie one jednak ukazują, że ktoś, kto raz był martwy, a powrócił do życia, nie może mieć cech pozytywnych. I szczerze mówiąc, gdy patrzę na te wszystkie wypięknione wampiry, które z potworów stały się ulubieńcami młodzieży, dochodzę do wniosku, że wolę stare, poczciwe „żywe trupy”, które sieją grozę, bo aż trudno sobie wyobrazić, jak można by ich obraz złagodzić. Wampiry mogą w ten sposób uchodzić za jakąś „wyższą” formę nieumarłego i tak też często są przedstawiane, przede wszystkim ze względu na zachowaną żywą inteligencję. Jednak ich coraz bardziej stereotypowy romantyzm, który jeszcze u Louisa miał pewien urok, obecnie stał się po prostu tanim frazesem, a dawniej utożsamiane ze złem ghule nagle nabrały nowych kolorów, nawet, jeśli przedstawiane są jedynie jako przeciwnicy głównego bohatera. No cóż… w końcu ze starym dobrym krwiopijcą, który marzył tylko o łyku życiodajnego płynu z szyi pięknej damy, nikt już chyba nie powalczy…

Marta Choińska

About the author
Studentka chemii z zacięciem literackim, która zawsze pisze za długie zdania i gromadzi w domu wszystkie książki, które ją do siebie przyciągną, ograniczeń gatunkowych nie uznając. W wolnych chwilach czyta i pisze, słuchając muzyki starannie dobieranej do klimatu tekstu, albo zwiedza z upodobaniem miasta, zamki i muzea. Kiedyś chciałaby połączyć swoje zainteresowania chemiczno-artystyczne, na razie lawiruje między nimi i próbuje równocześnie kończyć eksperymenty oraz opowiadania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *