„Żółte ślepia” autorstwa Marcina Mortki pachną jak upichcona na ogniu dymiąca strawa. Z lubością wdycham jej zapach. Zagłębiam się w fotelu i wyobrażam sobie las. Jest środek nocy, z ogniska strzelają do góry snopy złotych iskier. Grupa druhów różnej rasy, różnego koloru krwi, przygotowuje się do zakończenia dnia. Ktoś z pietyzmem czyści swój miecz, ktoś inny trzyma swój topór w gotowości, jeszcze inny snuje swoją opowieść. Jego ściszony głos brzmi ponuro i nienaturalnie, ulatuje w mrok i niknie gdzieś w leśnej głuszy. Zaciekawiony pogrążam się w jego opowieści, a w nieprzeniknionej ciemności nocy rozpalają się żółte ślepia.
Niedźwiedziowaty wojownik dzierży w dłoniach ciężki młot, jest zaprawionym w boju weteranem, silnym jak tur, a gęste lasy zna jak własną kieszeń. Prawdziwy eremita, wyrzutek, który pragnie tylko kochać swoją wybrankę serca i żyć w spokoju, z dala od ludzkich skupisk, układów i awantur. Jest czupurny, uparty i prostolinijny, przez co czasem zbiera tęgi łomot. Zbierałby nieustanne cięgi, gdyby nie potężna i ponętna wiedźma o bladobłękitnych oczach, która mu partneruje. Wiedźma mieszka w chacie na kurzej łapie i włada żywiołami tak, jakby je uwodziła. Towarzyszy im niemiecki rycerz, któremu mówienie po polsku marnie wychodzi, brzmi więc komicznie, a dialogi z nim wywołują szeroki uśmiech. Postać skrzata domowego również dostarcza sporej dawki humoru. Skrzat bezustannie szczebiocze, dlatego przez większość czasu siedzi w worku i marzy o garnku miodu. Dodajmy do tego kota, podwładnego wiedźmy, który ma wyuczone na pamięć, dwa słowa w ludzkim języku, i wypowiada je z cudowną kocią arogancją, za każdym razem, kiedy się pojawia. Zjednuje mu to moją sympatię do końca świata i dłużej. Dorzućmy jeszcze młodego Bolesława Chrobrego, biskupa, księdza, wojów i całą menażerię najróżniejszych magicznych istot nie z tego świata. Wampiry, południce, utopce, upiory, brzeginki, nawie, stolemy, gnilce, zapełniające rozmaite bestiariusze, ubarwiają świat powieści, czarując czytelnika i mamiąc go obietnicą fantastycznej przygody. Brniemy za nimi, czy to w leśną gęstwinę, czy za wiedźmą, skradamy się, pozwalamy się wodzić za nos, by za chwilę pędzić na łeb, na szyję za resztą drużyny prosto w półmrok.
Fabuła jest klasyczna, prosta i niewymagająca głębszych dociekań. Najważniejsze i najciekawsze okazuje się to, co rozgrywa się pomiędzy bohaterami. Między słowami rodzą się konflikty, zawiązują przyjaźnie, budzą się demony. Poszeptują, że najciemniejszych impulsów ludzkiego serca nie da się przeniknąć rozumem ani logiką, że logika i rozsądek nie piastują władzy nad ludzkim sercem, aczkolwiek mogą wyjaśnić wiele jego namiętności.
Podsumowując, całość jest zabawnie spięta magią i przypieczętowana młotem, okopcona mrocznymi tajemnicami i spowita półmrokiem, podana w lekki, przejrzysty sposób i przyprawiona krztyną humoru. Z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom pisarza, smakoszom słowiańskiej mitologii i pasjonatom szeroko pojętej fantastyki.
Piotr Burzyński
Tytuł: „Żółte ślepia”
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 413 stron