PATRONAT SZUFLADY: „Wybrany” – Taran Matharu

Na początek muszę szczerze przyznać, że nie miałam wcześniej styczności z twórczością Tarana Matharu, a popularność cyklu o Summonerze jakoś mnie ominęła. Niemniej, kiedy namówiono mnie do przeczytania „Wybranego” z wydawnictwa Jaguar (pierwszego tomu serii „Contender”), nie protestowałam. Zachęciły mnie zarówno opis z tyłu okładki –obiecujący (w telegraficznym skrócie) niegrzecznych chłopców i przenosiny do innego świata – jak również ładne wydanie książki, w sztywnej oprawie i z przyjemną graficznie okładką. Czy jednak to pozytywne pierwsze wrażenie utrzymało się podczas faktycznej lektury – o tym szerzej poniżej.

Książka niewątpliwie zaczyna się interesująco: czytelnik zostaje przeniesiony do całkiem nieznanego i niezrozumiałego świata wraz z głównym bohaterem, który z miejsca musi walczyć o życie. Nie ukrywam, że lubię takie zabiegi, kiedy muszę pokombinować, o co chodzi w fabule i jakie zasady rządzą w wykreowanym przez autora świecie. Do tego bieżące wydarzenia przeplatają się we wstępie „Wybranego” z retrospekcjami wyjaśniającymi, jak to się stało, że bohaterowie – zwłaszcza protagonista Cade, niesłusznie oskarżony o kradzież laptopów – znaleźli się w swoim obecnym położeniu. Ogólnie rzecz ujmując, przez pierwszych kilkanaście rozdziałów czytelnik ma poczucie, że oto klaruje się przed nim raczej znajoma, ale dość przyjemna formuła książki: grupa nastoletnich bohaterów, która ma swoje za uszami, musi nauczyć się współpracy i przetrwać w obcym, wrogim świecie, najpewniej próbując obejść narzucone odgórnie zasady gry, w której mają wziąć udział. Jednocześnie pojawia się oczekiwanie, że będziemy mieli okazję poznać wszystkich bliżej, przyjrzeć im się od innej strony, zobaczyć, jak tworzą się między nimi więzi… Brzmi całkiem ciekawie i wciągająco, nieprawdaż?

Niestety, nic z tych rzeczy. Mniej więcej w jednej trzeciej fabuły Taran Matharu decyduje się pójść w całkiem innym kierunku, zrzucając narrację wyłącznie na barki Cade’a. Jest to, moim zdaniem, rozwiązaniem o tyle nietrafionym, że po pierwsze Cade, choć całkiem sympatyczny, jest na dłuższą metę dość mdławy, po drugie – spoglądanie na świat, zwłaszcza nieznany, tylko z jednej perspektywy znacząco zawęża ogląd, a po trzecie – ograniczenie się do jednego punktu widzenia nie pozwala pokazać, jak rozwijają się inni bohaterowie. Poza tym dla mnie, jako czytelnika, podobny zabieg był zwyczajnie nużący i o ile przez pierwsze rozdziały przemknęłam bardzo szybko, tak im dalej w las, tym bardziej męczyłam się przy lekturze, a przerwy w czytaniu stawały się coraz częstsze.

Powyższy zarzut nie wynika jednak wyłącznie z ograniczenia narracji do perspektywy jednego bohatera. Powiem wprost: tym, co Taran Matharu robi naprawdę dobrze, jest kreowanie świata. Autor dba o najmniejsze szczegóły, starając się, żeby wszystko grało i żeby czytelnik nie dostrzegł potencjalnych nielogiczności. Ba, nawet rozwiązania, które gdzie indziej mogłyby razić jako wprowadzone na zasadzie deus ex machina, tu nie przeszkadzają, jeśli weźmiemy pod uwagę, że światem „Wybranego” rządzą reguły wyjęte z gry komputerowej. Jednakże wspomniana wyżej dbałość o detale w niektórych sytuacjach przeszkadza zamiast pomagać: czytając najpierw, jak Cade chowa się przed jednym dinozaurem, a potem broni się przed kolejnymi – niespodzianka! – dinozaurami, co ciągnie się przez wiele stron, zamiast ekscytacji zaczęłam odczuwać znudzenie, a w głowie kołatało mi pytanie „no ileż jeszcze?”.

Kolejnym kamyczkiem do ogródka autora jest kreacja bohaterów. Już na wstępie można zauważyć, że większość z nich wpisuje się w pewne znane skądinąd schematy (małomówny osiłek, którego podejrzewa się o wszystko, co najgorsze, bystry okularnik, wredny bandzior i jego, przepraszam za określenie, przydupas itp.), niemniej to jeszcze nie jest zarzutem samym w sobie. Po pierwszych rozdziałach byłam zdania, że przynajmniej kilka postaci ma szansę rozwinąć się w naprawdę ciekawym kierunku (zwłaszcza Eric) – niestety, ze względu na wspomnianą wyżej decyzję autora, żeby wszystko oprzeć na postaci Cade’a, ostatecznie zostają pozbawione takiej możliwości. Co jest istotne ze względu na niektóre wydarzenia z finału, które powinny poruszać, ale nie wzbudzają niemal żadnych emocji – dlatego, że czytelnik nie miał czasu, by przywiązać się do bohaterów.

Właściwie jedyną interesującą i bardziej rozbudowaną postacią obok Cade’a jest głuchy legionista Quintus, którego ostatecznie mogłabym chyba nazwać swoim ulubionym bohaterem. Litościwie za to nie rozpiszę się szerzej o postaciach kobiecych: z tak nieprzekonującymi bohaterkami nie spotkałam się już dawno, o ich relacjach z innymi nie wspominając.

Jeśli zaś chodzi o osobę naszego protagonisty, Cade to typ niesłusznie oskarżonego wrażliwca-intelektualisty, wykreowanego tak, by czytelnik miał go polubić. Na ile to się udało, można by się spierać, niemniej jestem zdania, że Cade’owi daleko do bycia bohaterem ciekawym czy intrygującym. Dodatkowo irytować może (przynajmniej w moim wypadku tak było) uwypuklanie co i rusz jego cech wybrańca (bo, niespodzianka, oczywiście to Cade jest tytułowym Wybranym, czy ktoś się zdziwił?) oraz podkreślanie, że tylko on w jakikolwiek sposób przejmuje się udziałem w grze i zagrożeniami, jakie niesie ewentualna przegrana. Przy kilkunastu bohaterach jest to najzwyczajniej w świecie niewiarygodne.

Podsumowując, lektura „Wybranego” koniec końców bardziej mnie zmęczyła niż sprawiła przyjemność. Nie ukrywam, że ostatnie rozdziały czytałam już bardziej z musu niż autentycznej ochoty, ponadto towarzyszyło mi poczucie, że całość fabuły dałoby się zmieścić w książce o przynajmniej jedną trzecią cieńszej. Choć więc, jak to powiedziano w zakończeniu, gra dopiero się zaczyna, ja raczej nie wezmę udziału w kolejnych jej etapach.

Magdalena Głowińska

Seria: Contender

Data wydania: 15 maja

Tłumaczenie: Grzegorz Komerski

Tytuł oryginału: Contender

Liczba stron: 400 stron

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *