Jacek Wąsowicz jest z wykształcenia nauczycielem geografii, ale nie sposób wymienić wszystkich zawodów, które uprawiał w swoim życiu. W 1995 roku wyjechał na sześć miesięcy do Wielkiej Brytanii, do której powrócił w roku 2002. Podczas obu pobytów regularnie kolekcjonował rozmaite doświadczenia i liczne historyjki, które stały się podstawą do napisania „Przystanku Londyn” – powieści objętej patronatem Szuflady.
„Przystanek Londyn” to wyznania przeczołganego przez londyński bruk emigranta. Skrupulatny zapis doświadczeń Polaka, który w Wielkiej Brytanii chciał najpierw podszkolić język, a potem odnaleźć sposób na życie. Wiele tu porażek, codziennych potknięć i złośliwości ze strony losu. Jeszcze więcej jednak małych zwycięstw, „polskiej zaradności” i uporu w dążeniu do celu przez głównego bohatera.
Powieść ma formę rzetelnie prowadzonego dziennika, co objawia się również w warstwie językowej, którą scharakteryzowałabym jako język w stylu mojego ojca. Sporo w nim dosłowności i rzeczowego, bardzo skrupulatnego opisywania biegu wydarzeń, przez co książka zyskuje na wiarygodności. Całość okraszona dość bezpośrednim żartem. Opowieść Wąsowicza wzbogacona jest dodatkowo o autorskie fotografie dokumentujące życie Londynu.
Bohaterowi towarzyszymy przez cały czas aklimatyzacji w nowym kraju. Właściwie nie odstępujemy go na krok. Jako dyplomowany socjolog nie odmówię sobie komentarza, że powieść Wąsowicza mogłaby stanowić całkiem niezły materiał badawczy. Antropolog zajmujący się socjologią miasta odnalazłby w tej pozycji znakomite studium przypadku, ukazujące proces poznawania obcej metropolii poprzez stopniowe oswajanie przestrzeni i systematyczne budowanie subiektywnej mapy Londynu z pojedynczych, osobistych doświadczeń i historii.
„O tym, że odkryty tamtego dnia dziwaczny rynek to słynny na całym świecie Portobello Road Market, dowiem się w chyba najmniej spodziewanym miejscu: w sklepie płytowym” (s. 33).
Po przeczytaniu „Przystanku Londyn” mam jeszcze jedną refleksję. Ta książka jest nie tylko opowieścią o życiu na Wyspach, jest to po części również opowieść o Polsce Lat 90. Mnie, osobie należącej do pokolenia, które w czasie, gdy Wąsowicz stawiał pierwsze kroki na obcej ziemi, stawiało je w życiu, sposób odkrywania świata przez głównego bohatera wydaje się nieco abstrakcyjny. To, co Wąsowicza zachwycało i zadziwiało, dla mnie od zawsze stanowiło oczywiste elementy codzienności. Lektura „Przystanku Londyn” była więc pewnego rodzaju historyczno-kulturową teleportacją nie tylko do innego kraju, ale również (a może właśnie przede wszystkim) do innej epoki.
„Polska AD 1995: Kwaśniewski wygrywa wybory prezydenckie z Wałęsą, Owsiak i jego orkiestra grają po raz trzeci, z cen oraz pensji znikają cztery zera i Polacy nagle przestają zarabiać miliony.
Działalność rozpoczyna Canal+, na rynek wchodzą pierwsze komórki w Plusie i Erze GSM, a Edyta Górniak przekonuje cały kraj, że jest kobietą” (s. 11).
To, co jest w moim odczuciu najmocniejszą stroną powieści Wąsowicza, to jej autentyczność. Autor nie kreuje się na superbohatera, na kogoś fajniejszego, niż w rzeczywistości jest. Po prostu opowiada historię swojego życia w sposób szczery i zaangażowany. Czytając „Przystanek Londyn”, można poczuć się jak pokazie slajdów urządzonym przez przyjaciela, który właśnie powrócił po latach do kraju i przy kuflu angielskiego piwa zabawia niezliczoną ilością anegdot i zabawnych historii.
Agnieszka Ślaska