PATRONAT SZUFLADY – Michele Giuttari – Florencka gra

Drodzy czytelnicy,

Zbliżający się październik obrodził na Szufladzie wieloma patronatami. Przygotujcie się więc na prawdziwą literacką jesień! 🙂 Tym razem polecamy książkę Michele Giuttari „Florencka gra”, która zostanie wydana przez wydawnictwo Zysk i S-ka.

Międzynarodowy bestseller!

Ćwierć miliona sprzedanych egzemplarzy!

Florencka_gra_front_500Florencja, piękna stolica Toskanii, której zabytki i dzieła sztuki przyciągają miliony turystów, ma też swoje drugie, mroczne oblicze. Komisarz Michele Ferrara, szef wydziału śledczego policji wie o tym bardzo dobrze – dla niego świat zbrodni to codzienność od ponad dwudziestu lat.

W mieście, które jeszcze nie otrząsnęło się po sprawie słynnego Potwora, znów działa seryjny morderca. Nie tylko zabija swoje ofiary, ale także okalecza ich ciała. Pozostaje nieuchwytny, policja nie jest w stanie znaleźć powiązań pomiędzy poszczególnymi zabójstwami ani przewidzieć kolejnego posunięcia sprawcy.

Do komisarza Ferrary przychodzą anonimowe listy. Czy ich enigmatyczna treść jest powiązana z serią morderstw? Czy stoją za tym dawni wrogowie Ferrary z okrutnej mafii kalabryjskiej? Czyżby komisarz był następną ofiarą na liście mordercy?

Opinie

Czołowy włoski autor kryminałów.
„The Times”

Powieść oferuje wszystko to, co powinien zawierać bestseller: przykuwającą uwagę scenerię zabytkowej Florencji, wiarygodnego psychologicznie bohatera i mrożącą krew w żyłach zagadkę kryminalną.
„Booklist”

Napięcie zapiera dech w piersi.
„Mirror”

Książka dorównuje klasyce gatunku.
„Daily Mirror”

O autorze

Michele Giuttari urodził się w 1950 roku niedaleko Mesyny na Sycylii. Po ukończeniu prawa na uniwersytecie w Mesynie wstąpił do policji kryminalnej. Pracował w Kalabrii, Neapolu i Florencji, prowadząc ważne śledztwa przeciwko ’ndranghecie, chińskim grupom przestępczym i niebezpiecznym mordercom. W latach 1995-2003 był szefem policji we Florencji, gdzie zasłynął ponownym otwarciem sprawy seryjnego mordercy Potwora z Florencji. W 2006 roku napisał na ten temat książkę Il mostro: indagine di un delitto.

Po odejściu ze służby Michele Giuttari poświęcił się pisaniu powieści kryminalnych. Florencka gra to pierwsza część cyklu, którego bohaterem jest komisarz Michele Ferrara. Książka przez wiele tygodni zajmowała czołowe miejsca na listach bestsellerów we Włoszech, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Seria liczy obecnie 6 tomów, tłumaczona jest na 10 języków.

Michele Giuttari jest też doradcą włoskiego ministra spraw wewnętrznych ds. walki z przestępczością zorganizowaną. Jest częstym gościem telewizyjnych programów publicystycznych.

Fragment książki

Godzina 14.40
W radiowozie policyjnym

— Zadzwoniono na sto trzynaście — wyjaśnił Sebastiano Franchi, kierowca samochodu policyjnego, kiedy przejeżdżali przez miasto na sygnale.
— Kto jest na służbie w centrali?
— Grassi.
— Która to była godzina?
— Czternasta dwadzieścia trzy, panie komisarzu.
— Ustalono, kto dzwonił?
— Jakaś kobieta, kasjerka z baru na placu centralnym w Greve.
— Co powiedziała?
— Tylko tyle, że znaleźli ciało. Ten człowiek został zamordowany. Jak mówił Grassi, była bardzo przejęta.
— I co jeszcze?
— Nic, panie komendancie, odłożyła słuchawkę.
Powiedział to, wyraźnie dając do zrozumienia, jak bardzo jest oburzony brakiem odpowiedniej postawy obywatelskiej u tej kobiety. Miał nie więcej niż dwadzieścia lat, był dopiero co mianowany i nie zdawał sobie sprawy, że to niestety normalne w takich sytuacjach. Prowadził za to świetnie, tak jakby siedział za kierownicą ferrari na torze w Monzy.
Jak wszystkim kierowcom, zależało mu na tym, aby pokazać, co potrafi i jaki jest sprytny.
Wyjechali już z miasta i zaczęli wjeżdżać na wzgórza koło Greve. Komisarz kazał wyłączyć syrenę i ograniczyć prędkość. Wciąż powtarzał, że kiedy już morderstwo zostało popełnione, pięć minut w tą czy w tamtą niewiele zmieni w życiu ofiary.
Tym bardziej, że na miejsce udał się już Rizzo, który wyjechał zaraz po zgłoszeniu, podczas gdy kierowca Ferrary musiał jeszcze pojechać po niego do domu.

Komisarz był zadowolony z pracy Rizza, który okazał się doskonałym śledczym i od czasu morderstw na prostytutkach, kiedy to zaraz po ukończeniu akademii został detektywem, przeszedł długą drogę.
Miał niezawodny instynkt i pracował z takim samozaparciem jak policjanci z dawnych czasów, co niestety zdarzało się coraz rzadziej, potrafił też korzystać z wszelkich nowinek technologicznych.
Pod niektórymi względami przypominał Ferrarze obecnie już emerytowanego sierżanta Monaco, tylko że, o ile tamten nienawidził nawet maszyny do pisania, o tyle Rizzo radził sobie doskonale z myszką i klawiaturą.
Komisarz postanowił wysłać na rozpoznanie właśnie jego. Miał do niego zaufanie, ale też zależało mu na tym, aby mieć spokój i ciszę w czasie tej krótkiej podróży za miasto. Musiał się zastanowić.
Wyraźnie ktoś chciał go wyeliminować.
Tylko kto i dlaczego?

Jak wszyscy, Ferrara także miał swoje własne obawy, zarówno prywatne, jak i zawodowe. Pracował w policji ponad dwadzieścia lat, zawsze na stanowiskach operacyjnych, musiał więc zostawić za sobą wiele uraz i niechęci, nie tylko pośród ludzi żyjących na marginesie społeczeństwa i temu społeczeństwu zagrażających, ale także i w samej instytucji.
Jeżeli więc chodzi o nieprzyjaciół, to miał z czego wybierać, ale nie był w stanie wskazać jednego potencjalnego wroga, który mógłby nienawidzić go aż do tego stopnia.
Przypadki zemsty więźniów, którzy wyszli z zakładów karnych, są rzadsze niż mogłoby się wydawać. Wykluczał także motywy polityczne. W ostatnich latach nie było wielu napięć, a Czerwone Brygady zeszły już ze sceny i od jakiegoś czasu nie było żadnych sygnałów, że znów mogłyby zacząć stosować strategię terroru. Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że do zabójstw o podłożu politycznym przyznają się konkretne grupy, ale już po ich dokonaniu. Nikt ich z góry nie zapowiada, a już w żadnym razie nie w taki sposób.
Była też oczywiście sprawa Potwora, odpowiedzialnego za osiem podwójnych zabójstw. Szesnaście potwornych zbrodni, przy których dochodziło do okaleczania zwłok. Potwór z Florencji został jednak złapany, zanim Michele został szefem wydziału śledczego.
Była to sprawa, którą niejeden chciał uznać za zamkniętą, ale on uparł się, by ponownie ją otworzyć, stawiając na głowie wszystkie dotychczasowe hipotezy i ustalenia bazujące na jednym, samotnym seryjnym zabójcy. Ferrarze udało się też odnaleźć wspólników Potwora, wszyscy zostali już skazani. Był to sukces, który zadowoliłby bardzo wielu, ale nie jego, bo, jak mówili o nim florentyńczycy, był „ostry jak brzytwa”, uparty i nieprawdopodobnie zawzięty. Tak zawzięty, że wbił sobie do głowy, iż znajdzie osoby, które zleciły te morderstwa, a szukał coraz wyżej i coraz dalej, zapuszczając się nawet w najskrytsze zakamarki miasta, miejsca, gdzie odbywały się czarne msze i inne rytuały satanistyczne, co było absurdem według ludzi wyznających teorię seryjnego mordercy.
Grzebanie w niektórych sprawach może być niebezpieczne, toteż z pewnością narobił sobie wrogów, ale trudno mu było uwierzyć, że mogliby naprawdę brać pod uwagę jego fizyczną eliminację.

Mogliby zniszczyć mu karierę, wciągając go w sztucznie rozdmuchane skandale albo awansować go tak, żeby awans znaczył tyle samo co porażka.

Zresztą tego już próbowali.
Zabicie go było jednak za bardzo ryzykowne. Jego ludzie poruszyliby niebo i ziemię, poza tym byli jeszcze prokuratorzy zajmujący się jego dochodzeniami, dziennikarze, którzy dobrze go znali oraz dawny prefekt, bardzo zainteresowany tym śledztwem.
Może jednak się mylił i był ktoś wysoko postawiony i blisko powiązany ze sprawą, dla kogo takie ryzyko warte było zachodu?

Godzina 15.05-16.15
Miejsce zbrodni w Greve in Chianti

Funkcjonariusz Franchi zaparkował samochód obok innych radiowozów i furgonetek policyjnych, tuż przy pomniku żeglarza Giovanniego da Verrazzano na placu Matteottiego, gdzie zatrzymywały się liczne autobusy z turystami. Sklep znajdował się przy ulicy Roma, która odchodziła od placu zwanego a baccalà (dorsz) ze względu na charakterystyczny kształt nieregularnego trójkąta.

Na jednym z jego wierzchołków znajdował się kościół, a w okolicach podstawy, w podcieniach — bar, z którego, sądząc po ilości tłoczących się tam ludzi, zadzwoniono na policję. Ferrara w tłumie zauważył kilku funkcjonariuszy z wydziału zabójstw przesłuchujących ludzi. Nie dostrzegł ekip telewizyjnych ani dziennikarzy i był z tego powodu bardzo zadowolony. Ulica Roma była odgrodzona biało-czerwoną taśmą z napisem STAĆ: POLICJA. Jego ludzie dokładnie oddzielili cały teren, który należało odizolować.
Przeszedł pod taśmą.

Sklep znajdował się o jakieś piętnaście metrów dalej. Dwie duże witryny z dobrze wyeksponowanym towarem, różnego rodzaju krzyże, kandelabry, książki, kartki pocztowe, druki o charakterze religijnym. Na zewnątrz, nad wejściem wisiał napis „Dewocjonalia”.

Wszedł.

Poza Rizzem, który natychmiast do niego podszedł, byli tam także: lekarz sądowy Francesco Leone, z którym Ferrara nadal nie przeszedł na ty, mimo niezliczonych spraw, przy których wspólnie przez lata pracowali, oraz inspektor Sergi z funkcjonariuszami z wydziału zabójstw. Byli też pracownicy laboratorium kryminalistycznego wyposażeni w odpowiedni sprzęt do badań.
W odosobnionym i oddalonym od miejsca zabójstwa kącie pomieszczenia Michele zauważył zachowującego się nerwowo, bardzo poruszonego księdza, który rozmawiał cicho z jakimś starszym panem. Ksiądz wydał mu się bardzo przystojnym mężczyzną.
Wokół panowała jakaś dziwna atmosfera, nienaturalna cisza. Wydawało się, że przytłoczeni nią mężczyźni instynktownie ściszyli głosy i zapanowali nad naturalnym przecież poruszeniem, jakie pojawia się w takich okolicznościach, dostosowując rytm i ruch ciała do jakiegoś sacrum, którego, prawdę powiedziawszy, to miejsce było zupełnie pozbawione.
— Ma się uczucie, jakby człowiek był w starym kościele — powiedział Rizzo na powitanie, potwierdzając to wrażenie.

Pomieszczenie było dość duże i miało kształt prostokąta. Oświetlało je sztuczne światło, bo z zewnątrz wpadało tu niewiele słońca. Ściany prawie całkowicie zastawiono ciężkimi, drewnianymi szafami. Niektóre z nich były oszklone, zawierały książki, mszały, obrazki wotywne i piękne, najprawdopodobniej srebrne krucyfiksy wykonane przez lokalnych rzemieślników. Wysoki sufit podtrzymywały masywne belki. Na prawo znajdowały się przymknięte drzwi, które prowadziły do pomieszczeń magazynowych.
W głębi stała długa lada, na której wyeksponowano przeróżnej wielkości świece.
Zapach drewna, wosku i kadzidła, pomieszany z zapachem wilgoci, dodawał temu miejscu szczególnego charakteru.
Na podłodze leżały zwłoki przesłonięte ladą.
Poszedł w tamtym kierunku.

Zobaczył krew. Wszędzie było mnóstwo krwi. Było nią poplamione ubranie ofiary podarte w wielu miejscach, zalana była podłoga, jakby szkarłatna i błyszcząca krew biła ze źródła znajdującego się pod ciałem.
Poplamione były szafy, lady i inne przedmioty.
Zmarły leżał na lewym boku, z głową odwróconą lekko w prawą stronę, oczy i usta miał szeroko otwarte, jakby został uderzony znienacka. Twarz przerażająco zmasakrowano.
Francesco Leone dyktował swoje obserwacje jednemu z techników z wydziału kryminalistyki. Nawet się nie zatrzymał, tylko skinął komisarzowi głową i dyktował dalej:
— …rany zadano najprawdopodobniej nożem w prawy staw skroniowo-żuchwowy, w lewy róg żuchwy, w łuk żebrowy prawy i w okolice brzucha. Liczne rany na całej twarzy…
— Kim jest ofiara? — zapytał zastępcę Ferrara.
— Stefano Micali, lat trzydzieści.
— Sprawdziłem go w rejestrach — dodał inspektor Sergi, który zajął miejsce Antonia Monaco. — Żadnych precedensów, czysty jak łza.
— A ci dwaj? — zapytał komisarz, wskazując na młodego księdza i jego towarzysza.
— Don Sergio z kościoła na placu i Alfredo Beccalossi, właściciel sklepu — odpowiedział Rizzo. — To właśnie don Sergio znalazł zwłoki. Natychmiast pobiegł do baru, żeby zawiadomić policję. W barze był wtedy ten Beccalossi, więc przyszli tu razem. Don Sergio się bał, nie chciał tu wracać, ale tamten bardzo nalegał. Tu ich znaleźliśmy i zatrzymaliśmy.
— Dobrze zrobiliście. Stawiali opór?
— Żadnego. Wręcz przeciwnie, bardzo chcą współpracować.
Podczas gdy technicy kryminalistyczni zdejmowali odciski, Ferrara poprosił obu mężczyzn, aby poszli z nim do pomieszczenia służącego za magazyn, gdzie mogliby porozmawiać spokojniej.
Zabrał ze sobą Sergiego, zostawiając Rizza, by nadzorował prace pozostałych.
Don Sergio, mimo iż miał trzydzieści lat, wyglądał na o wiele młodszego. Był wysoki, atletycznie zbudowany, elegancki. Skromny, ciemny garnitur i koszula z koloratką leżały na nim jak ciuchy od Armaniego. Miał jasne, modnie obcięte włosy, intensywnie niebieskie oczy, regularne, prawie kobiece rysy twarzy. Raffaello Santi wybrałby go pewnie, by pozował do postaci anioła. Alfredo Beccalossi był niewysokim starszym mężczyzną zgiętym w pół z powodu artretyzmu. Miał rzadkie, siwe włosy i palce pożółkłe od nikotyny.
Komisarz zaczął właśnie od niego.
— To jeden z pańskich pracowników?
— Tak, ale nie jeden, tylko jedyny.
— Był dobrym pracownikiem?
— Doskonałym. Właściwie prowadził ten sklep, bo ja tu już prawie zupełnie nie zaglądam.
— Żonaty? Miał rodzinę?
— On? Nie, był… samotnikiem. Sierotą na dodatek. Został wychowany przez księży. Zaczął pracować u mnie jako sprzedawca w wieku dwudziestu trzech lat. Zachowywał się nienagannie, nigdy nie miałem z nim żadnych problemów, zapewniam pana.
— Orientuje się pan, czy miał jakichś wrogów?
— Wrogów? Nie uwierzyłbym w to, nawet gdyby on sam mi to powiedział. Nie potrafi ę sobie wyobrazić, kto…
— Ktoś jednak go zabił, prawda?
— Jakiś wariat albo emigrant, pełno ich się tutaj kręci.
— Ksiądz też tak sądzi? — Ferrara zwrócił się do duchownego.
— Nie potrafię powiedzieć… Nie byłbym w stanie… ja, nie… nie wiem, zupełnie nic nie wiem!
Mówił bardzo cienkim głosem, wydawał się bliski ataku histerii. Nerwowo zacierał ręce i bez przerwy przygryzał dolną wargę.
— Ksiądz także uważał go za wspaniałego człowieka?
— Tak, był wspaniałym człowiekiem.
— Zechciałby ksiądz opowiedzieć, co się stało?
— No więc przyszedłem po świece na ołtarz…
— O której godzinie?
Ksiądz przełknął głośno ślinę, niemal zakłopotany tym, że mu przerwano.
— Chyba było kilka minut po drugiej.
— Czy sklep jest otwarty przez cały dzień? — zapytał Ferrara, zwróciwszy się do Sergiego.
— Od dziewiątej do trzynastej i potem od piętnastej do dziewiętnastej — odpowiedział skrupulatnie Serpico.
— No tak, ale Stefanino podczas przerwy zawsze zostaje w sklepie — pospieszył duchowny z wyjaśnieniem. — To znaczy zostawał — dodał, ściszając głos. Zrobił na piersi znak krzyża. — Często przychodziłem właśnie w czasie przerwy, bo on jest… bo on był wspaniałym człowiekiem, już mówiłem, i był bardzo wierzący.
— Stefanino? — zapytał grzecznie komisarz, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro czy niestosownie. Zdrobnienie w ustach księdza wydało mu się dziwne, przesadnie poufałe.
— Tak miał na imię. To znaczy tak go wszyscy tu zdrobniale nazywaliśmy. Był naprawdę dobrym człowiekiem. Był miły dla wszystkich i wszyscy dobrze mu życzyli.
— Rozumiem, proszę kontynuować.
— Przyszedłem i naturalnie było zamknięte. Zadzwoniłem i czekałem. Nie odpowiedział, więc zadzwoniłem jeszcze raz, ale też przyłożyłem twarz do szyby w drzwiach, osłaniając oczy dłonią. W środku było dość ciemno, tyle że drzwi nie były zamknięte na klucz jak zawsze i nacisk sprawił, że odskoczyły. Przestraszyłem się! O mało co nie padłem tu na miejscu jak długi… mój Boże!
Ton jego głosu znów zrobił się piskliwy, co wywoływało bardziej komiczny niż dramatyczny efekt.
— A potem?
— Powolutku wszedłem i zawołałem go. Stefanino! Stefanino! Nikt nie odpowiadał. Poszedłem w kierunku drzwi do zaplecza i, nie wiem dlaczego, w pewnym momencie odwróciłem się w lewo. Zobaczyłem go, zobaczyłem go, zobaczyłem! O mój Boże! O Panie, miej nad nim litość! Miej litość nad nami.
— Proszę się uspokoić, już wszystko skończone.
Don Sergio pociągnął nosem.
— Zobaczyłem jakiś stos na ziemi — kontynuował — tam, za ladą. I krew, wszędzie krew, nawet w półmroku było doskonale ją widać, błyszczała, czy ja wiem, jak jakieś płynne rubiny.
— Dotykał ksiądz czegoś? Krzyczał, wzywał pomocy?
— Uciekłem, pobiegłem do baru i wezwałem pomoc. Kasjerka zadzwoniła po was, chciałem wrócić na parafię i powiedzieć o wszystkim ojcu Francesco, ale pan Beccalossi poprosił mnie, bym z nim tu wrócił. Chciał sam to zobaczyć.
— Zauważył ksiądz coś podejrzanego? Może kogoś podejrzanego?
— Nie, nic i nikogo.
— Długo się znaliście? Ksiądz i Stefano Micali?
— Znaliśmy się od dawna, jeszcze ze szkoły.
— Będziemy musieli panów jeszcze raz przesłuchać, jeżeli to nie kłopot, a gdyby przyszło wam do głowy coś związanego z tym tematem, cokolwiek by to było, nawet coś, co mogłoby wydawać się bez znaczenia, to proszę o kontakt ze mną albo z komisarzem Franceskiem Rizzem. Teraz zostawiam was z inspektorem, musi jeszcze załatwić kilka formalności. Na razie dziękuję — zakończył Ferrara.
W tym czasie inni policjanci przesłuchali już kasjerkę, właściciela baru oraz klientów, którzy byli obecni przy tym, jak don Sergio przyszedł do baru. Dwaj funkcjonariusze stanęli na straży przy wejściu do sklepu. Na szczęście nikt nie wtargnął na miejsce zbrodni przed przybyciem komisarza, byli tam tylko ksiądz, właściciel i kilku policjantów.

Czasami nawet filmy kryminalne pomagają lepiej wychować obywateli, pomyślał Ferrara.
Z przeprowadzonych przesłuchań nie wynikło nic szczególnie interesującego poza potwierdzeniem faktu, iż Stefano Micali był skromnym, miłym człowiekiem, trochę może nieśmiałym, ale za to pracowitym i hojnym. Przeszukano także dokładnie księgarnię.

Upewniono się, że najprawdopodobniej nic nie zostało skradzione. Jak stwierdził właściciel, w kasie były wszystkie pieniądze i nie brakowało żadnego cennego przedmiotu. Niestety nie odnaleziono narzędzia zbrodni. Technicy kryminalistyki i lekarz sądowy skończyli swoją pracę. Zwłoki zapakowano do ceratowego worka zapinanego na zamek błyskawiczny i złożono w cynkowej trumnie. Miały zostać przewiezione do prosektorium Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Florenckiego. W specjalnych plastikowych pojemnikach pozamykano wszelkie przedmioty, które mogły okazać się w jakiś sposób użyteczne dla sprawy; albo dlatego, że znaleziono je w pobliżu zwłok podczas przeszukania, albo dlatego, iż mimo znajdowania się z dala od miejsca zbrodni mogły zostać z nią w jakiś sposób powiązane.

Najciekawsza okazała się niewielka Biblia albo raczej mszał oprawiony na czarno ze złotym krzyżem na okładce, który znaleziono pod zwłokami. Był zupełnie nasiąknięty krwią i to sprawiło, że stał się kompletnie nieczytelny.
Prawdopodobnie sprzedawca pokazywał albo zamierzał pokazać go klientowi, jeżeli oczywiście był tu jakiś klient. Podobne mszały wyeksponowano w szafie za ladą.
Sklep pustoszał. Wkrótce wyjdą stąd ostatni ludzie i opieczętuje się to miejsce.
Ferrara poszedł w kierunku placu, gdzie za kierownicą jednego z samochodów zobaczył Gianniego Fuschiego z sekcji kryminalnej. Od dawna byli przyjaciółmi. Zawołał go.
— Czy mógłbyś oddać mi przysługę? — zapytał, podchodząc.
— Nawet dwie, wszystko, czego sobie zażyczy Przebiegły Kot — odpowiedział technik, używając przezwiska, jakim wielu policjantów i kilku dziennikarzy zwracało się do Michele. Wyrażało ono podziw dla jego sprytu i przebiegłości, ale także nawiązywało do kociego wykroju oczu i ostrego, przeszywającego spojrzenia.
— Chodź ze mną — polecił Ferrara, oddalając się od reszty policjantów wsiadających właśnie do radiowozów i furgonetek, które miały ich odwieźć z powrotem do prefektury. Pośród nich zauważył Rizza. — Jedź pierwszy, dojadę później! — krzyknął do swojego zastępcy, a potem znów zwrócił się do Fuschiego: — Przyjrzałbyś się temu z bliska dla mnie? Wyniki badań mają trafić do mnie i tylko do mnie, do nikogo innego.

Z kieszeni marynarki wyjął plastikową torebkę, w którą włożył wcześniej list zawierający pogróżki. Papier został oczyszczony z ewentualnych odcisków palców, był to prawdopodobnie błąd, którego jednak nie mógł uniknąć. Nie mógł ryzykować, że ktoś zidentyfikuje jego własne odciski, albo, co gorsza, odciski Petry, bo zdecydował, że nikt, przynajmniej na razie, nie powinien się dowiedzieć, że ktoś mu grozi. Wiele osób mogłoby wykorzystać to jako pretekst, żeby go odsunąć od sprawy Potwora dla jego własnego bezpieczeństwa.

— Pięknie, pięknie, pięknie — zażartował Fuschi. — Niezłomny komisarz Ferrara zaczyna zabierać dowody z miejsca zbrodni dla swojego własnego użytku? Mam kilku przyjaciół w „La Nazione”, którzy za taką nowinę gotowi byliby postawić mi obiad w restauracji Sabatini, a może nawet dwa, takie, po których pali się hawańskie cygara, a nie te twoje śmierdziuchy.
— To bardzo ważne, Gianni — powiedział, ale tamten już to zrozumiał.
Rozeszli się do swoich samochodów. W drodze powrotnej komisarz pozwolił, by Franchi w pełni wykazał się swoimi zdolnościami kierowcy. Teraz mieli naprawdę wiele powodów, by się pospieszyć.
Po drodze minęli białą furgonetkę telewizji RAI.

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *