Pamietniki Robin Hooda VI – Chybiona miłość

Dopiero miesiąc po naszej śmiałej akcji uwolnienia Iva z lochu dowiedzieliśmy się, jakie były tego konsekwencje. David, który wybrał się pewnego dnia na przeszpiegi do Nottingham, przyniósł nam prawdziwie sensacyjną wiadomość. Oto Szeryf, gdy przekonał się, że weszliśmy do zamku jak do siebie i uwolniliśmy wszystkich jego więźniów, omijając bądź wiążąc najlepszych strażników niczym prosięta, dostał apopleksji. Sprowadzony tego samego dnia medyk nie dał mu wiele życia i rzeczywiście, Szeryf skonał późnym wieczorem, do ostatka przeklinając nas słowami, które strach powtórzyć. Obecny przy jego śmierci biskup Herefort był przerażony i źle wróżył losom Szeryfa na tamtym świecie. Moim skromnym zdaniem i bez tego nadawał się tylko do piekła, ale mniejsza o to. Na razie w zastępstwie nieboszczyka rządził jego plenipotent, wkrótce jednak miał przybyć wysłany przez księcia Jana nowy Szeryf.

„Kto to będzie?” zapytał Stutely ciekawie.

„Mnie skąd wiedzieć? Nikt nie ma pojęcia – odparł David – Dajcie się czego napić…”

John nalał mu szczodrą ręką piwa z dzbana. Chłopak napił się i mówił dalej:

„To nie wszystko. Biskup Herefort zostanie jeszcze jakiś tydzień w okolicy, bo ma dać ślub lordowi Elgin z córką barona Towsenda. Nie wiem, czy powinniśmy się w to mieszać, ale Quentin mówił, że młody chłopak, Allan a’Dale, wędrowny minstrel, błaga by ktoś zaprowadził go do Robin Hooda. On i baronówna ponoć kochają się, ale baron, jak to baron…”

„Znam Bernice Towsend – przerwała mu Marion – To cicha i zahukana przez ojca dziewczyna. On chce ją wydać za tego starucha, a ona woli młodego chłopca, to zrozumiałe.”

„Trudno, tak toczy się świat.” John skrzywił się lekceważąco. Należał do tych, co uważają, że za kobietę należy podejmować wszystkie decyzje, gdyż jest za głupia nawet na to, by wiedzieć, że nie jeździ się na koniu twarzą do ogona.

„Może powinienem pogadać z tym minstrelem?” zastanowiłem się.

„Pójdę z tobą.”zaofiarował się Stutely, a za nim Ralf i Alfred, którzy mieli sentymentalne natury i wzruszyli się bardzo niedolą dwojga kochanków.

„Wpakujesz się w tarapaty, ale niech ci będzie.”powiedział John łaskawie.

„A ja radzę dać sobie spokój – wtrącił się niespodziewanie Iv – Sprawy tego typu bywają niewyraźne, poza tym ojciec z pewnością chce dla córki jak najlepiej. Co to za partia dla baronówny taki wędrowny śpiewak?”

Stutely popatrzył na niego z politowaniem.

„Typowe – rzekł – Taki ‘pon’ myśli, że każdy, kto urodził się stopień niżej od niego, jest śmieć. Twoim zdaniem ta biedna dziewczyna ma zrezygnować z miłości swego życia i resztę swego życia spędzić z jakimś obleśnym staruchem?”

„Jakiego swego życia? Resztę jego życia.”sprostował ze śmiechem Scarlett.

„Łatwo ci się śmiać! – naskoczyła na niego Marion, oburzona i wściekła jak wilczyca, której odebrano młode – Ale ja byłam w takiej sytuacji, jak ona! Gdyby nie Robin, byłabym teraz wdową po tym wstrętnym wieprzu! Obaj nie macie pojęcia, co to znaczy dla dziewczyny, bo i skąd mielibyście wiedzieć? Jesteście mężczyznami, dla was kobieta to zabawka albo mała żabcia.”

„Dobra, dobra, dobra, przestań wreszcie. Idę przecież.”jęknąłem.

Dopiero teraz zrozumiałem, czemu mój ojciec wolał krucjatę niż pożycie z moją matką, która podobno była straszną sekutnicą, choć w gruncie rzeczy dobrą kobietą. Nie ma nic gorszego niż takie skrzeczenie nad uchem.

Do Nottingham doszliśmy bez kłopotu, gdyż nikt nas nie zatrzymywał, choć na dobrą sprawę ktoś powinien. Wszyscy jednak byli zbyt zaabsorbowani sprawą nagłego zgonu Szeryfa, by przejmować się kilkoma wiejskimi chłopakami. Allan siedział nadal w gospodzie Quentina – skulone półtora nieszczęścia w kolorowych szmatkach, obejmujące rzeźbioną lutnię i popłakujące.

„Obetrzyj nos, mazgaju – warknął na niego z góry Ralf, który bardzo nie lubił płaczących mężczyzn (a dla niego mężczyzną był każdy chłopak od czternastu lat wzwyż) – Do czego to podobne?”

„To jest Robin Hood.”powiedział David, wskazując na mnie takim ruchem, jakby przedstawiał króla.

Minstrel utkwił we mnie swe nadnaturalnej wielkości błękitne oczy. Wydawały się w jego małej i prawie dziecięcej twarzy jak wzięte z kogoś innego, tym niemniej były ładne i zaczynałem rozumieć baronównę.

„Pomożesz mi?” spytał z nadzieją.

Jego głos był melodyjny i dźwięczny jak ptasi tryl, tak że mimo woli człowiek zaczynał wsłuchiwać się weń jak w muzykę.

„Spróbuję, ale powiedz : czy ta panna wyjdzie za ciebie wbrew swemu ojcu?” spytałem, siadając obok niego.

„Na pewno – potwierdził z zapałem – Aby tylko znalazł się ktoś, kto nam da ślub, bo biskup Herefort nie zrobi tego na pewno.”

Tego to i ja byłem pewny. Biskup znany był z tego, że liczyli się dla niego tylko ludzie bogaci, biednych nie zauważał. Był dumny, uparty i znany z tego, że pogardza prostakami. Moja głowa zaczęła nagle pracować jak zwariowana. Postanowiłem połączyć tę rozdzieloną parę zakochanych. W końcu oni mieli takie samo prawo do szczęścia, jak każdy inny, co by o tym nie myślał baron, lord, biskup i choćby sam król.

„Przytaj się obok kościoła – powiedziałem – I na razie nie pokazuj się ludziom na oczy, a nam zostaw wolną rękę. Ta sprawa wymaga sprytnego planu, łuta rozumu i cetnara szczęścia. Pozwól nam działać, chłopcze, i bądż dobrej myśli.”

„Dobrej czy złej, co to pomoże? Nie myśl tu ważna – rzekł Quentin, który właśnie podszedł do nas z dzbanem piwa i półmiskiem pieczonej wołowiny – Będziecie mieli trzech wrogów więcej, i to możnych, ale to już wasze zmartwienie. Jedno wam powiem: jeśli chcecie doprowadzić tę sprawę do szczęśliwego końca, potrzebujecie księdza. A ja znam tylko jednego, który mógłby wam pomóc i który biskupa się nie zlęknie.”

„Gadaj.”

„Nazywa się Tuck i mieszka w samotni obok źródła św. Elfrydy, bo w klasztorze wytrzymać z nim nie mogli – mówił Quentin, nakładając nam mięsiwo – Nie słucha się nikogo, a rękę ma ponoć tak ciężką, że najtęższy mąż nogami się nakryje, gdy mu nią przyłoży. Jest wesoły, rubaszny, skłonny do bitki i do wypitki, słowem wszystko, tylko nie mnich. Czemu habit nosi, Bóg raczy wiedzieć. Jeśli uda ci się go namówić, pomoże wam we wszystkim.”

Popatrzyliśmy po sobie. Tak, to było to, czego potrzebowaliśmy, bo bez księdza cały nasz wysiłek zdałby się psu na budę. Musiał mieć kto dać legalny ślub młodej parze. Wiedziałem, gdzie jest źródło św. Elfrydy i szybko obliczyłem w duchu, że sprowadzenie pustelnika zajęłoby mi raptem dzień. Co prawda zawsze pozostawała ewentualność, ze ów Tuck nie zechce nam pomóc, ale ja wierzyłem w swą szczęśliwą gwiazdę. Skoro dotąd wszystko się udawało, czemu nie miało się udawać i dalej?

Posiliwszy się wróciliśmy do warowni, gdzie opowiedzieliśmy wszystko reszcie drużyny. Iv słuchał z chmurną miną, ale powstrzymał się tym razem od komentarza. Uznał widocznie, że i tak nas nie przekona. Reszta natomiast zapaliła się strasznie do całej sprawy, nawet mało sentymentalny John dał się porwać wyobraźni. Nie zwlekając zdałem mu komendę i wyruszyłem do małej pustelni przy źródle św. Elfrydy.

Mała chałupka z zewnątrz wyglądała naprawdę bardzo biednie i opadła mi szczęka, gdy przekroczyłem jej próg. Ściany zawieszone były wyprawionymi skórami, szerokie łoże zaścielały miękkie futra. Na rzeźbionym stole stał dzban małmazji, a obok półmisek z dymiącą pieczenią. Otworzyłem usta, by oznajmić się gospodarzowi, choć jako żywo nigdzie go nie widziałem, gdy nagle coś ostrego wparło się pod moją lewą łopatkę.

„Kim jesteś i co tu robisz?” zahuczał mi nad uchem bas, jakiego nie powstydziłby się walijski olbrzym.

„Szukam… szukam brata Tucka.”wybąkałem zaskoczony.

„Myślałby kto. A po jakiego diabła? Po jaką ciężką cholerę?”

Nie no, takiego języka nie spodziewałem się po osobie duchownej!

„Sprawa osobista – odparłem z irytacją – I powierzę ją wyłącznie bratu Tuckowi.”

Ucisk znikł i wreszcie mogłem się odwrócić. Ujrzałem rumianego, muskularnego tłuściocha z kędzierzawą brodą, ubranego w przykusy habit, przewiązany węźlastym sznurem w miejscu, gdzie zazwyczaj ludzie mają talię. Właściwie tylko po tym habicie i po niewielkiej tonsurze można było poznać, że to mnich.

„To ty jesteś brat Tuck? – zdziwiłem się na głos i zaraz dodałem – Ja jestem Robin Hood. Przybywam prosić cię o pomoc jako osobę duchowną.”

Mnich zmierzył mnie spojrzeniem, już nie tak wojowniczym i zdecydował, że można mi zaufać.

„No to bądź mi gościem – rzekł – Właśnie miałem siadać do obiadu. Starczy dla nas obu.”

„Nie obraź się, ojcze, ale sądziłem, że pustelnicy jedzą korzonki i popijają je zimną wodą.”zagadnąłem, gdy nałożył mi szczodrą ręką mięsiwa na miskę.

Mnich roześmiał się tubalnie i nalał mi do kubka małmazji.

„Ja też tak kiedyś sądziłem – rzekł – Aż przekonałem się, w jakim zbytku żyją biskupi i co wyprawiają nasi przełożeni. Dowiedziałem się też, ku swemu zdumieniu, że choćbym był najpobożniejszym i najświatlejszym człowiekiem na świecie, do godności żadnej mnie nie dopuszczą, gdyż moja matka była zwykłą wiejską kobieciną, a ojciec niewolnikiem. Zażądałem wyjaśnień, może zanadto ostro, a wtedy nakazano mi zamieszkać w pustelni, z dala od klasztoru. Niby za pokutę, ale tak naprawdę było lepiej i, jak widzisz, nieźle się tu urządziłem. Jasne, że to wbrew prawu kościelnemu, ale ja mam w nosie takie prawo, co inną miarą mierzy prostego człowieka, a inną dostojnika i jeszcze miesza do tego wszystkiego słowo Boże.”

Pokręciłem głową z podziwem i ugryzłem kawałek pieczeni. Była znakomicie przyrządzona, widać braciszek znał się na kuchni nie gorzej niż na modlitwie. Małmazja też była znakomita, choć nie wiedziałem, skąd ją wziął – na pewno nie z leśnego źródełka.

„Ojczaszku, skoro jesteś dokładnie taki, jak mi mówiono, pewnie zechcesz nam pomóc – rzekłem – Potrzebujemy cię, byś dał ślub prawdziwie zakochanym, których chcą rozdzielić.”

„O, w to mi graj. Zawsze byłem przeciwko wymuszonym małżeństwom i kierowaniu czyimś życiem wbrew jego woli.”ucieszył się Tuck.

Jego oczy zabłysły – widać nudził się potężnie w tej pustelni, choć dość wygodnej jak na ascetyczną samotnię.

„Ale, ojcze, będziesz wtedy wyjęty spod prawa, tak jak my.”przestrzegłem go uczciwie, lecz mnich wzruszył tylko potężnymi ramionami.

„To i co? A wam przyda się duchowy przewodnik, bo przy takim życiu, jakie prowadzicie, łatwo zejść na złą drogę.”rzekł niezbyt wyraźnie, bo usta miał zapchane pieczenią.

Było to dość ciekawe postawienie sprawy, gdyż nasze dusze to było naprawdę ostatnie, o co ktokolwiek się martwił do tej pory. Brat Tuck miał wyraźnie zamiar to nadrobić, skoro już zgodził się nam pomóc. Nie powiem, by radowało mnie to szczególnie, ale ostatecznie wiedziałem już, że na tym świecie nie ma nic darmo, a ten mnich wydawał się być dobrym materiałem na wesołego kompana. Zjedliśmy zatem, co było do zjedzenia i wyruszyliśmy, nie zwlekając, do warowni.

Trzeba przyznać, że wesoły braciszek z punktu przypadł wszystkim do gustu i od razu zadomowił się u nas jak u siebie. Wprowadził się do jednej z licznych, pustych komnatek i urządził ją sobie wygodnie tym, co ze sobą przywiózł. Wyglądało na to, że jesteśmy gotowi na nasz wielki występ.

W dzień ślubu ruszyliśmy do Nottingham. Teraz, gdy nie było już Szeryfa, byliśmy odrobinę bezpieczniejsi niż dawniej, ale i tak należało zachować ostrożność. Byle głupstwo mogło zniweczyć wszystkie nasze plany. Iv również zabrał się z nami – co prawda był zdania, że niepotrzebnie wtrącamy się w tę sprawę, ale jako lojalny kompan postanowił nas wspierać. Jego pomoc była cenna, gdyż znakomicie władał mieczem i był bardzo silny jak na takiego chuderlaka, a to przekładało się na skuteczność w walce. Jak sam się przyznał, od dziecka ćwiczył się w rycerskim rzemiośle, zaniedbując wszystko inne (właśnie dlatego słabo czytał i pisał z horrendalnymi błędami, ale to nic, bo większość z nas nie posiadła tej sztuki w ogóle i też było dobrze). Allan przyłączył się do nas dopiero wtedy, gdy byliśmy już przy kościele – nieszczęsne pokurczę, roztrzęsione i niezdatne do czegokolwiek poza brzdąkaniem w lutnię.

„Uda się?” spytał płaczliwie.

„Co by się miało nie udać? Weź się tylko w garść.”ofuknął go Stutely, który bardzo nie lubił takich mazgajów.

Przed kościołem stały powozy i uwiązane konie, w środku płonęło mnóstwo świec. Cały kościół udekorowany był kwiatami i różnokolorowymi wstęgami, nawet czerwony dywan był majstersztykiem. Widać było, że lord nie żałował pieniędzy – cóż, to nie takie dziwne, w końcu ślubu nie bierze się codziennie.

„Ten to musi mieć złota jak błota.”mruknął Scarlett z lekką zazdrością.

„Pieniądze, synu, szczęścia nie dają.”rzekł mentorsko braciszek Tuck, unosząc wskazujący palec niczym jakiś prorok.

„Tak, szczególnie tym, którzy ich nie mają. Niech no mi ojciec nie opowiada głodnych kawałków.”

„Bzdura. Moje kawałki zawsze są najedzone.”

„Może tak zachowacie te spory na lepszą chwilę? – przerwałem im ze złością – Zapominacie, zdaje się, po co tu przyszliśmy.”

„Po to, by uchronić pewną niewinną dzieweczkę przed nudnym życiem w dobrobycie.” Iv nie mógł odmówić sobie tej uwagi.

„Akceptujesz to, że ma zostać żoną jakiegoś starego piernika, choć kocha innego?” spytał go z wyrzutem Curly Will.

„Wy też się nie kłóćcie – nakazałem im – Na miejsca i czekajcie znaku.”

Wśliznęliśmy się do kościoła, co było o tyle łatwe, że wszyscy patrzyli tylko na to, co działo się przy ołtarzu, a było na co. Pan młody (właściwie stary, ale takie określenie nie jest przyjęte) ubrany był z elegancją, mogącą zaćmić księcia krwi – miał na sobie czarne trykoty, wyszywany srebrem kaftan z ciemnoniebieskiego jedwabiu, pas rycerski z połączonych ze sobą szerokich płytek z kutego srebra, buty i rękawice z wytłaczanej, czarnej skóry. Na jego piersi lśnił złoty łańcuch. Musiałem tez przyznać, że jak na takiego niemłodego już jegomościa lord Steven Elgin prezentuje się zupełnie nieźle. Nie wyglądał na swoje lata, a jego kanciasta twarz, okolona szpakowatą grzywą, mogła się nawet podobać. Obok niego stała Bernice Towsend, drobna i zwiewna w ślubnej bieli. Miała bladą twarzyczkę dziecka i wielkie oczy, łagodne jak oczy sarny. Łatwo było uwierzyć, że jest zbyt łagodna i bojaźliwa, by sprzeciwić się despotycznemu ojcu. Stary baron uważany był

w okolicy za despotę, wręcz tyrana i poddani bali się go jak ognia.

„Stać! – zawołałem, podchodząc do ołtarza – Ten ślub nie może zostać udzielony, gdyż ta panna wcale nie kocha narzeczonego!”

Biskup Hereford spojrzał na mnie surowo sponad mszału,

„Jak śmiesz przerywać święty obrządek?” spytał.

„Byłby święty, gdyby panna młoda miała poślubić tego, kogo kocha jej serce.”zripostowałem.

Baron i reszta orszaku zamarli ze zdziwienia. Żaden się nawet nie ruszył, zwłaszcza, że moi chłopcy stali wśród nich z obnażonymi mieczami. Lord zdawał się być nieporuszony. Spojrzał najpierw na mnie, potem na Allana, który zjawił się u mego boku, a potem na Bernice.

„Jak to, panienko, wolisz tego chłystka ode mnie?” spytał spokojnie.

„Jasne. Jesteście dla niej za starzy, panie.”zawołał Ralf ze swego miejsca/

„Wiadomo, dla młodej dziewczyny lepszy młody parobek niż stary lord.”dorzucił Tuck.

„Bernice, odpowiedz mu.”poprosił Allan nieśmiało.

Czekał na jej słowa z drżeniem i nadzieją. No i doczekał się.

„Kto cię tu prosił, bałwanie?! – rozdarła się Bernice ze świętym oburzeniem – Kto ci pozwolił wtrącać się w moje sprawy?! To niesłychane, uśmiechnij się do byle wyjca, a już mu się zdaje, że ma cię w garści!”

„Bernice, co ty? – jęknął Allan – Przecież wiesz, że kocham cię nad życie. Jesteś dla mnie słońcem, księżycem, gwiazdami…”

„Już ja ci dam księżyc, tyyy…” dziewczyna rozejrzała się nerwowo i, chwyciwszy gliniany dzban z kwiatami, z rozmachem trzasnęła nim Allana po głowie. Dzban oczywiście poszedł w kawałki, a śpiewak, zlany wodą do suchej nitki i ozdobiony płatkami kwiatów przemieszanymi z okruchami gliny wyglądał naprawdę komicznie.

„Chwileczkę – Tuck wysunął się do przodu – Opamiętaj się, córko. Czy to znaczy, że nikt cie nie przymuszał do tego ślubu?”

„A czy mnie można do czegoś przymusić?!” wrzasnęła baronówna z szewską pasją. Lord Elgin przyglądał się jej z aprobatą i zachwytem.

W tej chwili rozległ się niepowstrzymany chichot. Iv skręcał się ze śmiechu, nie mogąc powstrzymać hałaśliwej wesołości i wykrztusić choćby słowo. Nigdy wcześniej i nigdy już później nie widziałem go tak rozbawionego, i trzeba przyznać, miał powody do śmiechu. Od początku przecież uprzedzał nas, że to niewyraźna sprawa.

„Zamknij się, Francuziku – rzuciłem gniewnie – Wszyscy za mną, i żeby nikt nie ważył mi się słowa powiedzieć.”

Wymaszerowaliśmy z kościoła, słysząc za naszymi plecami tłumione parsknięcia gości weselnych. Pomyślałem z goryczą, że długo jeszcze będzie się mówić o tym ślubie, i to głównie ze względu na nasz kretyński występ. Allan wlókł się u mego boku niczym zbity pies, tak skulony i nieszczęśliwy, że nawet nie miałem sił, by go zburczeć jak należy. W końcu nie on był winien temu, co się stało. Powinienem był wiedzieć, że poeci rzadko widzą sprawy takimi, jakie są w istocie i często wyobrażają sobie rzeczy, których w ogóle nie ma. W dodatku ten mały był teraz poszkodowany nie mniej niż my – nie mógł wrócić do dawnego życia, skoro widziano go w naszym towarzystwie. Ci w kościele na pewno ochłoną w końcu ze swego rozbawienia, a wtedy Allan znalazłby się w prawdziwym niebezpieczeństwie.

Nie było rady.

„Iv, przestań wreszcie rechotać – warknąłem z irytacją, by wyładować się na kimś – To jest nie do zniesienia. Wiemy, że miałeś rację, nie musisz tego tak mocno wcierać w skórę.”

„Wybacz, wodzu – odpowiedział mi rycerz – Ale w życiu nie widziałem czegoś tak zabawnego jak wasze miny w momencie, gdy Bernice trzasnęła tego wymoczka wazonem. Boże, miód.”

„Masz obrzydliwe poczucie humoru – oświadczył z urazą Ralf – Bawi cię tylko to, że ktoś się kompromituje, prawda?”

„Nie ktoś, tylko twoi właśni przyjaciele.”dorzucił Stutely.

„Zostawcie go w spokoju – wtrącił się Tuck – Dobry żart tynfa wart, jak powiadają, a ten Francuz wyraźnie zna się na dobrym żarcie. Miałem co prawda dać pokątny ślub – obyło się bez tego, jednak postanowiłem zostać z wami. Zdecydowanie potrzebujecie duszpasterza.”

I tak moja banda wzbogaciła się o własnego spowiednika. Jak się później okazało, również doskonałego kompana i łobuza nie mniejszego niż my wszyscy, chociaż w habicie.

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *