Oskarżam Wokulskiego

lalka-b-iext8613961„Lalka” to jedna z moich ulubionych książek. Przeczytałam ją po raz pierwszy, mając jakieś dziesięć lat, na złość mamie, która twierdziła, że książka jest dla mnie zbyt poważna. Nie zrozumiałam wtedy wszystkiego, ale powieść mnie oczarowała. Jest to bezsprzecznie jedna z najlepszych pozycji polskiej literatury, często niedoceniana ze względu na to, że znajduje się w kanonie lektur szkolnych. Rzadko kto też zadaje sobie ten trud, by przeprowadzić jej analizę pod innym kątem niż wymagany przez nauczycieli do zaliczenia. A szkoda, bo naprawdę warto.

Izabela Łęcka, bohaterka negatywna powieści „Lalka”, rzadko kiedy bywa oceniana inaczej niż powierzchownie. Zwykle pisze się o niej, że jest „kapryśna”, „wyniosła” i „bez serca”. Mało kto zadaje sobie ten trud, by choć trochę przemyśleć jej motywy i charakter. Czy naprawdę jest ona aż taka zła? Taka zepsuta? Bywała, owszem, zakochana to w tenorze, to w jakimś podróżniku czy atlecie – mój Boże, i co w tym złego? Czy dzisiaj młode kobiety nie kochają się masowo w śpiewakach i aktorach? Tak to już jest, że płeć piękna lubi kogoś podziwiać, zresztą zupełnie platonicznie i zazdrosnym o to może być tylko jakiś kompletny idiota. Czy zresztą panowie są tu bez winy? Nie oglądają się za aktorkami i modelkami, a w czasach, o których mowa, za „szansonistkami i komediantkami”? Doprawdy, nie ma w tym nic złego i trudno zrozumieć, czemu robiono z tego zarzut akurat pannie Łęckiej.

Nie mamy przesłanek co do tego, że między panną Izabelą, a którymkolwiek z jej adoratorów doszło do czegoś poza uściskiem ręki lub ewentualnym pocałunkiem. Jest ona raczej uczciwą dziewczyną w sensie, jaki nadawała temu słowu epoka. A przecież nie zapominajmy, że ma dwadzieścia pięć lat, co wtedy było uważane nieomal za kres młodości i jest zdrową, normalną kobietą. Dziś każdy powinien zadać sobie pytanie, czy to możliwe, by nie miała ona żadnych ludzkich potrzeb? Nawet jeśli miała, to skrywała je skrzętnie, nie przyznając się pewnie nawet przed swoim spowiednikiem. Dlaczego więc od początku jest tak uprzedzona do pana Wokulskiego? Bez powodu? Ależ skąd.

Przyjrzyjmy się bowiem zachowaniu pana Wokulskiego wobec Izabeli Łęckiej. Składa u jej stóp „skarby uczuć” oraz swój materialny majątek, błagając ją o wzajemność. Nie pojmuje przy tym zupełnie, że jeśli kobieta nie kocha mężczyzny, to nie pokocha go dlatego tylko, że on tego pragnie. Przeciwnie nawet, bo wszelkie narzucanie się ze swymi uczuciami może jedynie pogłębić jej niechęć do niefortunnego adoratora. Wokulski kocha Izabelę, uwielbia ją, ale w ogóle nie stara się jej zrozumieć. Chociaż od czasu do czasu miewa przebłyski zdrowego rozsądku podpowiadające mu, że piękna arystokratka jest „samicą innego gatunku”, wciąż popełnia ten sam błąd i usiłuje przekonać ją na siłę do siebie. W pewnym sensie nie daje biednej Izabeli żadnej szansy, by go pokochała. I tu należy się zastanowić, dlaczego właściwie panna nie może go pokochać? Otóż dlatego, że widzi go nie pod postacią romantycznego kochanka, a ciężkiego, galerniczego łańcucha!

Izabela Łęcka została wychowana w specyficzny sposób. Pochodzi z arystokratycznej i bogatej rodziny. Nauczono ją od maleńkości patrzeć na świat tak, jak przystało pannie o jej pozycji i po prostu nie umie pojmować go inaczej, podobnie my nie umiemy myśleć o matematyce inaczej niż systemem Euklidesa. Sam autor przyznaje, że nie jest ona gorsza niż inne panny – ma żywy umysł i dobre serce, czułe na cudzą krzywdę. Współczuje biednym ludziom (co jest rzadkością wśród arystokracji), wspomaga biednych, nie wiemy nic o tym, by była niedobra dla służby lub niesprawiedliwa wobec jakiegoś pracownika. Dlaczego więc dręczy biednego Stasia? Żeby zrozumieć, z jakiego powodu Izabela początkowo lekceważy Wokulskiego, potem się go boi i wreszcie czuje do niego odrazę, trzeba dokładnie zanalizować to, co o niej wiemy. Otóż mimo starań Prusa nie wypadła ona wcale na kartach jego powieści jako tytułowa „lalka”. Przeciwnie nawet. Uważny czytelnik bez trudu dostrzeże w niej istotę głęboko nieszczęśliwą.

– I jakiż ona ma powód do nieszczęścia? Żyje przecież jak królowa. – wykrzyknie ten i ów. No niby fakt, Izabela ma piękne suknie, biżuterię, służbę, nie musi pracować… jedyny jej obowiązek to być piękną, no i wyjść dobrze za mąż. Otóż to właśnie. Wyjść za mąż. Ale czy ona tego chce? Nie. Izabela wcale tego nie pragnie. Tylko że jej pragnienia i ewentualne aspiracje życiowe wcale się nie liczą. Jest tylko towarem na sprzedaż, o czym rodzina bezustannie jej przypomina.

Panna Łęcka czuje instynktowny wstręt przed małżeństwem nie tylko z Wokulskim, ale w ogóle z kimkolwiek. Są takie kobiety. Na pewno w wieku dwudziestu pięciu lat ma już świadomość tego, czym są „obowiązki małżeńskie” i to właśnie ją przeraża. Czy można ją za to winić? Są kobiety, dla których pójście do łóżka nawet z mężczyzną bardzo kochanym jest wyrzeczeniem – taka była Maria Kisielnicka-Kossak czy matka węgierskiej pisarki Magdy Szabo. Co dopiero mówić o mężczyźnie obojętnym lub wręcz nie lubianym! Kobieta tamtej epoki nie ma jednak innego wyboru życiowego – my, córki współczesności, często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakimi niewolnicami były ówczesne „jaśnie panienki”. Wspaniałe suknie, biżuteria i wykwintny szczebiot były tylko… opakowaniem towaru, który należało jak najkorzystniej sprzedać. To, że młoda dziewczyna mogła mieć jakieś własne aspiracje, że czuła najczęściej odrazę do wybranego jej męża, a on pod pozorami dobrego wychowania mógł być chamem i brutalem, nie miało żadnego znaczenia. Również bajki o „rycerskiej miłości” w tych czasach to wierutne bzdury. Liczył się wyłącznie posag panny, a jej osoba była jedynie dodatkiem, mającym urodzić dziedziców rodzinnego majątku. Dziś nie mieści się nam w głowie, ile kobiecych dramatów rozegrało się pod przykrywką wykwintności i „dobrego pochodzenia”. Oczywiście, młoda panienka mogła odmówić – tylko co dalej? Zostania starą panną na łasce rodziny bały się ówczesne dziewczęta tak bardzo, że wychodziły pokornie za narajonego im kawalera lub wstępowały do klasztoru, nie czując żadnego powołania. Co jeszcze mogłyby zrobić? Pracować na swe utrzymanie żadna z nich nie umiała i nie mogła, gdyż „ośmieszyłaby rodzinę”. Zresztą dostępne wtedy dla kobiet zawody „gwarantowały” przede wszystkim codzienne poniżanie i stałą niepewność jutra. Tak więc w istocie dorastająca w szlacheckiej lub mieszczańskiej rodzinie panienka nie miała nic do gadania. Jako żona zresztą też. Jakże mogłaby się zbuntować? Nie posiadała własnych pieniędzy ani swojego domu, a gdy wyszła za mąż, jej posagiem dysponował małżonek – więc znowu nie miała nic ponad to, co był łaskaw jej dać.

W podobnej sytuacji jest panna Izabela. Nie umie pracować, gdyż nie nauczono jej tego i zresztą naraziłaby się na pogardę całego swego środowiska, gdyby zniżyła się do czegoś takiego jak zarabianie na życie. Jej majątek to jedynie znikoma resztka posagu, za to ma nawyczki wielkoświatowej damy, z których nie jest łatwo zrezygnować. Ze strachem myśli o małżeństwie z baronem lub marszałkiem. Z całej rzeszy adoratorów po majątkowej ruinie zostali jej tylko ci dwaj starcy, z których każdy mógłby być jej dziadkiem. W tej sytuacji zjawia się Wokulski, dość młody i przystojny, a przy tym bogaty – zdawać by się mogło, że to uśmiech losu. Nic bardziej mylnego. Przede wszystkim całe życie uczono pannę, że kupcy to „niższa klasa ludzi”, można ich wykorzystywać, ale należy utrzymywać dystans, by nie pokalać się ich towarzystwem. Trudno wyzwolić się z takiego schematu myślowego. Dochodzi do tego sytuacja właściwie przymusowa i fakt, że w zasadzie nie mają o czym ze sobą rozmawiać. Nowy adorator jest wściekle zazdrosny o wszystko, nawet o to, że jego wybranka lubi pogadać z kuzynami czy po prostu ludźmi „z towarzystwa”, z którymi łatwo jej znaleźć wspólny język.  Do tego wszystkiego Izabela zwyczajnie Wokulskiego nie kocha, może nawet czuje do niego fizyczny wstręt – nie wiemy, czemu, ale jest to psychologicznie możliwe. Wokulski jest wszędzie, gdzie by się nie obróciła i to wzmaga jej niechęć, bo nikt nie lubi być prześladowany czyjąś obecnością. Wyszłaby za niego, gdyż za kogoś – dobrze wiedziała – wyjść jest zmuszona. Jednak on chce jeszcze, by go pokochała, widziała tylko jego i pędziła od siebie wszystkich innych, nie pozwalając im nawet wziąć się za rękę. To naprawdę przesadzone wymagania. Biedny bogaty kupiec nie jest w stanie tego pojąć i dlatego historia nie może dobrze się skończyć.

Książka Bolesława Prusa stanowi modelowy przykład powieści na wskroś seksistowskiej. Autor oskarża kobiety o to, że „wiedzą i pracą ustępują mężczyznom”, lekceważąc przy tym fakty takie, że po pierwsze prowadzenie domu to praca na pełen etat, a po drugie zamykanie uczelni przed kimś a następnie wytykanie mu, że jest nieukiem, to pożałowania godny szowinizm i niekonsekwencja. Wymawia im niestałość w uczuciach, uważając jednocześnie, że mężczyźni mają prawo do różnych skoków w bok „bo to oni utrzymują dom”. Zasada – zdaniem autora – była uroczo prosta :”My was stawiamy na piedestale i obsypujemy łaskami, a wy jesteście za to naszą własnością, bez prawa głosu i prawa do własnego majątku.” Rzeczywiście, jasne i zrozumiałe. Tyle że nikt nie dał ówczesnym kobietom żadnej alternatywy. Nie miały szansy powiedzieć „Nie.”, oprócz tych desperatek, które wybierały klasztor lub… teatr i kabaret. Artystki „z towarzystwa” bywały wprawdzie wyklęte przez rodzinę i znajomych, ale zyskiwały upragnioną wolność. Kobiety tamtej epoki były takie, jakimi ukształtowali je mężczyźni, i to od pokoleń, zatem wszelkie pretensje powinni oni kierować do siebie.

Tytuł powieści jawi się tu jako przewrotna ironia – kobiety nie są „lalkami” z drewna, bez własnej woli, uczuć, upodobań i uprzedzeń. Traktowanie ich tak, jakby nimi były, musiało skutkować poważnymi urazami psychicznymi i nie ma co się dziwić, że większość ówczesnych dam była fatalnymi matkami, nie dającymi swym dzieciom ani odrobiny ciepła (o czym zresztą dokładniej pisze w swych książkach Magdalena Samozwaniec). Nie pragnęły dzieci od niekochanych mężów. Pozbywały się kłopotu, oddając je zaraz po urodzeniu pod opiekę nianiek i tracąc tym samym szansę na rozwinięcie w sobie uczuć macierzyńskich. Z podrastającymi dziećmi rozmawiały zazwyczaj tylko rozkazując i w razie nieposłuszeństwa karząc rózgą. Bywało, że pozbywały się też znienawidzonego męża, wsypując mu truciznę do zupy – zdarzało się to częściej niż się nam wydaje. To wszystko było wynikiem konwenansów towarzyskich i rzekomej troskliwości rodziców, wydających córkę za mąż za worek z pieniędzmi lub tytuł szlachecki. Główny bohater powieści, jak chyba wszyscy mężczyźni owej epoki, nie umie wyjść poza ten schemat myślenia, a dodatkowo ogranicza go jeszcze własną wziętą z księżyca wizją kobiet. Dla niego są to albo anioły, albo zdeklarowane rozpustnice. Zamiast współczuć jego cierpieniom należałoby raczej litować się nad jego ślepotą i ciasnotą umysłową.

Stanisław Wokulski zdaje się w ogóle nie rozumieć, na jakim świecie żyje. Chociaż i prezesowa Zasławska, i pani Wąsowska usiłują mu wytłumaczyć jak sprawy wyglądają, on nadal trwa w swym zaślepieniu. Nie pomagają perswazje zaufanych przyjaciół ani pani Meliton, która dobrze zna życie. Pewnym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy może być fakt, że mimo swych szlachetnych odruchów i niezaprzeczalnej uczciwości jest to straszliwy egocentryk, jeden z tych co chcą brać odwet na całym świecie za swe osobiste krzywdy. Jego portret psychologiczny jest portretem typowego męskiego szowinisty, ale nie tylko. Wokulski jest tez irytująco infantylny.
– Zbyt wiele płakałem nad sobą, żebym miał się rozczulać nad Turcją! – wykrzykuje z patosem w jednej ze scen. Jest to podejście tak dziecinne, że aż chorobliwe u człowieka po czterdziestce.
Chyba zasługuję na to, żebym był pierwszym i ostatnim…– burczy kiedy indziej (po pijanemu), nie zadając sobie przy tym, oczywiście, podstawowego pytania, czy jego wybranka nie zasługuje czasem też na to, żeby być „pierwsza i ostatnia”.

Potępia Izabelę za flirt ze Starskim, choć są oni kuzynami, znają się od dziecka i na pewno przywykli do swobodniejszego zachowania wobec siebie. Czy zresztą naprawdę robią cios złego? przelotny całus, ściśniecie za rączkę – sam Prus nie sugeruje wiele więcej. Izabela nie jest przecież malowanym obrazkiem, a kobietą z krwi i kości, może tego zwyczajnie potrzebować.  Jednak wg zaślepionego adoratora NIE MA PRAWA mieć takich potrzeb.

Podobnych kwiatków jest dużo więcej. Należałoby się zastanowić, czy Stanisław Wokulski na pewno jest postacią pozytywną. Z jednej strony wie, jak należy postępować, a z drugiej robi dokładnie na odwrót, by przypodobać się dziewczynie,która nie chce na niego patrzeć. Nie umie być ani kochankiem, ani przyjacielem. Zraża do siebie ludzi i robi z nich niepotrzebnie swoich wrogów po to, by podbudować własne ego, mocno przerośnięte już we wczesnej młodości. I tak dalej.

Niezależnie od powyższych zarzutów „Lalka” pozostaje moją ulubioną powieścią i wspaniałym skarbem polskiej literatury. Tyle że jej szczegółowa ocena zależy od czasów, w których zostanie ona przeprowadzona. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać za następne sto lat…

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

4 komentarze

  1. Pani Luzio, świetne spostrzeżenia. Sprawiła Pani, że ponownie sięgnę po „Lalkę”. Czytałam ją tak dawno, że bardziej pamiętam jej wersję telewizyjną z Małgorzatą Braunek w roli głównej, a w tej wersji sympatia widza stała stanowczo po stronie Wokulskiego. Nieśłusznie zresztą.
    Zgadzam się w pełni z Pani opiniami. I bardzo podoba mi się Pani interpretacja tytułu, który ma sugerować, że to mężczyźni chcieliby traktować kobiety jak bezwolne lalki, a nie, że są one pustymi istotami bez uczuć. Pozdrawiam bardzo serdecznie
    Magda

    1. Dziękuję 🙂 Ja sięgam po tę książkę od czasu do czasu i zawsze znajduję w niej coś nowego.

  2. Pannie Łęckiej robi się zarzut z tego, że kochała się w skrzypkach i aktorach na pokaz, robiąc teatrzyk dla Wokulskiego, by go sobie wychować w momencie, gdy już się przemogła, by zań wyjść. Tak, chciała go sobie wychować. By mieć fajnego męża. „Skoro już się musze sprzedać, to przynajmniej wynegocjuję fajne warunki”. A sprzedawanie się, własnego ciała, to zwyczajne kurewstwo jest.

    Raczej poszło to dalej niż pocałunek, bo wiemy, że z kuzynem w pociągu prawdopodobnie (ta scena w ogóle jest dość niejawna, co oni tam robili, ale, że coś robili, to raczej pewne) poszło, i nie wyglada, by wtedy to była dla niej pierwszyzna.

    Dalej, ja i mi podobni krytycy Łęckiej nie mamy problemu z „no, niechże już się ona zmusi do wzajemnosci, przecież on ją tak kocha”. Zgadzam się, że to by było ohydne z naszej strony. Problem jaki z nia mamy polega na tym, że co najmniej od czasu Zasławia robi ten teatrzyk, o którym pisałem w pierwszym akapicie. Teatrzyk/negocjacje własnej ceny. On wtedy gotów jest odejść, zresztą przecież nie opuszczałby w ogóle Paryża, gdyby nie wzmianka w liście od ciotki, że Iza „spiekła raczka” na wzmiankę o nim. A w samym gospodarstwie jest już to zupełnie otwarte dreczenie. „No, niechże już pan ma tę nadzieję, skoro jest panu potrzebna”. „Kupcem można być i można nim nie być”. Oskarżenie, że Wokulski nie rozumie, że jak laska nie kocha to nie pokocha to absurd. W Zasławiu omalże wprost o to pyta. I uzysukej odpowiedzi – jak zacytowane powyżej.

    Dalej: Iza angażuje się charytatywnie, bo tego wymaga od niej towarzystwo. Tak jak chodzenia na bale, czy koncerty. I tyle. Nie dlatego, że chce. A współczucie dla biednych? Jakoś nie zauważyłem. Czy jest „niedobra dla słuzby”? Raczej ją lekceważy, traktuje jak powietrze.

    Lęku przed małżeństwem Iza nie czuje, kiedy pojawia się Starski, na początku, gdy nie jest jeszcze jasne, że biedak nie ma grosza, spłukał się doszczetnie, to myśli o nim jako o idealnym kandydacie na męża.

    Kobiety w tym czasie akurat dysponowały posagiem, był on odrebny od majątku męża. W bardzo wielu wcześniejszych związkach to ona rzadziła (Izabela z Flemingów + Adam Kazimierz Czartoryski, Izabela z Czartryskich + Stanisław Lubomirski).

    Obrona kogokolwiek na zasadzie „bo tak ją już wychowano, bo inaczej środowisko by jej nie akceptowało” to absurd sam w sobie. Jaś skopał bezdomnego kotka. Potepić go? No jak, przecież nie mógł inaczej, koledzy by go wyśmiali. Staś chce, by wszyscy Czarni byli niewolnikami Białych. Sukinsyn? Nie, przecież on nie zna innych poglądów, rodzice go tak stworzyli. Mało?

    Oskarżanie Prusa o seksizm jest śmieszne. Starski i pan Tomasz są gorszymi sukinsynami, niż Łęcka kurwą. Kto czytał, ten wie. No i totalnie nie pojmuję, gdzie Prus akceptuje męskie „skoki w bok”?

    Co do tytułu, to Lalkami są tam wszyscy, Iza, Staś, Tomasz, Starski, wszyscy. Tytuł nie odnosił się do Izy. Ale to inny temat.

    Infantylności Stasia to już w ogóle nie widze, trudno o nią u kogoś, kto np. wyrzuca sobie dawna małżeństwo z rozsądku z niekochana kobietą.

    „Przelotny całus” był na pewno niejeden, zważywszy, że przed tym w pociagu był ten, przy okazji którego Iza zgubiła wisiorek od paryskiego uczonego. A co do „przywyknięcia do swobodnego zachowania”… Nie wiem, co Ty robiłaś z kuzynami czy kolegami, ale ja nawet najswobodniejsze zmieniłbym w dniu, w którym bym się zareczył. Ona nie myslała o tym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *