„Nowy wspaniały świat” Aldous Huxley

Wyobraźmy sobie społeczeństwo, w którym przyszłość każdej ludzkiej istoty jest z góry determinowana w sposób wykluczający opuszczenie przez nią określonej pozycji społecznej. Nie tylko z góry programuje się inteligencję, a nawet wygląd każdego człowieka, ale wychowuje się go, manipulując jego świadomością tak, by lubił swoje życie, swoją pracę, to że nie jest wyżej czy niżej w hierarchii społecznej. Świat, w którym nie istnieją więzi rodzinne, gdyż zarodki są „tworzone” w sposób naukowy i dojrzewają w fabryce embrionów, a dzieci wychowuje się w specjalnych ośrodkach, w których za pomocą zaawansowanych technik manipulacji świadomością wpaja się im określone upodobania i ocenę zjawisk. Świat, w którym ludzie przypominają uśmiechnięte, zadowolone z siebie manekiny, którym niczego nie brakuje do szczęścia. Nawet śmierć nie jest tam powodem do smutku, bo nikt nie jest niepowtarzalny ani niezastąpiony, więc po co się martwić jego odejściem? Każdy należy do każdego, nie ma więc zazdrości. Mnogość religii zastąpił utworzony dokładnie zaplanowany twór religiopodobny, więc również na tym tle nie ma nieporozumień.

Aldous Huxley opisuje społeczeństwo beztroskie, bezkonfliktowe, i jednocześnie mało ludzkie, przypominające raczej rój mrówek lub pszczół. Jest podzielone na kasty, wśród których prym wiodą alfy, a najniżej stoją upośledzone umysłowo epsilony. Ludzie „stwarzani” względnie naturalnie, bo przez połączenie plemnika i jajeczka, nie przez pączkowanie to alfy i bety. Ponieważ są z góry przewidziani na stanowiska decyzyjne, ich rozwój jest wspomagany, nie dławiony sztucznie jak u embrionów kast niższych. Legalny narkotyk, soma, łagodzi wszystkie stresy bez późniejszych przykrych następstw, seks jest czymś tak zwykłym jak podanie ręki, a większość społeczeństwa stanowią grupy klonów o jednakowych parametrach (co za ułatwienia dla pracy przy taśmie montażowej!). Słowo „miłość” jest praktycznie nieznane, bo nie ma się jak narodzić. „Matka” i „ojciec” to słowa obsceniczne, oznaczają bowiem dawno zarzuconą żyworodność, która jest w najwyższym stopniu nieprzyzwoita i aspołeczna. Cywilizowani ludzie nie rozmnażają się w ten sposób, jedynie „dzikusy” w rezerwatach, na przykład Indianie Zuni, wśród których wychował się John, jeden z bohaterów książki. Dla jego matki, zagubionej w rezerwacie Lindy z kasty beta, samo to, że musiała urodzić i wychować dziecko jak zwierzę, było wystarczająco okropne, a życie z dala od cywilizacji stało się piekłem. Nie mając nawet elementarnego przygotowania do bycia samowystarczalną w sytuacji nietypowej zostaje zdana całkowicie na pomoc Indian, którzy jej nie rozumieją i gardzą nią jako istotą niemoralną. Wpada w alkoholizm. Przypadkowe odnalezienie przez będącą na wycieczce parę w zasadzie nie okazuje się ratunkiem, gdyż jest już za późno. Pozbawienie dostępu do wytworów cywilizacji uniemożliwiło Lindzie zachowanie zdrowia i młodości, czegoś dla „cywilizowanych”, zwyczajnego jak powietrze. Otoczenie brzydzi się nią, a nagle odzyskany dostęp do somy powoduje katastrofalne skutki.

Jednak to nie Linda jest właściwą bohaterką książki. Nie jest nią również inna beta, Lenina Crowne, typowy produkt kastowego społeczeństwa. Ani zakompleksiony Bernard Marks, alfa odstająca od innych alf, odmawiająca przystosowania się do społeczeństwa. Ani jego przyjaciel Helmholtz, o którym wiemy niewiele ponadto, że myśli całkowicie samodzielnie. Ani wreszcie Mustafa Mond, główny zarządca. Bohaterem jest SYSTEM SPOŁECZNY.

Nie darmo postacie w tej książce noszą imiona takie jak Lenina, Bernard Marx czy Polly Trocki. Aluzja do ZSRR jest aż nadto widoczna. Jednak ten system działa, gdyż został ustawiony tak, a nie inaczej. W jednej z ostatnich scen Mustafa wyjaśnia Johnowi i Helmholtzowi, czemu niemożliwe jest sprawnie funkcjonujące społeczeństwo, złożone z samych alf, czemu embriony muszą być dzielone i warunkowane. I trudno odmówić mu jakiejś diabolicznej racji.

Mimo starań autora zakończenie książki nie jest jednoznaczne. Współczesny człowiek musi się zastanawiać, czy wolałby żyć w sterylnym mieście z jego udogodnieniami, czy w zarobaczonej chacie, pozbawiony podstawowych środków higieny osobistej i pomocy medycznej. Łatwo piać hymny o powrocie do natury, trudniej jednak żyć tak, jak w tej książce żyją „dzikusy”. Nawet nam wydają się oni zbyt „dzicy”, zbyt brudni, zbyt brutalni. Jakoś wolimy mieszkańców miast. Bo mimo wszystko ci zmechanizowani ludzie, podobnie jak Eloie Wellsa, nie budzą niechęci. Ich umysły, nawet umysły alf, są zbyt dziecięce i niewinne, by móc poczuć do nich odrazę. Odepchnięta i znieważona przez „Dzikusa” Johna kusicielka Lenina nie czuje gniewu ani nienawiści, nie jest urażona ani rozzłoszczona. I to nie dlatego, by była zbyt zepsuta. Nie, ona jest zbyt niedojrzała emocjonalnie, by znać takie pojęcia jak godność osobista, czy poczucie własnej wartości. Zachowuje się jak pokorne dziecko, które zostało skarcone, ale nie rozumie, za co. Boi się, nic więcej. Jej zachowanie uświadamia czytelnikowi, że ci ludzie są, mimo seksualnego wyzwolenia, mimo całego okrucieństwa produkcji embrionów i „warunkowania”, równie niewinni jak Adam i Ewa w Raju.

Nie wiem, jak inni czytelnicy, ale ja nie mogłam wykrzesać z siebie większego współczucia dla „Dzikusa”, zagubionego w cywilizacji. Bardziej współczułam słabemu, tchórzliwemu, nieszczęśliwemu w znormalizowanym społeczeństwie Bernardowi, którego marzenia przerastały to, co mógł otrzymać.Więcej litości wzbudziła we mnie Linda, ukształtowana na istotę zmechanizowaną, ale mająca nie uświadomione uczucia. Z jednej strony dziecko jest dla niej przyczyną strasznego wstydu, kotwicą, która zatrzymała ją w znienawidzonym rezerwacie – z drugiej czytelnik MUSI zadać sobie pytanie, czemu go nie porzuciła po urodzeniu i nie zgłosiła się do inspektoratu, zatajając całą sprawę? Odpowiedź jest prosta: bo kocha Johna, choć nie wie, jak nazywa się to uczucie. Nie umie go jednak wychować. W gruncie rzeczy John okazuje się egoistą i głupcem. Jest przepełniony pychą. Nawet nie próbuje zrozumieć, czemu Lenina zachowuje się w sposób, który mu nie odpowiada i jest dla niej równie niesprawiedliwy, jak indiańscy chłopcy byli wobec niego. Zmechanizowani ludzie są w jakiś niepojęty sposób bliżsi człowieczeństwu niż on, który rzeczywiście wydaje się być półzwierzęciem, i to w złym tego słowa znaczeniu. Wydaje mi się, że Huxleyowi niekoniecznie o to chodziło.

Na korzyść książki zdecydowanie przemawia jej forma. Jest napisana gładko i lekko, czyta się ją bardzo dobrze, mimo jawnych absurdów, w rodzaju „procesu Bokanowskiego”, czy nieścisłości – w jednym miejscu autor pisze, że Lenina ma toczeń, w drugim opisuje jej brzoskwiniową cerę, raz twierdzi, że ma ona purpurowe oczy, drugi raz, że niebieskie. Z nieścisłościami trudniej się pogodzić, z błędami naukowymi łatwiej, bo trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że w roku 1932, gdy Huxley ukończył pracę nad książką, nauka nie była tak rozwinięta, jak obecnie, i wiele spraw pojmowano błędnie. Być może jednak – co wydaje się bardzo prawdopodobne – wspomniane przeze mnie błędy są wynikiem złej pracy tłumacza, który niedostatecznie jasno podkreślił, że Lenina raz jest widziana w swietle dziennym, a raz w blasku czerwonej żarówki, miejsce, w którym pracuje, jest oświetlona jak ciemnia fotograficzna ze względu na bezpieczeństwo embrionów, dlatego pracując tam dziewczyna może wyglądac inaczej. jednak tego czytelnik musi się dopiero domyślić.

„Nowy wspaniały świat” to książka, którą każdy powinien przeczytać, niezależnie od tego, jak jest wydana. Jej treść to absolutny hit wszechczasów, jeśli idzie o prozę futurystyczną. Pozwolę sobie jednak zauważyć, ze ostatnie wydanei tej ksiązki prezentuje się bardzo ładnie – kremowy papier, elegancka okładka utrzymana w tonach czarnym, grafitowym i szaroniebieskim. Warto mieć na własność.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Tytuł: „Nowy wspaniały świat”

Autor: Aldous Huxley

Język oryginału: angielski

Okładka: miękka

Projek okładki: Urszula Pągowska

Rok pierwszego wydania: 1932

Rok ostatniego wydania polskiego: 2010

Ilość stron: 255

Wydawnictwo: MUZA S.A.

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *