Nowe szaty Cienia z Providence – H. P. Lovecraft „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści”

news_5322

Niedawno na polskim rynku ukazało się kolejne wydanie opowiadań H. P. Lovecrafta. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyż jest to autor często wznawiany, a wszystkie teksty zawarte w antologii „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści” zostały już wydane w Polsce, jednak tym razem mamy do czynienia po pierwsze, że z bibliofilską edycją, po drugie, z zupełnie nowym tłumaczeniem Macieja Płazy.

Niby rzecz bez znaczenia, niemniej parę słów o samym wydaniu
Najpierw o sprawach może niezbyt istotnych dla odbioru opowiadań, wszak szata graficzna nie ma większego znaczenia dla jakości samego tekstu. Cóż, nie do końca i nie w tym przypadku. Opowiadania H. P. Lovecrafta z reguły miały paskudne, kiczowate okładki, które absolutnie nie zachęcały, a co gorsza – często nie miały nic wspólnego z dziełami autora. Wydawnictwo Vesper naprawdę się jednak postarało. Twarda oprawa, nastrojowe ilustracje Johna Coultharta, które umiejętnie balansują między pokazywaniem potworów, jakich nie sposób opisać (a tym bardziej narysować), a ukrywaniem ich prawdziwej postaci. Dodatkowym plusem jest to, że rysunki są czarno-białe. Do tego dorzucono odpowiednią zakładkę – moja dusza bibliofila absolutnie czuje się usatysfakcjonowana.

Tłumaczenie
I dochodzimy do sedna. H. P. Lovecraft pisał stylem dość archaicznym, miał upodobanie do nadużywania przymiotników i budowania piętrowych zdań. To wszystko sprawiało, że trudno było przełożyć jego specyficzny styl na język polski. Niezmiernie łatwo można było popaść w przesadę i wywołać w czytelniku wrażenie, że jest to proza kiczowata.
Z ciekawości porównywałam niektóre fragmenty starych tłumaczeń i tego nowego. To ciekawe doświadczenie. Niby z grubsza jest to samo, ale jednak nie całkiem. Żeby nie być gołosłowną – dwa przykłady, zaczerpnięte z tłumaczenia Ryszardy Grzybowskiej. Na pierwszy ogień weźmy sztandarowe dzieło H. P. Lovecrafta: „Zew Cthulhu”.

A jednak Johansen się nie poddał. Zdając sobie sprawę, że owa Rzecz z pewnością dogoni Alerta, jeśli statek nie rozwinie pełnej szybkości, zdecydował się na czyn desperacki; uruchomił najwyższe obroty silnika, po czym niby błyskawica pobiegł na pokład i odwrócił koło. Morze huczało, wirując i pieniąc się, a kiedy statek wznosił się na coraz wyższych falach, dzielny Norweg skierował go wprost na ścigającą galaretę, która unosiła się nad wzburzoną wodą niczym rufa diabelskiego galeonu. Ohydna głowa kałamarnicy z wijącymi się mackami uniosła się prawie do bukszprytu niezłomnego statku, ale Johansen pruł przed siebie niczym nie zrażony.

Rozległ się huk, jakby pękła dętka, rozlało się coś w rodzaju grząskiej, cuchnącej brei jakby z rozprutego samogłowu, roztoczył się smród tysiąca otwartych grobów, a odgłosu, jaki temu towarzyszył, nie przelałby na papier żaden kronikarz. Przez chwilę cały statek został skażony gryzącą, oślepiającą zieloną chmurą, po czym już tylko na rufie wrzała jadowita kipiel; dalej zaś – o Boże! – rozproszona masa tej niesamowitej, pochodzącej z niebios ikry łączyła się znowu w galaretowate tworzywo, przybierając swą ohydną pierwotną postać, a tymczasem odległość od niej zwiększała się z każdą chwilą, w miarę jak Alert nabierał coraz większej szybkości.
(H. P. Lovecraft „Zew Cthulhu”, przeł. R. Grzybowska, [w:] H. P. Lovecraft, „Najlepsze opowiadania”, T. 2, Poznań 2008, Wydawnictwo Zyska i S-ka, s. 233.)

Johansen wszelako jeszcze się nie poddał. Wiedział, że dopokąd płynie przed siebie, Istota niechybnie go doścignie, toteż rozpaczliwie czepił się ostatniej szansy: zbiegł do maszynowni, dał całą naprzód, po czym lotem błyskawicy popędził na pokład i zakręcił sterem. Alert zakołysał się potężnie, bryznął kłębami wstrętnej piany i kierowany ręką dzielnego Norwega ruszył prosto na ścigającą go galaretę, wnoszącą się z nieczystej kipieli niczym rufa czartowskiego galeonu. Przebrzydły mątwowaty łeb z wijącą się gęstwą macek wisiał już niemal nad bukszprytem niezłomnego jachtu, lecz Johansen nieubłaganie pędził naprzód. Wreszcie huknęło, jakby eksplodował pęcherz – chlusnęło wstrętnie jak z rozpłatanego głowonoga – buchnął fetor, jakby otwarto nagle tysiąc grobów – i rozległ się dźwięk, którego nie da się opisać… Przez chwilę jacht spowijała żrąca chmura zielonego waporu, a za rufą wścieliło się tylko jadowite wirowisko; lecz raptem – Boże na niebiesiech! – rozbryźnięte, glejowate szczątki kosmicznego pomiotu jęły ł ą c z y ć s i ę n a n o w o, jak z mgławicy wyłaniając z siebie nienawistny kształt pierwotny! Alert był już jednak daleko – kotły i maszyny pracowały pełną parą.
(H. P. Lovecraft „Zew Cthulhu”, przeł. M. Płaza, [w:] H. P. Lovecraft, „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści”, Poznań 2012, Vesper, s. 125.)

I jeszcze jeden fragment – tym razem „Kolor z innego wszechświata”, tekst, który chyba najlepiej oddaje esencję obcości według H. P. Lovecrafta. Opis zmian na farmie Nahuma:

W kwietniu ludzi we wsi ogarnęło jakieś szaleństwo i przestali korzystać z drogi wiodącej obok domu Nahuma, tak że groziło jej całkowite zapomnienie. Przyczyniła się do tego roślinność. Wszystkie drzewa rozkwitły wcześnie w najprzeróżniejszych kolorach, a na kamienistym podwórku i przyległym pastwisku tak bujnie puściła się roślinność, że tylko botanik mógłby rozpoznać, czy jest to flora właściwa dla danego regionu. Jedynie trawa i listowie drzew zachowały jeszcze zdrowy wygląd; poza tym wszystko przybrało szaleńczy, pryzmatyczny i schorzały wygląd, i to nadawało jakiś szczególny ton barwom zupełnie nieznanym na kuli ziemskiej. Ładniczki stały się obiektem złowieszczej grozy, a krwiowce rosły zuchwale w swej chromatycznej perwersji. Ammi i Gardner uważali, że większość spośród tych barw jest w jakiś sposób podobna aż do złudzenia i wszystkie przypominają ową kruchą kulę wewnątrz meteorytu.
(H. P. Lovecraft „Kolor z przestworzy”, przeł. R. Grzybowska, [w:] H. P. Lovecraft, „Najlepsze opowiadania”, T. 1, Poznań 2008, Wydawnictwo Zysk i S-ka, s. 85.)

W kwietniu okoliczni gospodarze już niemal odchodzili od zmysłów; właśnie wtedy zaczęli na dobre unikać drogi koło Gardnerów, co ostatecznie doprowadziło do jej porzucenia. Wszystko przez roślinność. Cały sad Nahuma zakwitł najdziwniejszymi barwami, kamieniste zaś podwórze i przydomowe pastwisko porosły tak niesamowitymi roślinami, że tylko botanik byłby w stanie doszukać się w nich związków z miejscową florą. Jedynym normalnym, zdrowym kolorem była zieleń trawy i listowia; poza tym wszystko mieniło się roztęczem najobłędniejszych odcieni jakiejś schorzałej barwy pierwotnej, nieznanej w ziemskiej palecie barw. Ponuro i groźnie wyglądały kwiaty serduszki, rozbestwiły się w swej chromatycznej perwersji sangwinarie. Ammiemu i Gardnerom większość tych barw uparcie się z czymś kojarzyła – wreszcie przypomnieli sobie, że podobny kolor miała kula we wnętrzu meteorytu.
(H. P. Lovecraft „Kolor z innego wszechświata”, przeł. M. Płaza, [w:] H. P. Lovecraft, „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści”, Poznań 2012, Vesper, s. 291.)

Jak widać, Maciej Płaza, tłumacząc H. P. Lovecrafta, dokonał rzeczy na pozór niemożliwej. Z jednej strony zaakcentował jeszcze mocniej niż poprzednicy, archaiczność i manieryczność jego prozy, sięgając po stylizację młodopolską. Choć w większości ten eksperyment okazał się udany, to niekiedy tłumacz zszedł na manowce. Bodaj najjaskrawszym przykładem jest nowy tytuł opowiadania „The Haunter of the Dark”. Zamiast

„Ducha ciemności” M. Płaza przetłumaczył go jako „Nawiedziciela mroku” – ani nie brzmi to dobrze, ani nie jest zbyt sensowne.
Z drugiej strony nowy przekład czyta się niezmiernie lekko. Nawet piętrowe zdania okazują się niestraszne, a szczególnie udane są opisy przyrody. Mocniej zaakcentowane są nawiązania do twórczości E. A. Poego i Lorda Dunsanyego. Proza nabiera elegancji i poetyckości, którą nie mogła się poszczycić w poprzednich wydaniach. Oczywiście wtedy, kiedy trzeba. Bo tłumacz wprowadził także indywidualizację języka bohaterów. W poprzednim tłumaczeniu wszyscy jak jeden mąż mówili poprawnym językiem. A przecież inaczej wyraża się profesor z Uniwersytetu Miskatonic, a inaczej zdegenerowany wieśniak. W tym tłumaczeniu jest to świetnie ukazane, zwłaszcza w „Zgrozie w Dunwich” i „Widmie nad Innsmouth”.

Nowe tłumaczenie jest także precyzyjniejsze, lepiej oddaje związki między stworami z mitologii Cthulhu.

Opowiadania ułożone są chronologicznie, według czasu powstania. Antologia zaczyna się od „Dagona” z 1917 r., a kończy na „Nawiedzicielu mroku”, który powstał w roku 1935. Taki układ pozwala śledzić rozwój charakterystycznych dla twórczości Cienia z Providence tematów. Jest to bowiem jeden z tych pisarzy, którzy niemal obsesyjnie powracają do pewnych motywów.

W zbiorze znajdziecie wszystkie sztandarowe utwory H. P. Lovecrafta- „Zew Cthulhu”, „Zgrozę w Dunwich”, „Kolor z innego wszechświata”, „Szepczących w ciemności” oraz „Cień spoza czasu”. Całość uzupełniają dwie mini powieści – „Przypadek Charlesa Dextera Warda” i „W górach szaleństwa”. Żałuję trochę, że w zbiorze nie zmieściło się „W poszukiwaniu nieznanego Kadath”, w którym H. P. Lovecraft przedstawia własną wizję Krainy Snów. Chętnie zobaczyłabym też próbkę jego poezji, np. kilka sonetów z cyklu „Grzyby z Yuggoth”.

Mit u H. P. Lovecrafta
I w tym momencie dochodzimy do zagadnienia, które szczególnie mnie interesuje. Nie chodzi mi bynajmniej o mitologię Cthulhu, o której już pisałam na Szufladzie, ale o rolę, jaką mit odgrywa w twórczości Cienia z Providence.

Dla H. P. Lovecrafta mity zawierają cząstkę prawdy o dawnych dziejach, człowieku i jego miejscu w świecie, która została przez ludzkość zapomniana. Nawet te najbardziej nieprawdopodobne opowieści z dawnych czasów są prawdziwe. Cywilizacja za bardzo uwierzyła w naukę i utraciła podstawową wiedzę, która przetrwała tylko u odizolowanych i pierwotnych kultur. Dlatego zaakceptowanie oświecenia niesionego przez mity, nigdy nie da człowiekowi spokoju. Staje on bowiem wobec ogromu kosmosu i zamieszkujących go przedziwnych, potężnych ras. Sam znaczy wobec nich mniej niż ziarno piasku, a jego życie trwa ledwie mgnienie oka.

Co ciekawe, w pewnych mitach można było zauważyć znaczące związki z innymi mglistymi legendami opowiadającymi o świecie sprzed narodzin człowieka; dotyczy to zwłaszcza podań hinduskich – w których występują szczególnie oszałamiające otchłanie czasu. (…) Rozmach tych legend był zdumiewający: ich autorzy żonglowali swobodnie tysiącami milionów lat, trafiały się wzmianki o związkach łączących Ziemię z innymi galaktykami i wszechświatami. Zaprawdę, nie istniało nic takiego jak czas w naszym ludzkim rozumieniu tego słowa.
(H. P. Lovecraft „Cień spoza czasu”, przeł. M. Płaza, [w:] H. P. Lovecraft, „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści”, Poznań 2012, Vesper, s. 672.)

To właśnie najbardziej przerażało H. P. Lovecrafta – nie Cthulhu z mackami i kolor mieszkający w studni, ale ogrom wszechświata, wobec którego jednostka jest zupełnie bez znaczenia. Ludzkość nic nie znaczy i nie będzie znaczyła. Wielcy Przedwieczni nawet nie zadadzą sobie trudu, by ją zniszczyć, ona po prostu przeminie, zostaną ci, którzy byli na Ziemi jeszcze przed jej narodzinami.

Dlatego tak bardzo niefortunne są ekranizacje, które próbują przestraszyć widza kiczowatymi stworami z wielką liczbą macek. Omijają one to, co stanowi sedno pisarstwa i jądro strachu u Lovecrafta, w efekcie wywołując tylko uśmiech politowania. Widz nie takie rzeczy już widział i niełatwo go przerazić.

Niezależnie od tego, czy chcecie dopiero zacząć przygodę z twórczością H. P. Lovecrafta, czy zaznajomiliście się już z makabrą spod jego pióra – warto sięgnąć po nowe tłumaczenie Macieja Płazy. Można je potem ustawić na półce, na honorowym miejscu i – w przeciwieństwie do wielu innych polskich wydań z litości nie wskażę palcem, które mam na myśli – nie będzie to wyglądało kiczowato.

Barbara Augustyn

Autor: H. P. Lovecraft
Tytuł: „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści ”
Tłumaczenie: Maciej Płaza
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 792
Data wydania: 2012

About the author
Barbara Augustyn
Redaktor działu mitologii. Interesuje się mitami ze wszystkich stron świata, baśniami, legendami, folklorem i historią średniowiecza. Fascynują ją opowieści. Zaczytuje się w literaturze historycznej i fantastycznej. Mimowolnie (acz obsesyjnie) tropi nawiązania do mitów i baśni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *