Nieoczywistemu Optimo Maximo

 

Na Wojtusia z popielnika
iskiereczka mruga,
chodź opowiem ci bajeczkę,
bajka będzie długa…

Greckie numina i polskie bożęta

Baba z chaty wyjść musiała skoro świt, by chłopu pomóc w orce na ugorze. A jak to wyglądało dokładnie, trzeba by w stare księgi popatrzeć. Przerwę mieli jeno na Janioł Pański w południe, a pod wieczór to różne inne pacierze zmawiali. Taka to była tradycja. Słońce zachodziło za las lub pagórek, to baby i chłopi do chaty wracali, i wcale nie prędko, bo nogi po całym dniu zamiast iść, w ziemię wrastały lub w zady wchodziły. Jak pogoda była łaskawa, brali najmłodsze wyskrobki ze sobą w pole, lecz gdy słotno było, maluchy same w chałupie zostawiano. I jasne jest jak słońce, że rano, wieczór, we dnie, w nocy modły wznoszono nad pokrytymi puchem główkami, by nic złego brzdącom się nie stało, aby ich jakie licho nie porwało. Zanim janioły skrzydlate stanęły u wezgłowi kołysek, wzdychano do innych sił nadludzkich, bo takie były potrzebne tam, gdzie tych ziemskich brakowało. Sypały im baby ziarna zbóż na próg i jak kotom lały mleka do glinianych misek, tak by odczuły ludzką wdzięczność i wzmocniły się nieco.

Greckich obejść doglądały skryte w cieniu numina, bez twarzy boskie skinienia. Przywoływano je, by pilnowały płóz kołyski, uczyły noworodka ssać matczyne sutki, niemowlę przeżuwać mięsne włókna i stać prosto na dwóch nogach, a także by snuły opowieści tak, by pamięć ludzka przetrwała. Numina potrzebne były przy zasiewach i przy zbiorach, przed ważnymi decyzjami podejmowanymi indywidualnie, jak i gremialnie, przy dokuczliwym świerzbie i kąsających wszach, przed zajściem w ciążę i do asysty podczas porodu, w trakcie adopcji dziecka, wreszcie przy pogrzebie i po nim. W Polsce mówiono na nie: bożęta. Podobnie jak numina regularnie je dokarmiano, aby niezawodnie stawiały się na wezwanie do trzymania straży w opuszczonych przez gospodarzy zagrodach. Zmiatały klepisko i ściągały pajęczyny spod powały, kołysały dzieciątka tuląc je do snu, przeganiały lisy z kurnika i przekazywały swoim gospodarzom nowiny ze świata – tak przynajmniej twierdził sam Koszałek Opałek. Innymi słowy: wzdychano do nich i w błahych sprawach i w tych poważniejszych. Z czasem więc zaczęły wychodzić z cienia, nabierać mocy, rosnąć w oczach. A gdy stały się wyrazistsze, nadano im imiona, przypisano konkretny wygląd i cechy charakteru oraz powierzono odpowiednie patronaty. Z sylwetki przypominają człowieka, są tylko ciut mniejsze, jak krasnoludki. Wywołała je potrzeba powiązania tego, co ziemskie, z tym co wykracza poza ludzkie możliwości (religare znaczy wiązać). Biedak zawołał, a Pan go usłyszał. Może właśnie o tę biedę tu chodzi. Ponieważ skoro gdzieś jest obecna słabość, to i wołanie o pomoc będzie czymś oczywistym. A i w dalszej kolejności można spodziewać się oznak boskich skinień (numina znaczy skinienia). Chyba że…

 

Nieznany bóg
W Atenach stał ołtarz poświęcony „Nieznanemu Bogu”. W Rzymie zaś, gdy składano ofiary, zwracano się do boga: „Ojcze Jowiszu Najlepszy, Największy (Deo Optimo Maximo), czy też jakimś innym imieniem chcesz być nazwany”. Wygląda na to, że człowiek dopuszcza możliwość braku poznania boskiego imienia czy boskiego oblicza. Ale kiedy się tak dzieje i dlaczego? Reakcja Ateńczyków na wystąpienie apostoła Pawła na Areopagu przestaje dziwić, jeśli w ogóle dziwiła.

Paweł burzył się na widok miasta pełnego bożków. Oddawał cześć Jedynemu Bogu i gardził pogaństwem. Trafił niespodziewanie na ołtarz poświęcony „Nieznanemu Bogu” i wpadł na pomysł, by to właśnie ten bóg otrzymał nowe imię. Mógłby to być bóg tak bliski człowiekowi, jak nigdy wcześniej. Bóg z ludzką twarzą. Z krwi i kości. Taki, który wyszedł z kobiecego łona (lecz którego ojcem był Wiekuisty), chodził po piaszczystej Judei (ale i po wodzie), łowił ryby w Jeziorze Genezaret (i je pomnażał), po czym zmarł wskutek wielogodzinnych tortur (które na dodatek przyjął dobrowolnie w imię wyższych idei). A na sam koniec (czy może początek) został wskrzeszony, czyli obdarzony nieśmiertelnością. Wypisz wymaluj: grecki heros. Paweł innymi słowy oznajmił słuchającym go Grekom: wasze mity ożyły. Tu, pośród was stoi Prometeusz, a tam z lirą w ręku nuci swą pieśń Orfeusz ze szczęściem w oczach, ponieważ udało mu się wyprowadzić Eurydykę z piekieł!
I natychmiast został wyśmiany. Dlaczego? Ponieważ nad kolebkami greckich dzieci stały barbarzyńskie niewolnice i to one wykonywały prace, które niegdyś powierzano numinom. Ponieważ świerzbowi uwagę poświęcali medycy, a za porody odpowiadały akuszerki, na cóż im zatem były boskie skinienia? Bożąt nie można było ciągnąć do odpowiedzialności w razie, gdyby któreś wylało dziecko z kąpielą. A niewolnika zazwyczaj spotykała zasłużona kara.

W tym czasie, gdy Paweł próbował przybliżyć poganom swojego Boga, Grecy w żadnego boga, ani tym bardziej herosa, już nie wierzyli. Człowiek może miał duszę, lecz tylko do momentu śmierci. W tym czasie na Półwyspie Peloponeskim królował stoicyzm, który uznawał jedynie materię. Słuchano więc Pawła, dopóki nie wspomniał o wskrzeszeniu. Wieczna może być tylko pamięć o człowieku, ale nie on sam. Gdyby człowiek był nieśmiertelny, musiałby stać się równy bogom, a przecież bogowie są tylko legendą. Wydaje się, że Grecy wielbili nieznanego boga za to właśnie, że nie dawał się poznać. A tu nagle na Areopag przyszedł jakiś szaleniec i spersonalizował niepoznawalne. O, proszę bardzo: boski i ludzki jednocześnie, materialny i niematerialny, śmiertelny i wieczny. Bóg-człowiek, który zamknął oczy, lecz po trzech dniach je otworzył. Wdech i wydech, wydech i wdech. Widzialny obraz niewidzialnego. No, to przecież niemożliwe! Oczywiście, że niemożliwe.

Już ci Wojtuś nie uwierzy
iskiereczko mała,
chwilę błyśniesz, potem gaśniesz,
ot i bajka cała!

Obraz 1 ze strony: https://myvimu.com/exhibit/15779417-jan-marcin-szancer-slawny-muzyk-sarabanda

Tekst inspirowany poniższą literaturą:
Mitologia Greków i Rzymian według Zygmunta Kubiaka,
O krasnoludkach i sierotce Marysi Marii Konopnickiej,
Boskie oblicze Paul Badde,
Złota gałąź J. G. Frazer,
Dzieje Apostolskie według św. Łukasza

 

Maria Peszt 

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *