NA TYŁACH ŚWIATA(?) – LITERACCY MIESZKAŃCY PROWINCJI: LIRYKI JANUSZA SZUBERA

 house-with-drying-laundry-1917Obiecujący student polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, przybywając z prowincjonalnego Sanoka, nie miał kompleksów wobec swoich kolegów ze stolicy. Był, podobnie jak oni, oczytany, inteligentny i ciekawy świata. Znał Warszawę, bo przed laty jako chłopiec często odwiedzał mieszkających tu krewnych. Było niemal oczywiste, że po studiach osiądzie w Warszawie, a na swojej prowincji będzie gościć okazjonalnie. W latach sześćdziesiątych, wówczas gdy on studiował – razem z Antonim Liberą, Magdą Umer i Józefem Kurylakiem – niemal wszystko, co ważne w polskiej kulturze, działo się w Warszawie. Wiersze, dobrze przyjęte przez znanego polonistę akademickiego, Zdzisława Łapińskiego, zapewne udałoby się wydać w jakimś prestiżowym warszawskim wydawnictwie. Tak, kariera literacka była w zasięgu ręki.

Tymczasem zdarzyło się coś, czego nie miał w planach uzdolniony literacko młodzieniec – przyszła nieuleczalna choroba, lekceważąc kategorię A w książeczce wojskowej. Choroba, która przykuła go do wózka, pozbawiła niezależności i zmusiła do opuszczenia Warszawy. Wrócił do Sanoka, w rodzinne strony. Zaszyłem się w zapadłej dziurze, dosłownie./Łatwo o takie miejsce na nieaktualnej sztabowej mapie./Na rydwanie inwalidzkiego wózka./Pod łukiem triumfalnym ironii? – napisze po latach w tomie zatytułowanym wymownie: „Gorzkie prowincje” (1996). Choroba utrudniła debiut, ale nie zniweczyła twórczej inwencji. Prawie trzydzieści lat Janusz Szuber pisał wiersze do szuflady. Ich tematem uczynił swoją zapadłą dziurę bieszczadzką, dostrzegając w jej dziejach, losach mieszkańców uniwersalny wymiar. Wielkim źródłem inspiracji poetyckiej jest własne dzieciństwo autora spędzone w małym mieście powiatowym. Paradoksalnie choroba, która pozbawiła młodego człowieka wielu życiowych możliwości, wyostrzyła jego zdolność dostrzegania pozornie nieistotnych detali rzeczywistości. Prezentowanie poetyckich opisów zdarzeń życia codziennego – często tak nieefektownych przejawów ludzkiej aktywności jak szorowanie schodów w sobotnie popołudnie, składanie węgla do piwnicy, wieszanie upranej bielizny na strychu – sugeruje, że nie ma epizodów nieistotnych. Gdyż przełomowym wydarzeniem może stać nawet wyburzenie szkolnych wychodków, o którym mowa w wierszu Koniec epoki: Miejsca udręki i ekstazy dla osiemdziesięciu co najmniej,/Roczników. Więc kiedy je wyburzano,/Dla nas, uczniów, szurających podeszwami/Po żwirze szkolnego boiska albo okupujących/Płaski, podobny do grobowca, betonowy/ Śmietnik, było to wydarzenie na miarę epoki (Koniec epoki, z tomu Śniąc siebie w obcym domu, 1997). Godny zapamiętania staje się stary żebrak, miejscowy dziwak, czy ciotki i wujowie, dawno zmarli dalecy krewni. Każdy z nich ma własną nieodkrytą historię, okazuje się kimś innym niż się powszechnie wydawał.

Na tyłach świata toczy się życie – dojmująco samotne, pozbawione widowiskowości, czasem skłaniające do westchnienia: ach, ach moje gorzkie prowincje,/ Moje gorzkie prowincje w tunelach kreciej nocy! Jednak gorycz nie wylewa się z poezji Janusza Szubera. Nie ma tu nihilizmu, lecz swoista afirmacja świata, ludzi, ulotnych zdarzeń codzienności. W wierszach barda z Sanoka pojawiają się postacie z rodzinnego albumu; tworzy on „portrety pamięciowe” swoich towarzyszy prowincjonalnej niedoli: jest tu samotny kłusownik Korostyn, kobieta handlująca wiejskim nabiałem i drobiem, małomiasteczkowy lowelas Edek. Zapamiętane z zadziwiającą dokładnością smaki, obrazy, zapachy, czyjś dotyk: Na białej muszli talerza/babka kroi bursztyny/w sypkim piasku mąki/ciemny bursztyn daktyli/i lepkie wodorosty/pomarańczowej skórki (Imperfectum, z tomu Śniąc siebie w obcym domu, 1997).

miasteczko_1352299568Debiutując na przełomie lat 1995/96, Szuber okazał się więc poetą dojrzałym, wyrazistym, z własnym spojrzeniem na ludzkie sprawy. Z poezji autora Gorzkich prowincji płynie przesłanie, że umysł zawsze musi skapitulować przed tajemnicą rzeczywistości, w której istnieje jądro niedostępne zmysłowej percepcji. Podmiot liryczny tekstów Szubera przypomina Herbertowskiego Pana Cogito, dokonującego – daremnego! – wysiłku, aby zrozumieć siebie, innych ludzi, świat i jego sens. Janusz Szuber na zawsze pozostał tym chłopcem mieszającym powidła, dla którego każda chwila ma wymiar ostateczny. Uważa się za kogoś, kto nie może objąć całości nazbyt złożonego świata, więc skupia się na detalach, licząc, że uważna kontemplacja części objawi tę całość :

Łyżka drewniana do mieszania powideł,

Ociekająca słodką smołą, kiedy w rondlu

Bełkoce bąblami śliwkowa magma,

I dla kogoś, kto nie może objąć całości,

Jaki taki ratunek w zapamiętanym szczególe.

Bo, ostatecznie, cóż o nich wiedziałem?

Prawdziwe, o twardości diamentu, miało się

Przecież dopiero wydarzyć w nieokreślonej bliżej

Przyszłości i, jak mi się wydawało, wszystko dotychczasowe

Było jedynie zapowiedzią tamtego. Naiwny. Teraz wiem,

Że nieuwaga jest grzechem nie do wybaczenia

A każda drobina czasu ma wymiar ostateczny.

(O chłopcu mieszającym powidła, w tomie: Śniąc siebie w obcym domu, 1997)

Trudno nie zgodzić się z opinią samego Zbigniewa Herberta, który po lekturze Gorzkich prowincji napisał tak: (…)tom ten czytany nocą po prostu mnie z a c h w y c i ł. (…) w czasie lektury Pana wierszy kość ma ogonowa drętwiała wielokrotnie. Niestety, mój drogi Przyjacielu, j e s t P a n    p o e t ą i nic na to nie można poradzić. Składam wyrazy mego podziwu(…).

 

Lidia Karecka-Nieć

 

About the author
Lidia Karecka- Nieć
Polonistka- z wykształcenia, historyk sztuki- z zamiłowania. Lubi mieć pod ręką dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Konserwatystka, bo uważa, że natura człowieka w gruncie rzeczy się nie zmienia, bowiem oprócz powietrza i jedzenia, potrzebuje dobra, prawdy i piękna, żeby naprawdę być Człowiekiem. Od lat pisze do szuflady i nadal próbuje to robić, pisząc do Szuflady.net

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *