My, Słowianie, lubim sielanki – rzecz o „Chłopach” i „Nad Niemnem”

1Wszyscy czytelnicy Szuflady należą chyba do ludzi, którzy w czasach szkolnych przeklinali gorzko konieczność zapoznania się z twórczością polskich mistrzów pióra. Chodzi mi tu o dwie „wiejskie” epopeje – „Chłopów” Władysława Reymonta i „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Pod rygorem obniżenia stopnia z języka polskiego należało te lektury przeczytać przynajmniej pobieżnie, co w jednym i drugim przypadku nie było rzeczą łatwą. A potem jeszcze prace semestralne, analiza postaci – okropność,zwłaszcza że uczniowie, gdyby wolno im było wypowiedzieć swoje zdanie, zgodnym chórem stwierdziliby że losy rodzin Borynów i Bohatyrowiczów po równi nic ich nie obchodzą i świetnie obyliby się bez wiedzy o tym, jak wyglądało ich życie. Coś w tym niewątpliwie jest, nie zapominajmy jednak, że mówimy o perłach polskiej literatury, z których jedna może się nawet poszczycić literacką nagrodą Nobla – choć prawdę mówiąc Bóg raczy wiedzieć, za co.

„Chłopi” to powieść w odróżnieniu od dzieła Orzeszkowej niesłychanie realistyczna. Właściwie jednymi postaciami odrobinę choć pozytywnymi są tam istoty zbyt słabe lub zbyt głupie, by upomnieć się o swoje. Wyjątkiem jest Antek Boryna, ale o tym później. Poza nimi mamy całą galerię postaci chciwych, prymitywnych i bezwzględnych, do szpiku kości egoistycznych i pozbawionych zdolności współczucia. Od księdza do najostatniejszego parobka, wszyscy mają te cechy. Mieć lepsze serce, to się na wsi po prostu nie opłaca, co widać po przykładzie wykorzystywanych przez rodzinę Agaty czy Jagustynki. Człowiek dobry uznawany jest automatycznie za głupiego, szanuje się złych i skąpych, bo to dobrzy gospodarze. Słabi są żerem dla silnych – pomijając niedorosłe dzieci mamy tu przykład w postaci prostego parobka Kuby oraz Jasia, syna organisty, młodzieńca całkowicie pozbawionego własnej woli. Królują zabobony i ciemnota. Wszystko jest na sprzedaż, od krowy do honoru, jakiekolwiek wyższe uczucia są dławione w zarodku. Dorosłe dzieci wyrzucają starych, zniedołężniałych rodziców lub traktują ich jak śmieci. Przygarnięte sieroty to w istocie niewolnicy, za których krzywdę nikt się nie upomni. Słusznie napisał Robert Stiller, że epopeja Reymonta to w istocie studium potworności chłopstwa jako stanu ducha i umysłu, prawdziwa antysielanka. Na jej tle mamy brutalne w swej wyrazistości portrety bohaterów. Widzimy więc bogatego i nieczułego Borynę oraz jego zgorzkniałego za młodu syna. Obok mamy despotyczną Dominikową, dla której bardziej liczą się „morgi” niż córka i Jagnę, kobietę o słabym charakterze, łatwo ulegającą popędom ciała. Egoistycznego księdza, któremu los parafian jest w istocie obojętny. Z rzadka widać przebłysk czegoś lepszego. Jakby na przekór dziedziczeniu potomstwo Macieja Boryny zdaje się być wolne od jego najgorszych wad. Józia jest dobrą dziewczynką, zaś Antek, choć od dzieciństwa zdominowany przez ojca i doświadczający od niego głównie upokorzeń, kocha go mimo wszystko. Warto też zauważyć, że musiał kiedyś bardzo kochać swą żonę Hankę, skoro postawił się ojcu i wbrew jego woli poślubił ją, dziewczynę biedną i nieładną. Jego postępowanie w tej kwestii naprawdę budzi szacunek, bo wymagało od niego niemałej odwagi. Antek Boryna to prawdziwie tragiczna postać, niepozbawiona heroicznych cech, o wiele ciekawsza niż puszczalska Jagna, nad którą w gruncie rzeczy trudno się na serio litować mimo jej złego losu.

2

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że „Nad Niemnem” to przeciwległy biegun spojrzenia na wieś. Czytając tę powieść można odnieść wrażenie, że chwilami Eliza Orzeszkowa nie opisywała w istocie żywych ludzi, a ich wyidealizowane archetypy. Szczególnie widać to w konstrukcji postaci pozytywnych, bo te, które pisarka traktowała jako tło lub osoby mające wypaść negatywnie, żyją własnym życiem. Jak na przekór bardziej wiarygodna, bardziej „krwista” dziś jest postać cynicznego Zarzeckiego niż czystego i szlachetnego Jana Bohatyrowicza. Nie sposób też pominąć postaci, które sama pisarka uznawała całkiem niesłusznie za „tragiczne z wyboru” – Teofila Różyca i Emilię Korczyńską. Z kliniczną precyzją opisała problemy człowieka jeszcze młodego, ale już zniszczonego przez narkomanię (zresztą niezawinioną przez niego, bo wywołaną niekompetencją lekarzy) oraz klasyczny przypadek ciężkiej depresji – choroby, której w tych czasach nie umiano jeszcze właściwie zdiagnozować ani tym bardziej leczyć. Kiedyś pani Emilia mogła się wydać zapatrzoną w siebie histeryczką, ale dziś, gdy wiedza o depresji jest dużo szersza, łatwo rozpoznać u żony pana Benedykta wyraźne objawy tej choroby. Eliza Orzeszkowa musiała zetknąć się z jakimś pierwowzorem pani Emilii, bo opisując jej zachowanie nie omieszkała wyraźnie podkreślić, że ta kobieta niczego nie udawała, a cierpiała faktycznie, mimo braku fizycznych przyczyn.

3

Skupmy się jednak na obrazie wsi u Orzeszkowej. Jest on inny niż u Reymonta, ale czy na pewno? Co prawda autorka opisuje mieszkańców Bohatyrowic – wsi „szlacheckiej”, zmieszkałej przez zubożałą szlachtę (choć to szlachectwo jest raczej wątpliwe), musimy pamiętać – ale przy głębszej analizie postaci drugoplanowych widzimy, że różnica tkwi jedynie w przekonaniu o własnej wyższości. Co prawda Jan Bohatyrowicz i jego najbliżsi są opisani jako niemal anioły w ludzkich postaciach, ale już matka pana Jana to postać mało chwalebna. Kobieta, która dwukrotnie porzucała swe dzieci, żeby nie przeszkadzały jej w zawarciu nowego małżeństwa, nie wydaje się być szczególnie godna podziwu. A do dopiero początek. Tak samo jak w Lipcach, tak i tu mamy chciwość, pieniactwo, hipokryzję. Na weselu jego uczestnicy wyśpiewują „Mam za dudka tego, co posażnej szuka„, ale jednocześnie uważają za godne pochwały to, że Kaźmierz Jaśmont, główny drużba, najbogatszy kawaler w okolicy (a więc nie potrzebujący cudzych pieniędzy), ani pomyśli o ożenku z biedną dziewczyna, choćby była najpiękniejsza i najlepsza. „Posażnej sobie upatruje, a jakże.” Nikt nie powie „Szuka prawdziwej miłości.” lub „Szuka panny dobrej i miłej.” Jej zalety to tylko mało ważny dodatek do ziemi, bydła i fiły fizycznej, bo przecież rolę trzeba obrobić. Gdzie tu różnica w myśleniu? Jak w Lipcach mamy brak zdolności do współczucia – ociężały umysłowo chłopak, Julek, jest bity i gnębiony przez ojca (Fabiana Bohatyrowicza) jako „niezdatny”, mimo że zarabiając na rybołóstwie stara się wkupić w jego łaski. Najuboższy mieszkaniec wioski, Władysław Bohatyrowicz, traktowany jest jak trędowaty, bo po pierwsze, jest biedny niczym mysz kościelna, a po drugie (o zgrozo!) ożenił się z „chamką”, dziewczyną z „wsi chłopskiej”! Nikt nie spytał, jaka była temperatura jego uczuć, przytłoczono go za to powszechną pogardą. Jak wynika z opisu sytuacji, nie mógł liczyć na nikogo ze stosunkowo bogatych sąsiadów, choćby umierał z głodu. Jakże źle to świadczy o mieszkańcach bohatyrowickiej okolicy, na pewno gorzej niż leżało to w zamiarach dobrej pani Orzeszkowej…

Czy po prostu o wsi nie da się pisać inaczej? A może autorzy opisali jedynie stan faktyczny? Nie zapominajmy, że podobny sposób myślenia przetrwał do dzisiejszego dnia. Tego rodzaju „chłopstwo” to po prostu stan umysłu i nie jest on zależny od stanu majątkowego czy klasy społecznej. Podkreśliła to zresztą sama Orzeszkowa, mówiąc ustami Justyny Orzelskiej:

– I tu, i tam dzieje się to samo. Jedyna różnica w formie.

Również Magdalena Samozwaniec w swoich książkach bezlitośnie obnaża motywy „klas wyższych” przy zawieraniu małżeństw, niczym nie różniące się od wieśniaczych i sposób oceny ludzi, praktycznie taki sam, choć ubierany w ładniejsze słowa. Tak więc mieszkańcy wsi nie powinni czuć się urażeni tą porównawczą analizą – nie różnią się bowiem tak naprawdę od „mieszczuchów” czy „arystokratów”, tyle tylko że czasem ich motywy są mniej ukryte za fasadą ładnych słówek. Fakt, że bywają oceniani gorzej, bierze się właśnie z braku owej fasady. Ludzie lubią być bowiem oszukiwani, zwłaszcza gdy zdają sobie sprawę z niewłaściwości i, że tak powiem, szpetoty swych pobudek. Wolą udawać, że sami są lepsi i że świat dookoła nich jest bardziej „szlachetny” niż jest w istocie. A poza tym my, Słowianie, przecież tak bardzo lubim sielanki…

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *