Memento! Remember! Esto memor!

Pamiętaj! – to słowo, które zdominowało wiersz Baudelaire’a zatytułowany „Zegar”. Wraz z tym jednym wykrzyknieniem, powtarzanym jak mantra w kilku językach, w utworze pojawia się niezwykły rytm, ale też wyraźna przestroga. Któregoś dnia będzie już na wszystko za późno i pozostanie tylko żal, że niektóre plany nie zostały zrealizowane, a marzenia prysną jak bańki mydlane.
Ale śmierć jest nieunikniona i – chociaż brzmi to trochę paradoksalnie – stanowi część życia. Nie da się jej powstrzymać, a kamień filozoficzny wciąż pozostaje tylko w sferze marzeń człowieka. Nie istnieją też nektar i ambrozja, które według greckiej mitologii zapewniały bóstwom życie wieczne.

Zastanawiam się czasem, czy wiedząc, jak szybko płynie czas i mając możliwość zdobycia odrobiny pokarmu bogów, nie pokusiłabym się o taką próbę? Czy nie zechciałabym przedłużyć swego życia, mimo świadomości, że spadnie na mnie kara? A może powstrzymałaby mnie wizja tego, że podzielę los Syzyfa?

Hipotetyczne rozważania o wieczności skłaniają mnie do bliższego rozważenia historii władcy Koryntu. Ten ulubieniec Olimpijczyków, pewny, że wszystko ujdzie mu na sucho, lubił przechwalać się swoją znajomością bogów. Pewnego dnia razem z błahymi opowieściami o słabostkach bóstw, zdradził też ważną tajemnicę Zeusa i za to został skazany na śmierć. Nie chcąc pogodzić się z wyrokiem, Syzyf nakazał swej żonie, by nie wyprawiała mu godziwego pochówku i nawet obola nie wkładała do ust. Zgodnie z jego przewidywaniami, postępowanie takie uchroniło go od przewiezienia na drugi brzeg Styksu i zapomnienia, nieuniknionego w krainie umarłych.

Przebiegły król nie poprzestał jednak na tym i zaczął użalać się na swój los. Czynił to tak długo, aż jego narzekania dotarły do Hadesa i Persefony. Ulitowali się oni nad dawnym ulubieńcem i, nie domyślając się podstępu, zezwolili mu na powrót na ziemię pod opieką Tanatosa, by mógł przekonać żonę do pochowania jego ciała zgodnie z obyczajami.

Ledwie Syzyf powrócił do Koryntu, uwięził bożka śmierci w podziemiach pałacu, a sam powrócił do dawnego życia, pełnego bogactwa i uciech. Przez ten czas, gdy Tanatos pozostawał w rękach króla, ludzie na świecie nie zaznawali chorób ani śmierci, a ich liczba gwałtownie wzrosła. Taka sytuacja nie mogła jednak trwać wiecznie i w końcu Hades przypomniał sobie o Syzyfie. Zapytawszy Charona, czy przewoził już ulubieńca bogów przez Styks, otrzymał odpowiedź przeczącą, a poszukiwania zaginionego bożka śmierci nie przyniosły żadnych rezultatów. Nietrudno było się domyślić, kto był sprawcą całego zamieszania.

Hermes, wysłany po starego króla, znalazł go w korynckim pałacu – i tam w końcu Syzyf przyznał się do swoich oszustw. Skazany został za to na wieczną pracę: w podziemiach Hadesu wtacza na szczyt góry ciężki głaz. Gdy już jest u samego kresu swej drogi i ma nadzieję na odpoczynek, kamień stacza się, a przebiegły król musi zaczynać swą pracę od nowa.

I tak oto kończy się historia Syzyfa, której przypisać mogę dwojakie znaczenie. Pokazuje przede wszystkim, że nie można uniknąć kary za wystąpienie przeciwko bogom i pogwałcenie ich praw. Uświadamia także moc tkwiącą w śmierci, bo niezależnie od tego, kim jesteśmy za życia, nasz czas się skończy. Nie ma wyjątków ani dla prostych ludzi, ani dla ulubieńców bogów, gdyż na przeciwległym brzegu Styksu wszyscy będą równi.

Jest też druga interpretacja, dotycząca samej syzyfowej pracy. Staje się ona wówczas symbolem ustawicznej i skazanej na porażkę walki o coś więcej: o pieniądze, władzę, rodzinę, miłość… I nawet, gdy to wszystko już osiągamy, wciąż jest nam mało, pojawiają się kolejne potrzeby lub coś tracimy, a walka rozpoczyna się na nowo, by nigdy nie ustać. W tym ujęciu ludzki los wydaje się zupełnie pozbawiony nadziei, bo mimo buntu nikt nie jest w stanie wygrać walki z „siłami wyższymi” – i nie ma tu znaczenia, jak je nazwiemy: bogami czy przeznaczeniem.

Taka smutna wizja, w której czasu jest zbyt mało, a człowiek jest z góry skazany na przegraną, ponownie każe mi sięgnąć po wiersze Baudelaire’a. Pomiędzy innymi utworami odnajduję „Zły los”, w którym autor wprost odwołuje się do syzyfowej pracy. Poeta dostrzega, że wszystkie starania obarczone są widmem śmierci, majaczącej gdzieś w przyszłości, co może odebrać radość z dnia codziennego i zniechęcić do poszukiwania tego, co piękne. Zresztą nawet uroda najpiękniejszego kwiatu jest ulotna i przeminie, gdy płatki zwiędną, a zdobyte za życia klejnoty nikomu nie przyniosą pożytku po śmierci.

Pojawia się więc pytanie, czy w ogóle warto się starać, skoro życie jest aż tak pozbawione nadziei? A może po prostu zamiast powtarzać ze smutkiem Memento!, lepiej byłoby skupić się na Carpe Diem, by chociaż na końcu drogi żalu było mniej? Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie, bo to już filozofia, a nie mitologia.

 

Marta Choińska

About the author
Studentka chemii z zacięciem literackim, która zawsze pisze za długie zdania i gromadzi w domu wszystkie książki, które ją do siebie przyciągną, ograniczeń gatunkowych nie uznając. W wolnych chwilach czyta i pisze, słuchając muzyki starannie dobieranej do klimatu tekstu, albo zwiedza z upodobaniem miasta, zamki i muzea. Kiedyś chciałaby połączyć swoje zainteresowania chemiczno-artystyczne, na razie lawiruje między nimi i próbuje równocześnie kończyć eksperymenty oraz opowiadania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *