Magdalena Zych – wywiad

Magdalena Zych – urodzona w primaaprilisowy wtorek w 1980 roku. Mieszka w Warszawie, tam też prowadzi firmę, w której pracuje jako menedżerka, graficzka i sekretarka; okazjonalnie bywa lektorką języka angielskiego. Studiowała na Uniwersytecie Warszawskim – najpierw lingwistykę stosowaną, później anglistykę. Interesuje się literaturą współczesną i teorią queer.

W wolnym czasie uprawia amatorsko wspinaczkę skałkową, jeździ na rowerze, gotuje i czyta – od Schulza i Gombrowicza po Tove Jansson. Kinomanka, ceni sobie styl Woody’ego Allena.

A.G.: Muszę zacząć naszą rozmowę od dość może oczywistego pytania, które jednak narzuca się samo: dlaczego na swój debiut literacki wybrałaś historię miłości dwóch chłopaków? Tu oczywiście warto zaznaczyć, że jest to tylko jedna warstwa tej powieści, bo mówi ona, moim zdaniem, przede wszystkim o odnalezieniu własnej tożsamości, dojścia do samego/samej siebie. A to na pewno trudny temat 😉

M.Z.: Myślę, że gdybym napisała na przykład książkę o kontrabasistce, która wynalazła sandwich, to spotkałabym się z podobnymi pytaniami – dlaczego akurat kontrabasistka i dlaczego nie befsztyk? To jest w pewnym sensie znamienne, że pisząc o osobach LGBTQ autor/ka od razu wystawia się  na pytania o orientację; pisarek kryminałów raczej nikt nie pyta, czy kogoś już zamordowały i zjadły ofiarę, aby ukryć zwłoki, czy może dopiero to planują. 🙂 A tak poważnie, to chyba podświadomie chciałam się zdystansować do opowiadanej historii. Początkowo były to luźne zapiski, które dotyczyły mnie, moich przyjaciół, osób z mojego otoczenia. Historia była na tyle kontrowersyjna, a niektóre wątki objęte tajemnicą, że istniało niebezpieczeństwo, że z rękopisu można się zbyt wiele domyślić – z wszystkimi tego konsekwencjami. Poza tym wtedy emocje były zbyt świeże i zachodziła obawa, że zacznę wylewać żale i w ogóle stracę kontrolę nad całą fabułą. Dzięki zamianie płci – nie tylko głównych bohaterów, ale i postaci z dalszego planu, w pewien sposób udało mi się oderwać emocjonalnie od opowiadanej historii. Opowieść o związku dwóch kobiet siłą rzeczy byłaby znacznie bardziej autobiograficzna, a ja nie byłam wtedy na to gotowa. Myślę, że intuicyjnie dążyłam do tego, żeby stworzyć sobie sytuację, w której będę mogła spojrzeć na wydarzenia z mojego własnego życia z dużym dystansem, z zewnątrz. Zatem wszystkimi moimi rozterkami i przeżyciami obarczyłam wyimaginowanego  mężczyznę.

A.G.: Wydaje mi się, że obie jesteśmy z tego pierwszego pokolenia, które zadaje sobie pytanie o tożsamość i to nie tylko seksualną. Dziś coraz więcej mówi się o płci biologicznej (sex) i społeczno – kulturowej (gender), o wyborach i Twoja książka świetnie wpisuje się w tę tematykę.  Czy pisząc, myślałaś o jej czytelnikach/czytelniczkach  jako ludziach, którym zmiana Kuby może dać do myślenia? Czy zakładałaś, że powieść przyniesie właśnie taką refleksję, iż oto nic nie jest oczywiste?

M.Z.: Kuba zasadniczo nie przechodzi żadnej przemiany, zaczyna po prostu dopuszczać do swojej świadomości pewne aspekty, których wcześniej nie brał pod  uwagę. Kiedyś mój znajomy powiedział mi, że pod wpływem moich zainteresowań zaczął się zastanawiać, czy mogliby mu się podobać mężczyźni i z przerażeniem stwierdził, że być może 😉 W zamierzchłych czasach, kiedy konstruowałam w głowie postacie i opisywałam ich wspólne perypetie (to było przynajmniej osiem lat temu!) nie mówiło się wiele o tych kwestiach, a ja nie interesowałam się zjawiskiem queer. Miałam mgliste pojęcie o tym, że w psychologii i socjologii od dawna funkcjonują różne teorie na ten temat. Fascynowała mnie konkretna osoba, jej sposób bycia i wpływ, jaki wywierała na otoczenie i na tym się skupiałam. Prawda, do której w ten sposób docierałam: że istnieją różne odcienie ludzkiej tożsamości i seksualności, była dla mnie bardzo istotna. I ten proces docierania do różnych wniosków starałam się opisać.

A.G.: Chciałabym teraz porozmawiać właśnie o bohaterach – Emilu i Kubie. Wydają się pochodzić z zupełnie innych światów. Pierwszy z nich to queerowa osobowość, bardzo świadoma swojej seksualności. Drugi natomiast jest początkowo przekonany o swoim heteroseksualizmie chłopakiem, który nagle i niespodziewanie zakochuje się w mężczyźnie i jego życie przewraca się do górny nogami w sumie po to, by wreszcie znaleźć właściwy tor. Dlaczego zbudowałaś te postaci tak kontrastowo – czy ich związek ma ukrytą symbolikę?

M.Z.: Nie, nie ma żadnej ukrytej symboliki, tu czerpałam z rzeczywistości pełnymi garściami. To, co spotkało Kubę w związku z Emilem jest równie nagłe i niespodziewane jak to, co spotkało mnie. Sposób, w jaki oni ze sobą kontrastują wyszedł mi dość intuicyjnie, nie był efektem świadomych zabiegów. Choć na pewno wiele można w to wczytać: na przykład po fakcie zorientowałam się, że oni pod względem wyglądu dobrze oddają stereotypową parę yaoi: dobrze zbudowany i męski Kuba – seme kontra delikatny, wiotki uke Emil. Jednak ich charaktery zaprzeczają temu „normatywnemu” podziałowi, bo to Emil jest stroną dominującą.

Co mnie najbardziej fascynuje (nie tylko w tej relacji, ale w każdej dowolnej) to to, że dwa całkowicie odrębne wszechświaty są w stanie funkcjonować w zgodzie ze sobą, że w przedziwny sposób okazują się kompatybilne, że się nawzajem uzupełniają.

A.G.: Czyli bohaterowie ci mają swoje pierwowzory w realności pozaksiążkowej?

M.Z.: Jasne, że mają pierwowzory. Jak już wspomniałam, zbudowałam ich charaktery w oparciu o moją dziewczynę i o mnie samą, jednak Emil i Kuba nie są naszymi wiernymi kopiami, są bardzo mocno przetworzeni, zwłaszcza Emil jest zlepkiem rozmaitych osób, fikcyjnych i rzeczywistych. Swego czasu kolekcjonowałam hobbystycznie różne postaci mężczyzn, którzy przełamywali swój gender: David Bowie, Frank N. Furter czy Patrick „Kicia” Braden ze „Śniadania na Plutonie”. Więc on jest po trosze każdym z tych wspaniałych, androginicznych kusicieli. Natomiast jego wygląd zewnętrzny, cechy fizyczne i to jak się ubiera i maluje bazowałam na wokaliście Placebo.

Budując osobowość Emila celowo bawiłam się krzywym zwierciadłem, na przykład on umie i lubi gotować bo moja dziewczyna starannie unika kuchennych zajęć. Ona jest bałaganiarą, więc jego mieszkanie jest pedantycznie czyste. Natomiast w kwestiach zasadniczych są symetryczni: oboje mają niezłomne charaktery i są wielkimi indywidualnościami.

Z kolei Kuba jest everymanem, postacią, z którą łatwo można się utożsamić, której można zaufać, bo on z początku dobrze się wpisuje w rzeczywistość, odnajduje się w zerojedynkowym podziale tożsamości, przyjmuje gender właściwy dla swojej płci i nie kwestionuje heteronormy. Chcąc nadać mu indywidualny, niepowtarzalny charakter użyłam własnych cech: dlatego jest raczej leniwy, skłonny do inercji, zamknięty w sobie, mrukliwy i nieśmiały.

A.G.: Na świecie w ogóle nie ma heteryków. Są tylko źle podrywani biseksualiści – mówi Twój bohater. W swojej powieści łamiesz heteronormatywność, wychodzisz poza nią, ale homosekualistów też traktujesz inaczej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie ma tutaj gejów niczym z plakatów kampanii „Niech nas zobaczą”, ale jest niemieszczący się w żadnych szufladkach Emil i zupełnie „nietypowy” gej Kuba. Emil nie chodzi na parady, bo nie chce udawać, że jest jednym z normalnych, prawdziwych pedałów, tak jak nie chce wmawiać heterykom, że jest jednym z nich, bo zatwardziali geje są tak samo zaślepieni, jak zatwardziali heterycy, tylko jest ich mniej. Głos Emila wymierzony jest przeciwko tyranii pewności i jednoznaczności i w porządku hetero i homo.

M.Z.: Bo dla mnie podział na homo i hetero też nie jest taki oczywisty, podobnie jak podział na dwie kulturowe płcie. Na początku, kiedy dopiero obracałam w głowie pomysł na tę opowieść, nie myślałam w ogóle o środowisku LGBT w Polsce, nie starałam się więc stworzyć portretu przeciętnego polskiego geja. Chciałam opowiedzieć historię konkretnych ludzi. A że akurat Kuba i Emil nie pasują jednoznacznie ani do przegródki „normalny heteryk” ani „normalny gej” – to nie był celowy zabieg mający godzić w „porządnych” homoseksualistów spod znaku kampanii, o której wspomniałaś. Po prostu tacy mi wyszli, bo takie miałam inspiracje.

Dopiero później poznałam to środowisko i ze zdziwieniem dostrzegłam, jak bardzo jest ono podzielone. Nie podobały mi się tendencje do odcinania się od osób trans czy od biseksualistów, zabolało mnie to, że „zwykli” geje mają pretensję np. do drag queens  biorących udział w Paradach Równości. Jednak teraz obserwuję zmianę na lepsze. Wystarczy rzucić okiem na rzeczniczkę Parad, którą od paru lat jest Jej Perfekcyjność, żeby uznać, że jest lepiej. Wydaje mi się, że środowisko, które powoli przestaje być uciśnione, samo w zamian przestaje zwalczać w swoich szeregach te bardziej egzotyczne podgrupy.

A.G.: Chciałabym też zapytać Cię o sceny erotyczne, których tu brak. Dlaczego? Czy dlatego, że trudno tu czerpać z własnego doświadczenia i byłoby to raczej powielaniem jakichś filmowo-książkowych kliszy? A może jest jakiś inny powód?

M.Z.: Ale przecież sceny erotyczne tu są! Erotyka to nie tylko sam akt seksualny. Pierwszy pocałunek Kuby i Emila jest opisany dość dokładnie. Podobnie łóżkowa scena pod koniec – tutaj nie wyłączyłam „kamery” nawet na chwilę. Tylko że w tym fragmencie, podobnie jak we wszystkich pozostałych scenach tej opowieści, najważniejsze dla mnie były emocje, uczucia bohatera. Nie miałam potrzeby, by nazywać poszczególne części ciała, czy poszczególne czynności. Wydaje mi się, że dość jasno przekazałam informację o tym, że seks między nimi jest, i że doskonale odpowiada obu stronom, że są pod tym względem dopasowani. Szczegółowe opisy niczemu więcej by nie służyły, a ja bardzo chciałam skupić się na relacjach, odczuciach, uwarunkowaniach społecznych, i nie popłynąć w stronę „gejowskiego harlequina”.

A.G.: Muszę też zapytać Cię o styl „Siedmiu książek”, w którym panuje niesamowity wręcz, ale w jak najlepszym znaczeniu tego słowa – eklektyzm. Świetnie też zmieniasz sposób prowadzenia narracji, przeskakując z bohatera na bohatera.

M.Z.: Bardzo się cieszę, że tak pozytywnie odbierasz mój sposób na narrację, bo muszę przyznać, że miałam duże obawy przed wysłaniem tekstu do wydawnictwa, wahałam się, czy nie należałoby ujednolicić stylu. Bo ta opowieść powstawała jako oderwane od siebie historyjki o tej samej dwójce bohaterów, pisałam je na początku ot tak, dla siebie. Każdy rozdział funkcjonował jako odrębna miniaturka i pisząc, intuicyjnie dobierałam rodzaj narratora i styl każdej sceny, nie kłopocząc się w ogóle o to, czy rzecz pasuje do pozostałych fragmentów. Stąd poszarpana narracja i zmiany punktu widzenia, raz mamy czas teraźniejszy, a za chwilę już przeszły. Choć z perspektywy czasu wydaje mi się, że taka narracja podnosi atrakcyjność tekstu. Niejaką trudność natomiast sprawiło mi na koniec poukładanie tych rozdziałów w jakiejś sensownej kolejności – szczególnie tych trzech dotyczących pierwszej wspólnej nocy obu panów i jej implikacji. W rezultacie zostały one ustawione w szyku odwrotnym do chronologicznego.

A.G.: W Twojej powieści jest także mnóstwo odniesień do różnych tekstów kultury – i tej wysokiej, i niskiej. Niektóre odczytane zostaną tylko przez wtajemniczonych (jak na przykład drink o nazwie Błękitna Ruina –  „błękitny” w języku rosyjskim oznacza homoseksualistę, a „ruina” zaś zapowiada zburzenie wszystkiego, w czym żył dotychczas Kuba), ale niektóre są jasne dla wszystkich. Co Cię inspiruje? Co musi mieć w sobie tekst, żeby Cię zauroczył?

M.Z.: Inspiruje mnie wszystko: interesująco sformułowany tekst piosenki, która nawet niekoniecznie mi się podoba, błyskotliwy cytat z głupawego filmu, albo z genialnego wiersza, stanowiącego klasykę literatury, śmieszne powiedzonko znajomego. To wszystko staram się rejestrować w archiwach mej pamięci (to akurat „Ania z Zielonego Wzgórza”). Jakiekolwiek z wachlarza zapamiętanych sformułowań, które przyjdzie mi na myśl w trakcie pisania ma szansę zostać włączone do tekstu. Sądzę, że w dobie szalejącej popkultury bardzo wiele osób funkcjonuje w podobny sposób, każdy i każda ma w głowie zestaw gotowych cytatów na wszelkie okazje, pochodzących z tekstów kultury wysokiej w takim samym stopniu jaki z tej niższej, typu reklama.

Tak więc niektóre z użytych cytatów i kryptocytatów właściwie same wlazły mi do tekstu, kiedy chciałam np. napisać swobodny, realistycznie brzmiący myślotok, to on siłą rzeczy wychodził naszpikowany rozmaitymi odniesieniami do bardzo różnych rzeczy. Zaś niektóre cytaty umieściłam z rozmysłem i celowo, po to, by osoby, które (tak jak ja i pewnie Ty) lubią znajdować w literaturze różne „oczka” puszczone przez autorkę czy autora, miały nieco rozrywki. Sama zaś miałam mnóstwo uciechy, kiedy np. czytelniczka bezbłędnie rozszyfrowała tytuł książki, którą czyta Kuba w drugim rozdziale.

Fascynują mnie na przykład powieści Umberto Eco, bo oprócz wciągającej fabuły są to encyklopedie kulturoznawstwa. Fascynuje mnie Bruno Schulz, bo jego proza jest po prostu piękna; nie spotkałam się dotąd z twórczością innego pisarza czy pisarki, która dorównałaby mu kunsztem. Ci artyści wyznaczają kierunek, który chciałabym obrać.

A jeśli można skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji, to chciałabym wszystkie zainteresowane osoby zaprosić do lektury mojego bloga, na którym umieszczam omówienia piosenek, które zacytowałam w „Siedmiu szklankach”: http://porcelina-w-potoku.pinger.pl

A.G.: A co myślisz o homotekstach, których jest coraz więcej ostatnio na półkach polskich księgarń? Czy któreś z nich są dla Ciebie inspiracją?

M.Z.: W czasie, kiedy w żółwim tempie pracowałam nad moim tekstem, ukazało się „Lubiewo”. Byłam pod tak dużym wrażeniem tej świetnej książki, że na jakiś czas w ogóle zarzuciłam pisanie, uznawszy, że nie ma sensu się starać, bo nic lepszego w tym temacie nie stworzę. Kilka lat później wyszedł „Berek” i on z kolei popchnął mnie do wysłania „Siedmiu szklanek” do agencji autorskiej, która miała się zająć wyszukaniem dla mnie wydawcy. Przyznaję, że nic nowszego z półki „homo” nie czytałam, ale zamierzam nadrobić zaległości.

A.G.: Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała, dlaczego „Siedem szklanek” nie jest powieścią lesbijską? Czy po prostu bałaś się, że później we wszystkich wywiadach będziesz musiała odpowiadać na pytania dotyczące Twojej orientacji seksualnej (co spotyka chyba każdą autorkę tekstu lesbijskiego w Polsce)? Jest tak mało dobrych polskich tekstów o lesbijkach! Dlaczego więc geje?

M.Z.: Jak już się rzekło, chciałam uniknąć autobiografii, ale ze względów autopsychiatrycznych. Na etapie budowania postaci w ogóle nie myślałam o żadnych wywiadach a nawet w ogóle o wydaniu w formie książki. Natomiast co do tych pytań, to jak widzisz w ogóle nie udaje się ich unikać ;), a moja orientacja nie stanowi tajemnicy. W tekście połączyłam po prostu dwie intrygujące mnie kwestie: własny związek homoseksualny i zjawisko, jakie roboczo nazywałam „chłopcy w sukienkach”.

A.G. Na koniec mam jeszcze pytanie od wielkiej fanki Twojej powieści, poruszonej tak smutnym zakończeniem i przejętej losem Kuby: czy zamierzasz napisać kontynuację „Siedmiu szklanek”? Jakie są w ogóle Twoje plany pisarskie?

M.Z.: Niestety, muszę zasmucić fankę – nie planuję żadnej kontynuacji „Siedmiu szklanek”, nie chcę pisać sequela. Ta opowieść jest dla mnie zamknięta. Niemniej postać Kuby bardzo we mnie wrosła i nie wykluczam, że pojawi się w mojej kolejnej książce – choć zarys tejże jest jeszcze bardzo mglisty. Na pewno jednak Kuba nie będzie już centralną postacią.

A.G.: Bardzo dziękuję za tę fascynującą i niekonwencjonalną rozmowę.

M.Z.: Dziękuję.

Rozmawiała: Anna Godzińska

Autorka zdjęć: Monika Kłosowska

About the author
Anna Godzińska
Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, autorka tekstów o miłości poza fikcją w magazynie Papermint oraz o literaturze w Magazynie Feministycznym Zadra. Fanka kobiet - artystek wszelakich, a przede wszystkim molica książkowa;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *