Magdalena Pioruńska – Ono

11160545_889546614416889_1923695454_nKim Ono jest?

Cykle poetyckie najczęściej fascynują opowiadaną w nich historią, u Magdaleny Pioruńskiej na pierwszy plan wysuwa się jednak bohater, postać tytułowa – Ono. Wiąże się to m.in. z pewną tajemnicą dotyczącą tożsamości rzeczonego bohatera. Kim jest Ono? To najważniejsze pytanie w całej serii. I sądzę, że prawidłowych odpowiedzi może być kilka.

W „Ono” jest wiele emocji, głęboka relacja bohaterów, ale wszystko jest zdystansowane, podmiot odbiera jedynie echo dźwięku, dostrzega światło, ale tylko to, które prześwitywało. Głębi, pełni nabierają uczucia kobiety, wtedy wszelka filtracja zostaje odrzucona. Ona przeżywa, cierpi i marzy (by znów cierpieć).

Ono ma trójkątny pysk, łuski na ramionach, zakrzywione zęby i pazury, nie ma twarzy. Nazywany bywa gadem. Jest potworem, ale potrafi kochać, być czuły i opiekuńczy, nieobce mu także jest pożądanie czy zazdrość. Jeśli rani, to wynika to z reguły z jego fizyczności: pazury (…) rozorały (…) żyły. Nie zadaje bólu celowo.

Czy Ono jest dinozaurem i wpisuje się w poetycką przestrzeń cyklu? Bo przecież bohaterowie wędrują m.in. przez Równinę Pterodaktyli, Onemu podoba się pterodaktylica, gdzieś przemyka plezjozaur. Pioruńska tworzy świat abstrakcyjny, jej podmiot żyje w prehistorii i teraźniejszości jednocześnie, zresztą ani czas, ani miejsce nie mają tu większego znaczenia – są na tyle elastyczne, że dopasowują się do bohaterów.

Autorka poszerza pole interpretacyjne, zwodzi czytelnika i prowokuje jego wyobraźnię. Dla jednych Ono będzie zmyślonym przyjacielem, inni zobaczą w nim twór obsesji złamanego serca. Mimo całej „potworności” Onego jest w nim takie ciepło, że czytelnik czuje sympatię do tego stworzenia, niemal współprzeżywa jego emocje. Być może to ocieplenie wizerunku wiąże się z rodzajem nijakim (przez konotację choćby z dzieckiem), a na pewno z miłością, do jakiej jest zdolne. Pioruńska często sięga po kontrast, by uwypuklić najistotniejsze cechy, i tak – w związku z Onym – będzie to np. jego wygląd i natura: pysk, pazury, które rozorały żyły, odór zgnilizny obok opiekuńczości, poświęcenia, łagodności, które przejawia w stosunku do kobiety.

Ono jest przyjacielem, powiernikiem, obrońcą. Pojawia się zawsze, gdy kobieta-podmiot czuje miłosny zawód, widzi beznadziejne położenie swoich sercowych spraw. Nie ma między nimi relacji seksualnej, jest natomiast wyznanie miłości. Nasuwa to teorię, iż Ono jest wewnętrznym „ja” kobiety, ale czy tylko? A może jest odpowiedzią na ból nieodwzajemnionego uczucia? Ale żeby te próby interpretacyjne nam udaremnić, autorka oddaje głos podmiotowi-kobiecie, która mówi:

Wydaje mi się, że w końcu jestem człowiekiem –

różowym i pachnącym.

„Ono” mówi o skomplikowanej miłości, o smutku i bólu, który sprowadza na kobietę-podmiot. Ona kocha (prawdopodobnie bez wzajemności lub jest w związku oszukiwana, wykorzystywana), ale nie radzi sobie z uczuciem. Gdy traci nadzieję na pozytywny finał tej historii, ucieka w ramiona (pokryte łuskami) Onego. Miłość pokazana jest tu z jednej strony jako wielka siła, wartość najwyższa (połączona z przyjaźnią – podmiot + Ono), z drugiej zaś jako zniewolenie prowadzące do autodestrukcji (podmiot + mężczyzna). Zakochaną kobietą targają sprzeczności, co podsyca napięcie oraz doskonale obrazuje, co emocje potrafią robić z człowiekiem.

W części 7 autorka sprawia nam kolejnego psikusa – twierdzi, że każdy może mieć własnego Onego. I misterna układanka rozsypuje się z hukiem. A gdyby tak, przekornie, okazało się, że Ono to uosobienie szczęścia?

„Ono” to opowieść-ucieczka. Poza ciągłymi podróżami, przemieszczaniem się, ruchem jest to także ucieczka metaforyczna – od problemów, od bólu rozstania kończącego związek, który prawdopodobnie nigdy nawet nie istniał (chyba że w fantazjach podmiotu) lub od bólu, który zadawali sobie partnerzy. Choć bardziej skłaniam się ku pierwszemu, to podkreślić należy, że to zawsze jest relacja wyłącznie emocjonalna.

Teorii dotyczących tożsamości Onego powstało we mnie kilka, w zależności od etapu czytania cyklu. Im więcej wierszy poznawałam, tym bardziej fascynowała mnie ta postać. Być może okaże się, że „Ono” należy czytać wielokrotnie i dopiero wówczas Ono objawi się w pełnej krasie.

Kim jest Ono? Koniecznie sprawdźcie sami!

 

Kinga Młynarska

 

SZUFLADA poleca:

11149016_889546787750205_697679642_n

Magdalena Pioruńska – „Ono”

 

1

Światło jest opowieścią.

To, które prześwitywało pomiędzy

monstrualnymi liśćmi

baobabu.

Nasza miłość jest echem dźwięku,

drgającego na podrażnionej strunie

fortepianu.

Ono objęło mnie ramieniem,

pokrytym opalizującymi łuskami

tyranozaura.

Trójkątnym pyskiem odpięło haftki

mojego stanika.

Struna wciąż drgała, chociaż nagle już

o Tobie nie myślałam, tylko o Onego

krótkich, zakrzywionych zębach,

którymi oddzielał mi mostek od żeber.

Wjechaliśmy w puszczę wodorostów.

Chciałam wskazać Ci palcem kropelki potu,

spływające po ich łodygach, ale struna pękła.

Nasza muzyka stała się alternatywna.

Zgrzytała żałosnym tonem w moim świecie

kalejdoskopowych barw.

Ono przesunęło dłońmi w czerwonych, skórzanych

rękawiczkach po moich udach.

Każdy palec Onego kończył się zakrzywionym pazurem,

który rysował szachownicę na mojej skórze.

– Czy zawsze będziesz tylko bez twarzy? – zapytałam.

Ono się obruszyło. Odsunęło ode mnie pazury i trójkątny pysk.

– Moja miłość do ciebie nie ma twarzy – mruknęło i na ugiętych nogach

wyskoczyło zza kierownicy.

W panice ruszyłam w Onego ślady, nasz Maluch wjechał prosto do sadzawki.

Bezradnie obserwowałam, jak pochłania go woda.

Kiedyś powiedziałeś, że muzyka jest dla ciebie

jak orgazm.

Ono pozostawiło zarys swojego ogona w błocie.

Tropiłam Onego aż do jazzowego ogrodu, w którym

odbywał się koncert.

Stanęłam obok Onego i wzięłam go za rękę.

To nic, że Onego pazury odkryły,

gdzie pielęgniarka w dzieciństwie założyła mi wenflon.

To nic, że znowu rozorały mi te same żyły.

– Nic nie wychodzi – warknęło Ono przez zaciśnięte kły.

– Przynajmniej grają dobry koncert – odpowiedziałam.

– Zostaniesz?

– Tak, wracajmy.

2

Jedziemy dalej.

Żalę się Onemu, że jestem

Ci boleśnie obojętna, że nie pytasz

mnie o moją miłość do ciebie,

że w tle umilkły dźwięki naszych

sekretnych gongów.

Ono prycha – z Onego nozdrzy

wydobywa się para.

Jest mi zimno.

Opatulam się kaszmirowym swetrem.

– Pożegnałaś się z nim? – pyta.

– Tylko w myślach.

– Może to wystarczy.

– On mnie nie zatrzyma.

– Dlatego jedziemy dalej.

I wiem, że nieprędko się zatrzymamy.

Nie, kiedy koła naszego Malucha

mozolnie brną w błocie, a z lusterka

zwisają postrzępione liście

wodnej lilii.

Czerwone rękawiczki Onego

wyglądają jak dwie krwiste plamy

na tle metalowej kierownicy.

Myślę o Twoim drżącym głosie,

drgającej w nim nieuchwytnej emocji,

którą tak wiele razy pomyliłam z miłością

i tak wiele razy odwzajemniłam ją

najszczerzej, jak tylko potrafiłam.

Tymczasem opuszczam podmokłe lasy.

Tymczasem zmierzam ku jaskini Triceratopsa

na surowej pustyni mojego bezmyślnego cierpienia,

Twojej wystudiowanej pogardy,

naszego niewypowiedzianego pożegnania.

– Nie płacz – prosi Ono.

Ale jedna łza już spływa kącikiem mojego oka

i zatrzymuje się przy czubku nosa.

– Tam będzie nam dobrze – zapewnia i kładzie

dłoń na moim kolanie.

– Kocham cię – odpowiadam.

– Dlatego jedziemy.

3

Mimo wszystko

nie wysiadam z naszego samochodu.

Ono rzuca mi czasem

przelotne spojrzenie.

Cieszę się, że nie komentuje.

Las powoli się przerzedza

i wjeżdżamy w rzędy wysokich muchomorów,

między którymi rosną błękitne kwiaty.

Ich nektar pachnie dziką porzeczką.

Twoje perfumy zaczynają za to

kojarzyć mi się ze zgnilizną.

Z całej siły próbuję wyrwać korzenie

Twojego wspomnienia z mojej pamięci,

ale wciąż tam jesteś, pasożytniczo

zagnieździłeś się na samym dnie

mojego mózgu.

– Gdyby to tylko było serce, zmiażdżyłbym je

razem z twoją klatką piersiową – Ono wie, o czym myślę. Zawsze wie.

– Jesteś w tym dobry – przyznaję.

– Za to nigdy nie dajesz mi dostępu do mózgu.

– Mój mózg jest zanieczyszczony opiłkami żelaza.

Zginiesz, gdy tylko zanurzysz w nim pysk.

– Zjedzmy grzybową zupę.

Więc jemy.

Odłamuję kawałek muchomora, Ono wspina się na jego czubek,

żeby zdobyć najlepsze kęski.

Tęsknię. Milczę. Jem. Odpływam zatruta

wyjątkowo złośliwym fragmentem grzyba.

Jak przez mgłę widzę jeszcze Twoje przezroczyste

spojrzenie, wygięty grymas ust.

I tęsknię, tęsknię, aż tylko gadzie ramię Onego

potrafi utrzymać mnie na miejscu.

Bezwładnie się na nie osuwam.

– Śpij głuptasie – mruczy. – Sen przyniesie ukojenie.

– Mówisz to prawie z czułością.

– Już niedługo poznasz moje imię.

– Twoja miłość jest zatem warunkowa.

– Nie, potrzebujesz motywacji.

Po raz pierwszy, odkąd wyruszyliśmy w podróż

przywołuję uśmiech na usta.

Nad nami krąży srebrnoskrzydła ważka.

Ono popija nektar z błękitnego kwiatu.

Zamieram. Czekam końca. Bezustannie kocham Onego.

4

Święcimy triumfy na Równinie Pterodaktyli

o skrzydłach tak delikatnych

jak pęcherze ryb.

Ono jest przejęty bardziej ode mnie.

Przestępuje z nogi na nogę, kłania się

i dyga.

Trwożliwie przygląda się pierwszemu rzędowi.

Jestem zazdrosna o urodziwą pterodaktylicę.

Pachnie kwaśnym potem i sprawia, że

z pyska Onego cieknie oleista ślina.

Ocieram mu ją chusteczką.

Odgryza mi palce i żuje je bez

cienia przekonania.

– Już ci nie smakuję?

– Jesteś gorzka.

– Dobrze, że nie zgorzkniała.

– Myślisz, że jestem dinozaurem?

– Myślę, że jesteś Onym, i niech tak pozostanie.

Znowu jedziemy. Ono niechętnie wsiada za kierownicę,

ogląda się za pterodaktylicą.

Pozwalam Onemu jeszcze nasycić się jej widokiem,

po czym odbieram mu kluczyki.

– Teraz ja poprowadzę.

Potem przekonuję się, że to

zły pomysł, gdy czołowo się zderzamy

z posrebrzanym widłakiem.

Uderzam głową o kierownicę.

Metal odciska ślad na mojej karbowanej skórze.

Zanurzam się w nieważkości.

Wydaje mi się, że w końcu jestem człowiekiem –

różowym i pachnącym.

Chciałabym, żeby jednak coś Cię ugryzło,

żebyś jednak choć trochę mnie kochał,

choćby w połowie tak, jak ja kocham Ciebie.

Tymczasem coraz bardziej się od siebie oddalamy,

a mnie już prawie wcale nie zależy, żeby być różową

i pachnącą – idealną kobietą w kagańcu Twoich ramion.

Wolę wszystkie nierówności mojej skóry,

stożkowaty kształt moich zębów, gęstą krew

w żyłach zamiast rtęci.

Nawet Ono nie lubi jej smakować.

Boi się niestrawności.

– Magnez, nie odchodź. Ten pterodaktyl odleciał – budzi mnie

trwożliwy głos Onego.

Otwieram oczy. Widzę się w jadowitym pomarańczu

Onego spojrzenia.

– Tak, odleciał – mówię i wiem, że to prawda.

5 – Do widzenia

Kiedyś myślałam, że do widzenia

pisze się razem, że to jedno słowo,

które oznacza mnogość wyrażeń.

Tymczasem siedzę na ławce wśród

skondensowanej zieleni, w powietrzu

unoszą się drobinki lekarskiej waty,

a w oddali grzmi.

Długopis mi drga, boję się, że lunie

na mnie wiadro stęchłej krwi.

Do widzenia, motylu gwoździem,

przybity do ściany.

Odcinam nas kataną i patrzę na

nasze powykręcane kończyny.

Wtedy ze strumienia wyłania się Ono

i ze smakiem pożera resztki naszych ciał.

– Zbiera się na burzę – mówi, ocierając pysk

dłonią w czerwonej rękawiczce – Wynośmy się stąd.

Więc się wynosimy.

6

Triceratops czasami przychodzi.

Ono wyrozumiale wzrusza ramionami.

Ja jestem bardziej drażliwa.

Cisza, którą przywołuję do naszej jaskini

pochłania drżący rysunek twoich ust.

Rozmazuje go jak poszarpaną

kałużę na parkingu.

 

7 – Wytatuowany Druid

Ono nie lubi tłumów.

Jest zbyt duże, boi się popychania,

szydzenia, pokazywania Onego palcami…

Ja znoszę to lepiej.

Stoimy więc ściśnięci: ja i Ono.

Spoglądamy na podest, gdzie grupa druidów

odprawia swoją magię.

Z początku nie jesteśmy zainteresowani,

aż pojawia się wytatuowany druid.

Spogląda w naszą stronę i już wiemy,

że on również ma swoje ono.

– Jemu też często oddziela mostek od żeber –

wyrokuje Ono.

Unoszę dłonie i ogarnia mnie druiczny szał.

– Dlatego dla niego zatańczę. Niech mnie zobaczy.

Niech wie, że ono to nie tylko jego przypadłość.

Skaczę najwyżej, jak umiem. Uśmiecham się do

wytatuowanego druida, a jego Ono macha do nas

ze sceny.

8 – Upały nad Doliną Diplodoków

Diplodoki mają łagodne oczy,

zadarte nosy i ciekawsko wygięte szyje.

Ono chciałby je rozszarpać na kawałki

i upiera się, że nawet by mu nie smakowały.

Mnie pewnie też nie.

Ale mimo to jest nam dobrze

w Dolinie Diplodoków, choć

nie spotykamy tu wzniosłych

pterodaktyli, a Triceratops

bywa dokuczliwy.

Powietrze cuchnie gumą starych opon.

Zatrzymujemy Malucha w zagajniku paproci

i tępo przyglądamy się człapiącym diplodokom.

– Wiedziałaś, że trzeba je atakować, gdy maszerują bokiem?

Wtedy się przewracają

i odsłaniają miękkie podbrzusza – zagaduje Ono.

– Wszyscy chcemy żyć. Nawet diplodoki o miękkich podbrzuszach.

– Myślisz, że jest sens poświęcać mu znowu myśli?

– Nawet nie wiem, co miałabym teraz o nim myśleć.

– Kropka i kreska – Ono chichocze.

– Oraz przecinek – ripostuję.

Śmiejemy się. Nad nami z zielonkawego nieba

spływa gęsta maź upału.

Klei mi włosy, przyciemnia ramiona.

– Czy wypada pisać wiersze o szczęściu? – zastanawia się Ono.

 

9 – 3 wiatraki

Zobaczyłam trzy wiatraki

na horyzoncie.

Dwa kręciły się w tę samą stronę,

a jeden zastygnął bez ruchu, jakby

nieco sceptycznie przyglądał się pozostałym.

Niebo barwił rozcieńczony fiolet – przywodził

na myśl przestworza nad marsjańską wyspą Kor.

Stałam pod sklepowym neonem, a Ono

wspinał się na jeden z wiatraków, niezdarnie

przebierając nogami.

Ogon przeszkadzał mu we wspinaczce.

Skrzydła wiatraków miarowo się kręciły,

prawie o niczym nie myślałam, nawet o naszej

podróży na Marsa.

– Widzę stąd sedno naszego istnienia – krzyczy do mnie Ono.

– Zdradzisz mi ten sekret?

– Nie. Musisz sama się tutaj wspiąć.

Ale ja się boję.

I wystarcza mi, że Ono wie.

Ono mnie prowadzi, więc i tym razem dotrzemy do celu.

– Pamiętasz baśń o Krainie Zachodzącego Słońca?

Widzę ją z czubka wiatraka – nie wytrzymuje Ono.

– Pozdrów ode mnie pegazy – żartuję.

– Jakby latały tu jakieś większe od ciebie!

– Dlatego jesteś ze mną, a nie z innymi.

– Tak, dlatego jestem z tobą.

10 – Dlaczego po prostu nie jestem dinozaurem?

Powinnam uregulować sobie brwi.

Jestem piękna bez tego,

Ono wpada w zachwyt, gdy tylko

mnie dostrzega.

Dzisiaj jesteśmy jedną osobą.

Prawie jak druid o włosach

w odcieniu żonkili i spojrzeniu tapira.

– Przyglądał ci się dzisiaj z zachwytem – mruczy Ono.

– To i tak bez znaczenia. Bo i tak mogłabym zniknąć.

Mogłoby mnie nie być…

– Ale jesteś i życie toczy się dalej.

– Dlaczego po prostu nie jestem dinozaurem?

– Bo jesteś księżniczką.

11 – Pretensje samolubnego gada

W gąszczu baobabów zapada zmierzch.

Woda jest wręcz popielata, w szuwarach

hałasuje plezjozaur.

Ono niecierpliwie podryguje stopą.

– Dawno cię nie było – ma pretensje, to typowe

dla samolubnych gadów.

– Tyle się działo. Tak dużo zrozumiałam.

– Chcę być teraz jedynym bohaterem twoich wierszy.

Spoglądam w dal. Nie mam siły okłamywać Onego.

Plezjozaur wypływa na środek jeziora.

Przygląda się nam z zaciekawieniem.

Oboje go ignorujemy. Jest nam gorąco, a jednak

nie uciekamy do cienia.

Mój świat jest teraz otwarty na nowy początek.

Milczą wszystkie twoje cymbały i wiem, że tak

smakuje wolność.

12 – Ucieczka

Ono chce coś powiedzieć.

Zbierało się od dłuższego czasu,

ale nie dopuszczałam Onego do głosu.

– Nie opuszczaj mnie.

Tak, zauważyłam, że niebezpiecznie się

od siebie oddaliliśmy.

Brodzimy po kostki w spienionej wodzie.

Pod stopami mamy tylko piasek,

który pozostawia krwawe ranki na naszej skórze.

Wyciągam rękę i z dystansu biorę Onego chropowatą dłoń.

Splatamy palce.

– Wstydzę się.

Ono wystawia pazury.

Łzy napływają mi do oczu.

– Powinnaś.

W mgnieniu oka rzuca się na fale

i znika pod ich powierzchnią.

Stoję sama na środku oceanu,

nie wierzę, że Ono to zrobiło.

Straciło nadzieję na mój powrót.

Krew spływa wzdłuż moich palców.

Rozpuszcza się w szarości tak jak ja,

gdy płynę śladem Onego.

Przyzywam je w myśli. Nigdzie go jednak

nie wyczuwam.

Podpływają do mnie

zwabione krwią rekiny.

Choć wcale nie marzę o śmierci.

11125869_889546624416888_2004968344_o

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

4 komentarze

  1. Początek zapowiadał coś fajnego. Niestety nie trafiło w mój gust. Nie pisze tego jako poeta, ale skromny czytelnik opublikowanego utworu. Przegadany, nie pobudzający do westchnień, uniesień czy przemyśleń. To tylko moje zdanie. Pozdrawiam!

  2. Nie rozumiem poezji miłosnej. Nawet tej, która wyszła spod moich palców. Okrutne, prawda?
    Z całego cyklu podoba mi się jedynie ostatnie zdanie ostatniego wiersza.
    Nie jest to złe… Trzyma poziom i szybko się czyta, jednak wraz z każdym utworem sprawia, że czytelnik coraz mniej się w to wgłębia, nie wymusza na nim myślenia.
    Jest też ich zbyt wiele i są do siebie zbyt podobne… Zdaje się być naciągane, powielają się motywy takie jak rozczłonkowywanie ciała, seks, krew.
    „Ono” i podmiot mówiący z czasem zaczynają coraz bardziej irytować.
    Cóż, nie każdy lubi taką poezję, w tym ja, mam nadzieję, że ta opinia nie zdemotywuje autorki. Jej styl ma potencjał i może wnieść coś do polskiej literatury.

Skomentuj lisowsky Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *