Lucy Jones – Lisy

Książka Lucy Jones ma dla mnie osobisty charakter, wynikający nie tylko z podzielanej przeze mnie sympatii do zwierząt. Tak jak autorka, wywodzę się z rodziny o myśliwskich tradycjach i też wyjątkowo mocno byłem związany z dziadkiem, który, chociaż nie polował, regularnie łapał i zabijał zwierzęta, co nijak nie przekładało się na moją ocenę jego jako człowieka. Z perspektywy czasu trudno mi znaleźć dla niego usprawiedliwienie, w czym już z autorką się różnimy. Przyjemność, jaką dziadek Jones, były żołnierz, znajdował w polowaniu na lisy, stanowi dla niej pewne wytłumaczenie jego uczestnictwa w tych dosyć okrutnych praktykach. Jej stanowisko nie wynika jednak z taniego sentymentalizmu, a raczej chęci pokazania obydwu stron debaty dotyczącej kontroli lisiej populacji.

Niektórzy myśliwi cytowani przez Jones przekonują o swojej miłości do lisów – polują na nie tylko przez pół roku, w jego drugiej połowie zaś zajmują się odbudową gatunku.

To trochę pokrętna logika, jednak właśnie na niej zasadza się także sens naszego ojczystego myślistwa, opartego przede wszystkim na kontroli. Ograniczamy przestrzeń życiową zwierząt, przez co wchodzą na tereny, które im zabraliśmy, i stają się problemem. Zabijamy je, ale zimą dokarmiamy, utrzymując ich populację na odpowiednim poziomie, cokolwiek to znaczy. Coraz bardziej ingerujemy w ekosystemy, regulując (lub „regulując”) naturę za nią, przez co kontakt z przyrodą, którym tak się szczycą myśliwi, zaczyna coraz bardziej przypominać wycieczkę do zoo ze strzelbą niż kontakt z czymś autentycznie dzikim. Prawdziwej regulacji dokonują drapieżniki, żyjące wśród swoich ofiar i codziennie je obserwujące, a nie ludzie, wieszający nad kominkami piękne poroża i kły zdrowych, silnych zwierząt.

Co ciekawe, ściganie lisa na koniu, ze sforą psów uważane jest w Wielkiej Brytanii za najbardziej humanitarny sposób polowania na te zwierzęta. Już pomijając, jak traktowane są same psy myśliwskie – eliminowane strzałem w tył głowy, gdy nie mogą już nadążyć za stadem – trudno pojąć, jak kilkunastominutowa gonitwa może być rozumiana jako bardziej ludzka niż odstrzał. Nawet jeśli polowania dla przyjemności są zakazane, miłośnicy tej tradycji utrzymują, że rozszarpanie przez psy to najlepsza śmierć dla ich gatunkowego kuzyna. Niektórzy idą jeszcze dalej, przekonując, że lis czerpie przyjemność z pogoni, jakby tylko czekał na okazję, by znów poczuć adrenalinę. Jeśli tak jest, nie ma co szczędzić pochwał dla szlachetnych łowców, zapewniających lisom odpowiednik skoku ze spadochronem czy zjazdu na snowboardzie z wysokiego szczytu. Wśród przeświadczonych o poprawności tego typu działań był zmarły w zeszłym miesiącu konserwatywny filozof Roger Scruton, którego opinie autorka kilkakrotnie przytacza. Poglądy Scrutona to dowód na to, że wykształcenie nie wyeliminuje z człowieka barbarzyńskiego pierwiastka. Z drugiej strony, jeśli najwięksi z etyków tego świata mogą codziennie zjadać zwierzęta, wiedząc, co się dzieje w hodowlach przemysłowych, nie powinno to być szczególnym zaskoczeniem.

Symetryzm, w jaki popada Jones, nie jest jednak tak rażący, ponieważ bierze się z właściwego miejsca. Autorka nie ukrywa, że stoi po stronie zwierząt, a przestrzeń, jaką poświęca przeciwnikom rudych drapieżników, to zabieg, który każe mi przyznać z podziwem, że autorka wykazała się iście lisim sprytem podczas pisania tej książki. Przechodząc przez kulturalne reprezentacje lisów ku spotkaniom z nimi twarzą w pyszczek, Jones wykazuję się niebywałą kontrolą, unikając komentarzy, które mogłyby zaszkodzić sprawie. Ta jest czytelna już od pierwszej strony: przemyślmy nasze relacje z przyrodą, inaczej na zawsze ją utracimy.

Tytuł: Lisy
Autorka: Lucy Jones
Przekład: Adam Pluszka
Liczba stron: 270
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2019

About the author
Łukasz Muniowski
Doktor literatury amerykańskiej. Jego teksty pojawiały się w Krytyce Politycznej, Czasie Kultury, Dwutygodniku i Filozofuj. Mieszka z kilkoma psami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *