Łowca złodziei – Stephen Deas

W czasach, gdy egzekucje przeprowadzano publicznie, przytłaczająca większość ludzi uważała je za widowisko rozrywkowe, coś w rodzaju teatru na świeżym powietrzu. Na ogół nie byli oni krwiożerczymi potworami – na co dzień mieli zapewne gołębie serca, ale pchali się jeden przez drugiego, by ujrzeć cierpienie i śmierć człowieka, będącego przestępcą, a więc w ich mniemaniu nie zasługującego na litość. Egzekucjom przyglądali się dorośli i dzieci, szanowani obywatele i zwykłe męty. A wśród zgromadzonego tłumu zawsze kręcili się amatorzy cudzych sakiewek. Wiedzieli, że ten na szafocie też pewnie zaczynał jak oni i mieli świadomość tego, że sami któregoś dnia mogą tak skończyć. Nie powstrzymywało ich to jednak przed kontynuowaniem przestępczej działalności. Może gdyby dano im szansę, ich życie potoczyłoby się zupełnie inaczej… Jest taka możliwość. Posłużyło to za punkt wyjścia książki Stephen Deas „Łowca złodziei”.

Kilkunastoletni Berren mieszka w portowym mieście Deepheaven. Jest sierotą. Z zatłoczonej ochronki zabrał go Siekiera – patron całej gromady chłopców, oficjalnie trudniących się oczyszczaniem miasta z odchodów, a nieoficjalnie będących sprawnymi złodziejami. Siekiera jest brutalnym i bezwzględnym przywódcą, który bez skrupułów wykorzystuje wykupywane z sierocińca dzieciaki. Zabiera im to, co ukradną, zostawiając najwyżej kilka groszy i katuje, gdy ukryją przed nim część łupu. Chociaż sam nazywa siebie ich opiekunem, w rzeczywistości bardziej pasuje do niego określenie „właściciel”. Jednak Berren trzyma się go, bowiem nie bardzo wie, co jeszcze mógłby ze sobą zrobić.

Pewnego dnia chłopiec, wiedziony impulsem, okrada zawodowego Łowcę Złodziei – człowieka, z którym nikt nie zadziera bezkarnie. Czekają go dwie przykre niespodzianki. Po pierwsze sakiewka Łowcy jest prawie pusta, a po drugie mężczyzna z łatwością odnajduje schronienie chłopca. Jest też trzecia przykrość, jednak mniej niespodziewana – Siekiera po prostu sprzedaje swego podopiecznego Łowcy, chcąc ocalić własną skórę. Mistrz Sy, wbrew pozorom, nie ma złych zamiarów. Pragnie wyuczyć chłopaka na swego następcę. Przeczuwa w nim właściwy materiał na Łowcę, ale przyjdzie mu zmierzyć się z wyjątkowo oporną, buntowniczą naturą Berrena. Chłopiec wypatruje dogodnego momentu do ucieczki, a w domu Łowcy trzyma go właściwie tylko możliwość spotykania jego protegowanej – młodej szwaczki imieniem Lilissa. Sy postanawia, że nauczy młodego złodzieja manier oraz czytania i pisania, nim przyjdzie czas na coś poważniejszego. Okazuje się to dla niego niemniej trudne niż dla chłopca. Sam nie grzeszy cierpliwością, więc praca idzie bardzo opornie. W dodatku nie jest to dobry czas, by skupić się na tym jednym zadaniu – w Deepheaven dzieje się coś niepokojącego, z czym mistrz Sy będzie musiał się zmierzyć…

Stephen Deas świetnie oddał w swej książce rzeczywistość portowego miasta, położonego gdzieś w mitycznym Imperium, w nieokreślonych bliżej czasach. Smród kanału i gnijących ryb, karczmy z tanim alkoholem, prostytutki i prymitywni zbrodniarze. A z drugiej strony, część miasta przeznaczona dla bogaczy, ze świątyniami i wspaniałymi lokalami. W gdzieś w tym wszystkimi tajemniczy Łowca Złodziei, bezwzględny drapieżca, niezrównany wojownik, Syannis, którego czasem nazywają księciem.

Czytelnik nie wie, jakie to czasy, może jednak wywnioskować z różnych napomknięć, że nie jest to przyszłość ani teraźniejszość. Jest to raczej opowieść z dość ponurej przeszłości, choć można jedynie domniemywać, jak głębokiej. Nie jest to zresztą ważne, skoro dotyczy świata stworzonego przez autora. Jednak taka grupa złodziejaszków, jak koledzy Berrena i taki gangster jak Siekiera mogli istnieć gdziekolwiek i kiedykolwiek – w starożytnej Grecji lub we współczesnym Dover. Przestępczy półświatek został opisany przez autora z drobiazgową dokładnością, podobnie jak wszystkie zachodzące wydarzenia. Bohaterowie książki są wyraziści i sprawiają wrażenie realnych ludzi. Nie używają czarów, walczą normalnie – mieczem, pałką, nożem albo po prostu pięściami. Mimo że „Łowca złodziei” jest zaliczony do kategorii fantasy, magii jest w tej powieści zdumiewająco mało – jest jedynie wspominana w rozmowach, i to bardziej w kategorii religijnej niż jakiejkolwiek użytkowej formie.

Bardzo ładnie wydana książka, z dopracowaną grafika na okładce i wypukłym tytułem wabi oczy i samym wyglądem zachęca, by wziąć ją do ręki. Kto ulegnie, ten nie pożałuje, gdyż przedstawiona przez Stephena Deasa opowieść jest bardzo ciekawa i dobrze napisana. Czyta się ją jednym tchem, gdyż po prostu trudno się zdobyć na odłożenie jej „do następnego razu”. Naprawdę lektura godna polecenia.

 

Luiza „Eviva” Dobrzyńska
Ocena: 5/5

Tytuł: „Łowca złodziei”

Autor: Stephen Deas

Ilość stron: 320

Rok wydania: 2012

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *