Lekkie uzbrojenie, czyli recenzja „Szóstego rewolweru”

W pierwszym tomie amerykańskiej serii Szósty rewolwer, zatytułowanym Zimne martwe palce, scenarzysta Cullen Bunn i rysownik Brian Hurtt opowiadają lekkostrawną historyjkę rozgrywającą się na Dzikim Zachodzie. Nie jest to western w swojej klasycznej formie, gdzie mamy dobrego kowboja rozprawiającego się ze zbirami, którzy podporządkowali sobie pustynne miasteczko. Na ostatniej stronie okładki możemy przeczytać, że Szósty rewolwer nie pokazuje Dzikiego Zachodu, jaki znamy.


The-Sixth-Gun-issue-5-excerpt

Niby to prawda, ale pomysł na połączenie XIX-wiecznej scenerii amerykańskiego Południa i zjawisk paranormalnych też nie jest szczególnie świeży. To oczywiście nie zarzut, bo co dziś jest zupełnie nowe w kulturze popularnej, gdy wszystko jest kwestią uporządkowania różnorodnych rekwizytów? Mówiąc ogólnie – pod każdym drzewem i o każdej porze mogą wylądować kosmici albo pojawić się wielcy przedwieczni z mackami. Wstrząśnięcie i zmieszanie różnych konwencji nie daje więc autorom żadnej przewagi nad innymi. Sęk w tym, jak opowiedzieć historię, by zainteresować czytelnika.

Bunn i Hurtt z jednej formy – opowieści kowbojskiej – uciekli więc w inną, mieszaną, tworząc western z elementami okultystycznymi. Musieli zmierzyć się z trochę nieczystą, choć wciąż klarowną, konwencją. W sumie nie wyszli na tym źle.

Autorzy prowadzą opowieść po bożemu i metodycznie. Najpierw przedstawiają bohaterów i ustawiają ich na polu gry. Osoby dramatu to elegancki rewolwerowiec Drake Sinclair, wysłuchujący przepowiedni pod drzewem wisielców, demoniczna i wiecznie młoda pani Hume, poszukująca ciała swojego zmarłego męża, zbrodniczego generała z czasów wojny secesyjnej, a także umierający kaznodzieja i jego pasierbica, śliczna Becky. Wspólnym mianownikiem dla losów tych osób staje się niezwykły rewolwer obdarzony ponadnaturalną mocą – jak się okazuje, jeden z sześciu takich – wyglądający na broń z piekła rodem. Swego czasu dostał się w posiadanie wspomnianego nikczemnego generała. Ponadto okaże się, że każdy z wymienionych sześciostrzałowców służy nie tylko do zabijania. Z bronią wiąże się tajemnica, która zapewne zostanie wyjaśniona w kolejnych tomach serii.

SixthGun

Opowieści awanturnicze mogą zasadniczo przyjmować dwie postaci. W pierwszym typie narracji ciężar zostaje położony na zagadkę, którą czytelnik może rozwiązywać wraz z bohaterami. W drugim – element zaskoczenia jest ograniczony, od początku z grubsza wiadomo, w jaki sposób poszczególne elementy fabuły się ze sobą łączą, a akcent przesuwa się na sprawnie skomponowaną akcję z paroma punktami zwrotnymi, które mają w założeniu ukryć wątłość elementu zagadkowego. Po lekturze pierwszego tomu można stwierdzić, że Szóstemu rewolwerowi bliżej do tego drugiego schematu. Po zawiązaniu akcji dość szybko otrzymujemy wyjaśnienia, kto jest kim oraz co jest czym, i możemy wraz z bohaterami przeżywać przygodę – oglądać sceny, w których dobrzy ścierają się ze złymi (po jednej stronie Sinclair i pasierbica kaznodziei, po drugiej – zmartwychwstały generał ze swoją hordą). Niewątpliwie Cullen Bunn, nie komplikując fabuły, wybrał rozwiązanie prostsze, a zarazem mniej atrakcyjne i mniej satysfakcjonujące dla czytelnika.

Mimo to Szósty rewolwer i tak sprawdza się jako lekki komiks na kilkadziesiąt minut czytania. Mamy tu intrygujących bohaterów – prawego Sinclaira i jego pomocnika, których motywy nie są jednak do końca jasne; uroczą i zagubioną Becky z nieco zadartym noskiem, której charakter zapewne jeszcze się rozwinie (jak również znajomość z rewolwerowcem, trudno mieć wątpliwości); demoniczną kobietę typu Lady Makbet i jej upiornego męża z zaświatów oraz bandę złoczyńców – a także malownicze krajobrazy. Ładnie i przyjemnie. Istotne jest przy tym to, że kreska Briana Hurtta, będąca połączeniem konwencjonalnego komiksowego realizmu i cartoonu, nie zatrzymuje uwagi, jest funkcjonalna i pozwala opowieści gładko płynąć.

timof_white

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *