Zacznijmy od małego wstępu – dwa lata temu, na innym portalu, dokonałem złośliwego i na wpół żartobliwego podsumowania kalendarza wydawniczego, polecając 10 najlepszych książek wydanych Anno Domini 2010. Reakcją był potężny opór materii ze strony redakcji tamtego portalu już na etapie korekty, a następnie totalna wojna po publikacji. Nie rozumiałem niektórych reakcji wtedy i nie rozumiem ich do teraz – tamten ranking w co drugim zdaniu przypominał czytelnikom, iż jest rankingiem tak mocno subiektywnym i autorskim, jak tylko subiektywny i autorski może być taki ranking. Cóż – niby o gustach się nie dyskutuje, ale z moim jakoś dyskutowano…
Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że w tamtym rankingu znalazło się dziesięć książek Wtedy myślałem – tylko dziesięć, krytykując poziom wydawnictw. Teraz muszę przyznać – aż dziesięć. Podsumowując dzięki uprzejmości redakcji Szuflady rok 2012 muszę jednoznacznie stwierdzić – jest jeszcze gorzej.
W poniższym rankingu pozycji wartych polecenia znajduje się… sześć. Tak – tylko sześć. Czemu więc polecam tylko sześć pozycji? Nie, nic nikomu nie polecam – czynię coś gorszego – uprawiam bezczelną prywatę polecając powieści, które ja, ja osobiście, indywidualnie, autorsko, subiektywnie do szczętu, uważam za najlepsze w minionym roku. Absolutnie najlepsze. Czy było więcej wartościowych pozycji? Tak, było. Dlaczego lista taka krótka? Hmm – krótkie wyjaśnienie poniżej.
Przede wszystkim – te sześć pozycji to książki, które uważam za absolutne majstersztyki.
Czy w 2012 ukazało się tylko te sześć pozycji wartych polecenia? Nie – było ich więcej. Po pierwsze jednak – nie wszystkie książki, które się ukazują jestem w stanie przeczytać. Po drugie – za chwilę wymienię tzw. honorowe wyróżnienia, po które sięgnąć warto, a nie znalazły się na liście, bo to jeszcze nie ta liga.
A więc honorowe wyróżnienia to na pewno „Czas Silnych Istot” Marcina Przybyłka, „Kryptonim Burza” Vladimira Wolffa oraz „Gambit” Michała Cholewy. Pozycje rozrywkowe no i właśnie z tego powodu poza listą. To wszystko są wyborne, by nie powiedzieć – wybitne książki, ale jednak nie dość dobre by autorzy doszlusowali do czołówki. Panowie – wszystko przed Wami.
Przejdźmy więc do rankingu. Pozycje beletrystyczne i dwie książki publicystyczne. Jedziemy!
6. Luiza Dobrzyńska „Dusza”
Książka nieprzeciętna. Powieść, a właściwie rozmiarowo to nowelka – liryczna historia o świecie, który odchodzi. O tajemnicy i w jakimś sensie także o miłości. Luiza jest debiutantką a „Dusza” została nagrodzona. Słusznie. To opowieść piękna – fantastyka, jakiej już się w Polsce nie pisuje, a powinno. Zaręczam, że będziecie wracać do tej prozy. I czekać na kolejne powieści autorki.
5. Jakub Lubelski „Boiduda”
Coś bez echa przeszedł ten debiut, nie wiem dlaczego. Owszem – narobił szumu w środowiskach konserwatywnych, no ale „Boiduda” to nie jest głos tylko młodego, konserwatywnego pokolenia. To głos młodego pokolenia jako całości. Opowieść o Jacku Danielu jest tym bardziej wciągająca, iż pozwala na wejście „w głowę” ludzi w moim wieku, mojego pokolenia, dla którego walki i fantomy starszych kolegów są tylko jakimiś tam strachami na lachy. To nie jest powieść środowiskowa – to szkło powiększające, które Lubelski podaje naszym rodzicom, naszym starszym kolegom i krewnym, aby ujrzeli nas przez barierę jego tafli – lepiej, wyraźniej. Ale czy każdy z nas jest „Boidudą”?
4. Waldemar Łysiak „KARAWANa LITERATURY”
Tak – ta książka to są intelektualne plwociny Waldemara Łysiaka. Łysiak plwa na literaturę współczesną i na pisarzy, na krytyków i na luminarzy dziennikarstwa. Plwa wreszcie na polityków i współczesność, i my plwamy wtedy wraz z nim, stając się cichym sojusznikiem pisarza w tym ruchomym piasku frontów współczesnej, nowej, ideowej wojny. Jednak przede wszystkim „KARAWANa…” pokazuje prawdę – o stanie literatury, o poziomie jej „autorów”, o intelektualnym kalectwie. Wreszcie o tym, że wchodząc do księgarni przekraczamy, tak realnie, próg zwykłego składu makulatury. Bolesna książka. I rewelacyjna zarazem.
3. Piotr Gociek „Demokrator”
Debiut znanego dziennikarza. Gociek w „Demokratorze” rozkłada na czynniki pierwsze fenomen zniewolenia – dyktatury ciała i umysłu, zbrodni na wolności. Według mnie – najgłębsza analiza totalitaryzmu dokonana przez polskiego pisarza, od czasu „Szewców” Witkacego, i zresztą do tychże „Szewców” nawiązująca. Rzecz genialna. Śmieszna i ściskająca spazmem strachu zarazem. Czyż nie żyjemy wszyscy w świecie „Demokratora”?
2. Rafał A. Ziemkiewicz „Myśli Nowoczesnego Endeka”
Z Ziemkiewiczem można się nie zgadzać, można z nim wojować i nawet na niego pluć. Ale z pewnością nie sposób go nie czytać. Przyznam, że długo czekałem na jego najnowszą powieść publicystyczną – spadek formy po „Czasie Wrzeszczących Staruszków” był dla mnie dość bolesny, potwierdzony jedynie przez arcysłabego „Zgreda”. „Myśli…” są więc kontynuacją pewnej idei powrotu do założeń ideologii Romana Dmowskiego. Zamysł jest, w mojej opinii, chwalebny, bo to idea zapomniana i dość mocno obecnie zakłamywana, ale jednak „Myśli…” nie wywiązały się z zadania wzorcowo. Mimo to jest to i tak najlepsza książka publicystyczna roku, uciekająca od politycznej bieżączki na rzecz przypomnienia idei kiedyś bardzo popularnej. A czy zmieni coś na lepsze? Czas pokaże.
1. Szczepan Twardoch „Morfina”
Cóż czynić. Cytując Martę Kwaśnicką – „mamy pisarza!”. Szczepan Twardoch to najwybitniejszy autor młodego pokolenia i bez wątpienia jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich w ogóle. „Morfina” – opowieść o Konstantym Willemanie – bon Vivanie, kolaborancie, bohaterze polskiego podziemia, zdrajcy, wreszcie – człeka rozdartego, między polskością a niemieckością to historia wciągająca, narkotyczna. Trudna w lekturze, to fakt. Dodatkowo motyw rozdarcia między polskością a niemieckością, między „Wielkimi Niemcami” a „Matką Polską” był już obecny wyraźnie w „Wiecznym Grunwaldzie tego autora – powieści od „Morfiny” lepszej, głębszej, bardziej narkotycznej, metafizycznej. A jednak – „Morfina” zrzuca tu fantastyczne szaty, rzecz jest niemal realistyczna. Obecne są, oczywiście, stałe motywy u Twardocha – dość pozersko potraktowana Śląskość, nużące już wtręty hinduistyczne, spychające (paradoksalnie) powieść w koleiny myśli i duchowości chrześcijańskiej. A jednak jest „Morfina” dziełem wybitnym niemal tak, jak „Lód” Jacka Dukaja sprzed kilku lat. To jest wielka literatura, przy tym – wielka literatura Polska. Bo czyż to tarcie, rozdarcie, walka z własną tożsamością, z polskością, a więc dla Willemana – ze słabością nie jest czymś dla naszej kultury naturalnym i stałym? Czyż nie z tym wojowali i Gombrowicz, i Żeromski w „Przedwiośniu”, i Miłosz, i Herbert nawet – jedni kontestując polskość, inni odnajdując w niej ukojenie, prawdę, spokój i rozwiązanie utrapienia? Twardoch odnajduje w nim temat. Temat trudny, jednak temat to wielki. Tak wielki jak ta powieść.
I to wszystko. Szlus! Rankingu książek najgorszych nie uczynię, bo taki ranking to niestety też reklama. Państwu za to życzę wszystkiego dobrego w tym nowym, 2013 roku.
Arkady Saulski