Książka z twarzą Marilyn Monroe

marilynreads2Marilyn Monroe z powagą czyta zbiór poezji Walta Whitmana.

Skupiona wczytuje się w „Ulyssessa” Jamesa Joyce’a.

Studiuje książkę „To the Actor” Michaela Chekhova.

W liście do swojego terapeuty opisuje odczucia dotyczące lektury listów Zygmunta Freuda.

Może wizerunek Marilyn Monroe jako kobiety inteligentnej i oczytanej uderza w skrupulatnie wypracowany przed ponad 50 laty obraz blond gwiazdy o słodkim głosie i ponętnym ciele.

Może. Ale dziś już kultura znajduje chyba drogę, by się z nim rozprawić.

Nazywała się Marilyn Monroe. Wróć – nazwano ją Marilyn Monroe. To kobieta, przed którą drzwi do kariery stanęły otworem.

Zamiast opowieści o Kopciuszku i o amerykańskim śnie, mamy jednak znaki zapytania, niedopowiedzenia i domysły. Zamiast  zgubionego pantofelka i szczęśliwego zakończenia – mit, a właściwie cały szereg mitów. Każdy z nas jakiś zna.  A to, że usunęła żebra, żeby mieć większe wcięcie w talii, a to, że włosy na całym ciele farbowała na platynowy blond, a to, boleśniejsze, że wielokrotnie usuwała ciążę lub że miała romans z niemal każdym napotkanym mężczyzną. Nie jest teraz łatwo wśród tych mitów dotrzeć do prawdy, i może właściwie nie ma to większego znaczenia. Bo jak obroni się martwa kobieta?

Czytanie to wolność
Są jednak rzeczy, które wiadomo na pewno. Marilyn kochała czytać. Dziesiątki zdjęć przedstawiające ją z książką w ręku można by uznać za dowód niewystarczający, ale to nie wszystko. Są jeszcze notatki, listy i wiersze. Jest spis pozycji z jej prywatnej biblioteki, który – co tu dużo mówić – nawet dziś wywołuje podziw. Obok pism greckich filozofów znajdziemy tu eseje Manna, sztuki Czechowa, poezje Blake’a, Yeatsa, Shelley’a i Browninga… Jest gigant amerykańskiej poezji – Walt Whitman, który inspiruje do dziś (nawet w popkulturze: choćby Lanę del Rey, którą, co ciekawe, inspiruje też Marilyn – swoiste popkulturowe koło). Jest Freud, Proust, Zola i Camus. Są Tennessee Williams i Ernest Hemingway. A także cały szereg książek o polityce, religijnych, podróżniczych, psychologicznych, naukowych…

Literackie przyjaźnie
Wiemy też, że Marilyn otaczała się literatami. Dość powiedzieć, że jej trzecim mężem był Arthur Miller, wybitny i wpływowy amerykański twórca, zdobywca nagrody Pulitzera. Marilyn Monroe przyjaźniła się poza tym z Trumanem Capote i Carson McCullers. Oczarowana nią była Isak Dinesen (Karen Blixen, autorka słynnego „Pożegnania z Afryką”), podobnie jak Saul Bellow. Karen Blixen porównywała ją do lwiątka, niewinnego, pełnego uroku i niezwykle żywotnego stworzenia.
Norman Mailer natomiast bardzo chciał ją poznać, jednak bez wzajemności. Z tej fascynacji (czy może frustracji?) powstały o niej książki, choćby „Of Women and Their Elegance”, w której narrator pierwszoosobowy to właśnie Marilyn. Owa fascynacja to jednak materiał na całkiem inny tekst.

Nowa Holly?
Myśląc: „Śniadanie u Tiffany’ego”, widzimy oczami wyobraźni…kogo? Oczywiście, uosobienie szyku – Audrey Hepburn. Truman Capote chciał jednak, by to Marilyn zagrała Holly Golightly. W jego oczach właśnie ona była tą kobietą.  Napisał o tym do przyjaciela „(…) wytwórnia Paramount sprzeciwiała się na wszystkie możliwe sposoby i obsadziła Audrey. Audrey to moja stara przyjaciółka, ktoś, kogo bardzo lubię, ale po prostu była niewłaściwą osobą do tej roli”. Wydaje się niewyobrażalne? A jednak. Po głębszej analizie być może stwierdzimy, że to Marilyn pasowałaby tu bardziej. Ta rola była pisana z myślą o niej. Byłaby też dowodem, że „głupia blondynka” to w jej przypadku najgorsza inwektywa. I najbardziej mylna.
Capote swoją przyjaźń z Marilyn ukazał w jeszcze jednym miejscu. W zbiorze opowiadań Muzyka dla kameleonów znajdujemy jedno zatytułowane „Piękne Dziecko”. Owym „dzieckiem” jest nie kto inny, jak właśnie Marilyn. Z ust tego pięknego dziecka padają tu znamienne słowa: „Psy nigdy mnie nie gryzą. Tylko ludzie”. Możemy jedynie domniemywać, czy taka rozmowa odbyła się rzeczywiście.

Namiastka
Gdy Marilyn starała się o tytułową rolę w filmie Baby Doll Elii Kazana (na podstawie scenariusza Tennessee Williamsa; grałaby w tym filmie u boku Eli Wallacha), spotkało ją gorzkie rozczarowanie. Tak je opisała w swoich notatkach: „Powiedział że zostałam tak ubóstwiona jako symbol seksu/że publiczność nigdy nie zaakceptuje mnie w roli/dziewicy albo dziewiętnasto-/dwudziestolatki/(…) Nie chcę nikogo innego”.
A wspomniane już zdjęcia? Dlaczego dawała się tak fotografować? Może po to, by zaczęto ją postrzegać poważnie. Może również po to, by zajrzano wreszcie pod blond powłokę, tę jedynie namiastkę (a może wręcz zasłonę) jej człowieczeństwa.
Bo Marilyn chciała być Gruszeńką – zagrać Gruszeńkę z „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego. Chciała grać role ambitne, a tak wielu pragnęło być może widzieć tylko ową bezwolną blondynkę, którą „wolą mężczyźni”. O listach Zygmunta Freuda napisze do swojego terapeuty: „(…) nie jestem przekonana do publikowania czyichkolwiek listów miłosnych”, nie ukryje też jednak zachwytu. Dziś to jej listy czytamy.

Dziś wiemy też więcej, nie tylko o jej literackich upodobaniach. Dziś to o niej powstają dziesiątki książek, a jej przemyślenia, wiersze, emocje i lęki upubliczniono. Czy moralnie? Pytanie pozostaje otwarte, jednak bez tej publikacji nie zgłębilibyśmy choćby namiastki wnętrza …nie, nie Marilyn. Normy Jean.

Capote Truman, Muzyka dla kameleonów, Warszawa 1992.
Clarke Gerard, Truman Capote, Warszawa 2008.
Monroe Marilyn, Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy, red. S.Buchthal, B. Comment, Warszawa 2011.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *