Królowa syren

– Mianuję cię królową syren! – cztery słowa z dziecinnej zabawy, które są ze mną zawsze. Szukam w nich innego sensu od lat. Potrafię przeprowadzić w głowie doskonale długą rozmowę na dowolny temat, jako odpowiedzi używając niemal wyłącznie zdań mojego ojca. Pamiętam doskonale jego ton. A jeśli brakuje pojedynczych wyrazów, mogę je sobie wyobrazić, bez trudu sprawiając, żeby brzmiały jak jego wypowiedzi, jak wszystkie te słowa, które wypowiedział do mnie, zanim skończyłam siedem lat. I zanim strzelił sobie w skroń.

Moje życie to w istocie tylko kolejne dni po jego śmierci, nic nieznacząca kontynuacja przerwanej historii mężczyzny, który poszedł po mleko. W trakcie drogi, która nie była dłuższa niż pięćset metrów podjął decyzję, żeby już nigdy nie wracać do świata, takiego jaki znał. Jak to jest możliwe, żeby człowiek, który planuje się zabić, mógł bawić się ze swoim dzieckiem, jak gdyby nigdy nic? Ta myśl mąci mi w głowie do teraz. W nim samym musiało być wiele z dziecka, dlatego tak dobrze się rozumieliśmy. W każdym razie, dopóki nie był martwy. Założę się, że żadna z kobiet, pragnąc, by jej mężczyzna był wrażliwy, nie ma na myśli takiego typu osobowości.

To prawda, że istnieje coś takiego jak efekt Wertera. To prawda, że wielu się zabiło. Van Gogh się zabił. Hemingway się zabił. Kurt Cobain się zabił. Ale mój ojciec nie był Kurtem Cobainem i powinien zdawać sobie z tego sprawę. Bardzo bym chciała przejść nad tym do porządku dziennego i znów mieć normalne dzieciństwo, ale wszystko, co normalne, skończyło się dla mnie w sobotni poranek, ósmego lipca. Rano jeszcze nasza rodzina nie rzucała się w oczy, masło leniwie rozpływało się na ciepłej grzance. Rano byłam jeszcze królową syren, kiedy wygłupialiśmy się na plaży, a wieczorem nie dało się już z nikim normalnie rozmawiać. Jednego dnia, przez boleśnie celny strzał, straciłam i ojca i matkę.

Raz, w trakcie prób do akademii z okazji Dnia Ojca, jedna z recytatorek, gruba i piegowata dziewczyna z klasy wyżej, obwieściła wszystkim zgromadzonym, że nie powinno mnie tam być, bo mój tata się zabił. Użyła do tego mikrofonu. Później ludzie w szkole raczej mnie unikali, poza kilkoma świrami, już w czasach liceum, których to totalnie kręciło. Wciągali kreski i bawili się żyletkami. Typy z tak bladymi, że niemal białymi twarzami. Myśleli, że sprzedam im niezłą instrukcję, jak spektakularnie ze sobą skończyć.

Tylko takich „przyjaciół” pamiętam. W małych miasteczkach wszyscy znają swoje tajemnice. A moja historia ich przerażała. Ludzie nie wiedzą, jak reagować na to, kiedy się przed nimi otwierasz. Możesz mówić im, co cię boli, tylko po to, żeby usłyszeć: „Jasne, to pewnie przykre, ale spójrz, to mnie boli bardziej”. Niektórzy wycofują się chwilę po tym, jak dowiedzą się, co się stało. Właśnie dlatego nie da się o tym zapomnieć, a trzeba zapomnieć, albo kłamać. Inaczej wiecznie jesteś kojarzony z tą jedyną sprawą i wrzucany do szuflady opatrzonej etykietą: „Patologia; unikać”.

Nie umiałam określić, co mnie bardziej irytuje. Współczucie, czy jego brak. Chciałam jedynie przestać być sama. Patrząc na siebie nie umiałam dostrzec tych symptomów, które inni wyczuwali na odległość. Nie okaleczałam się fizycznie. Nie nosiłam rozciągniętych, ciemnych swetrów, ani nie rysowałam krzyży na marginesach zeszytów. Raczej rozpaczliwie starałam się wtopić w tłum.

Wieczorami zaglądałam przez okna do tych wszystkich mieszkań w pobliżu. Lubiłam oglądać ludzi w ich piżamach, patrzeć na to, jak się krzątają w kuchni, przygotowując drinki, jak ich sypialnie wypełniają się niebieską poświatą telewizora, wiedzieć, co oglądają i z czego się śmieją, zaglądać w ich twarze, gdy czytają bajki dzieciom. Nie chciałam myśleć o tym, dlaczego nikt nie dzieli tego ze mną. Dlaczego przyglądam się cudzym życiorysom, sama pozostając niezauważona.

Bywały różne okresy w mieszkaniu w jednym domu z moją matką. Niby obok, a jakby jej nie było. Zupełnie na porządku dziennym było dla mnie wyobrażanie sobie jej śmierci. Mogła wpaść pod autobus. Mogła łyknąć garść prochów. Podciąć sobie żyły. Skoczyć z dachu, a złote włosy rozsypałyby się dookoła jej głowy, stopniowo zmieniając barwę na głęboką czerwień. Mogłaby przestać istnieć równie szybko i bez ostrzeżenia, jak on. Gdy byłam dzieckiem, strach przed tym towarzyszył mi nieustannie. Stało się inaczej, niż w przypadku ojca. Niemalże poczułam ulgę, kiedy matka oznajmiła mi, że umiera na raka. Na stateczny, poczciwy nowotwór! I dała nam czas na pożegnanie. Całe morze czasu. Aż chciało się rzygać.

Choroba pokonała ją na wiosnę. W grudniu zdążyłyśmy jeszcze usiąść przy stole, który był dla nas za duży, popatrzeć na siebie i znów nie mieć sobie niczego do powodzenia, nawet przy takiej okazji jak Boże Narodzenie. Żadna z nas nie była normalna, nie mogłyśmy więc spędzać normalnych świąt.

Takich dni było więcej. Wszystkie szczegóły wryły mi się w pamięć. Przez lata prowadziłam pamiętniki. Zapełniłam mnóstwo zeszytów odręcznym pismem i przypuszczam, że w każdym jest z grubsza to samo. Całe to zastanawianie się, co można było zrobić, lub czego nie zrobić. Samokrytyka. Samozapłon. Samochód. Samozadowolenie. Samotność. Samogłoska. Samorząd. Samogwałt. Samouk. Samolot. Samodzielność. Samożywność. Samowola. Samobójstwo.

Od lat mam stałą pracę, maluję usta i sypiam z tobą w jednym łóżku, ale nie potrafię dorosnąć. Zdaje mi się, jakbym ciągle była tą dziewczynką z patykowato chudymi nogami, która nosiła spinki – biedronki. A umieranie to nie jest sprawa małych dziewczynek.

Zamykam oczy i znów jestem sama, chociaż leżysz obok. Czuję wiatr we włosach i tylko to się liczy. Mam wszystko, jest tak dobrze, że nie widzę sensu w ciągnięciu tego dłużej, coś przecież mogłoby się popsuć, zmienić. Ufam, że właśnie odkryłam tajemnicę mojego ojca. Motywację, która pchnęła go do nieoczekiwanego kroku. A tylko jeden krok utrzymuje mnie ciągle na tym świecie. Kilkanaście centymetrów w przód, kusząca propozycja. Rozkładam ramiona, koszula łopocze wśród nocy. Gdzieś tam ludzie śpią, jada samochodem, uprawiają seks, czytają gazety, nieświadomi, że może dla nich nadejść zupełnie inne jutro. Narażają się na straszne rzeczy, a po co się narażać? Przesunę tylko stopę i już będzie po mnie…

Budzę się i opowiadam ci wszystko, co mi się przyśniło. O tym, jak stałam na krawędzi, licząc, że skończą się pytania, wątpliwości, problemy, które przerastały mnie od zawsze. Euforia, która ogarnia mnie na samą myśl o skoku, będzie trwała wiecznie. Tylu ludzi zrobiło to przede mną.

– Czemu nie dołączyć do tego grona? Może powiedzą o mnie w wiadomościach o siódmej.

– Wiesz, co jest z tobą nie tak? – pytasz. – Czujesz ból. To normalne. Nikt nie powiedział ci dotąd, ani nie pokazał, jak sobie z tym radzić, a ty zanurzyłaś się w nim na całe lata. I spodobało ci się! Lubisz swój ból, on cię określa, rozkoszujesz się nim, bo nie możesz znieść myśli, że bez tego byłabyś równie przeciętnym człowiekiem, jak my wszyscy. A to głupota, bo nie śmierć twojego ojca czyni cię kimś. To raczej twoja bujna wyobraźnia, talent do gotowania, sposób, w jaki przechylasz głowę, idąc… Ale jesteś egoistką, taką samą jak on. Ty chcesz być nieszczęśliwa. A ja nie zniosę tego dłużej.

Odchodzisz i jestem sama, tym razem jeszcze zanim znów zamknę oczy…

 Wyobraź sobie, że widzisz mnie w wannie. Patrz od góry, z perspektywy sufitu. Moje ciało wydaje się teraz niemalże idealnie płaskie. Ponad parującą powierzchnię wystają tylko dziwacznie ugięte kolana. Spoglądasz na twarz i pewnie zdaje ci się, że maluje się na niej pogarda, zniechęcenie. A to wyłącznie obojętność. Nic nie wydaje się wystarczająco interesujące, ani nawet umiarkowanie ważne. W mojej głowie powstają wtedy katastroficzne wizje, a żadna z nich nie przeraża. Są oswojone. Znamy się dobrze.

Czy jest niebo dla samobójców? Nie wiem. Być może to ostateczny, najpełniejszy akt wolnej woli. A może przestępstwo, za które wylatuje się z listy zbawionych. Różnie mówią.

Oddycham spokojnie, zupełnie poważnie rozważając przez chwilę, czy nie pozwolić wodzie lać się bez końca. Sygnał przejeżdżającej za oknem karetki i zniekształcone dźwięki wiertarki sąsiada docierają nawet tutaj, i przysięgam, że gdy zanurzam się głębiej, zakrywam pianą i moczę włosy brzmią jak dobrze znane słowa:

– Mianuję cię królową syren.

Agata Grudkowska

About the author
Agata Grudkowska
rocznik '93. Mała, uparta, czasami nieznośna, ciągle nie ma czasu rzucić edukacji, żeby zostać głodującą artystką. Wiecznie coś śpiewa, pisze, albo wykleja - bywa nawet, że wszystko to na raz... :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *