Koty i ludzie: Nawet najmarniejszy kot jest dziełem sztuki.

„Nawet najmarniejszy kot jest dziełem sztuki.” –  Leonardo da Vinci.

Koty towarzyszą ludziom od kilku, a może nawet kilkunastu tysięcy lat. W odróżnieniu od psów nie zostały oswojone jako zwierzęta użytkowe, lecz z powodów religijnych. To doniosłe wydarzenie miało prawdopodobnie miejsce w Nubii, gdzie żył dziko tak zwany kot nubijski, uważany dziś za przodka kota domowego. Później koty trafiły do Egiptu, przywiezione albo przez kupców, albo przez żołnierzy wracających z podbojów. I tu właśnie zaczęła się ich wielka kariera.

KOT W HISTORII CZŁOWIEKA

W starożytnym Egipcie bogini Bastet były początkowo poświęcone lwy, lecz bardzo szybko jej kapłani doszli do wniosku, że lew – zwierzę ogromnie wojownicze – nie jest odpowiednim symbolem bogini miłości. Swoją rolę odegrało też to, że niełatwo zajmować się w świątyni tak dużym drapieżnikiem. Niejako w zastępstwie lwów pojawiły się więc koty pustynne, będące zadomowionymi na egipskich terenach kotami  nubijskimi. Nieduży, łatwy do obłaskawienia zwierzak okazał się stworzeniem towarzyskim i mnożnym, a kapłani szybko zauważyli zręczność, z jaką radził sobie z plagą tych rejonów – myszami i szczurami. Mały kuzyn lwa okazał się rzeczywiście zwierzęciem zesłanym przez bogów i kapłani dopilnowali, by właśnie tak był traktowany. Za życia był nietykalny – po śmierci podlegał mumifikacji. Niestety z biegiem czasu zapotrzebowanie na mumie świętych kotów rosło, były bowiem ofiarowywane w świątyniach jako wota dziękczynne. Kapłani, którzy – niezależnie od czasów w których żyli i religii, której przewodzili – zawsze odznaczali się wielkim sprytem, zaczęli hodować koty na skalę masową po to tylko, by wyrabiać z nich mumie. Trudno sobie wyobrazić, by bogini Bastet temu błogosławiła, jednak kapłani, jak to kapłani, mieli na ten temat więcej do powiedzenia.

kotek

Pozycja kota w Japonii i Chinach nie była aż tak uprzywilejowana, ale zupełnie przyzwoita. W tych krajach nie prześladowano kotów, przeciwnie, cieszyły się one szacunkiem i były bodaj czy jedynymi zwierzętami zasługującymi tam na miano „domowych”. W Chinach na dworach arystokratów hodowano jeszcze małe rasy psów, jednak z nadejściem rewolucji kulturalnej i domowe psy, i koty uznano tam za „burżuazyjny przeżytek”. Zaowocowało to prawie całkowitym wytępieniem w całym kraju domowych pupili. O ile dzikie koty jeszcze tolerowano, bo nawet maoiści nie byli na tyle głupi, by nie wiedzieć, jak bardzo są pożyteczne w sektorze zwalczania szkodników pól uprawnych, o tyle do psów strzelano jak do przysłowiowych kaczek. Szczególnie narażone były psy rasowe, nawet te należące do cudzoziemców – upatrywano w nich bowiem zagrożenia „burżuazyjnymi nawykami”. Pies czy kot domowy miał być trzymany wyłącznie w celach kulinarnych. Na szczęście ostatnio zaczyna się zmieniać, gdyż Chiny powoli odchodzą od narzuconego przez Mao sposobu patrzenia na świat. Inaczej ma się sprawa w takich krajach, jak Wietnam czy Korea. Od zawsze były one nawiedzane klęskami głodu i zawsze, nawet w urodzajnych latach, większość ludności żyła z tego, co udało się jej zebrać lub upolować gołymi rękami. W takich społeczeństwach nie było miejsca dla oswojonych zwierząt, zjadano wszystkie, łącznie z wężami i szczurami. Oczywiście tym bardziej dotyczyło to – i nadal dotyczy – kotów.

Do Europy koty domowe trafiły we wczesnym średniowieczu. Tak zwany kot europejski powstał z samorzutnej krzyżówki kota nubijskiego i żbika. Początkowo były traktowane jak zwierzęta ogromnie cenne – jeśli ktoś zabił komuś kota, musiał oddać za niego jagnię lub ponieść podobnie dotkliwą karę. Nieszczęściem dla tych zwierząt okazała się ich nadmierna płodność i zabobon, którego korzenie trudno już teraz wyśledzić, a według którego kot był zwierzęciem szatańskim. Źle pojęta chrześcijańska gorliwość wydała tu naprawdę opłakane owoce, bo tępienie kotów spowodowało wzrost populacji myszy, zjadających zbiory, i szczurów, roznoszących dżumę i cholerę. Nie jest rzeczą wykluczoną, że gdyby nie pomawianie kotów o konszachty z diabłem, epidemie tych groźnych chorób byłyby w Europie dużo łagodniejsze. Pewnym argumentem, przemawiającym za słusznością tej tezy jest fakt, że w permanentnie targanej wojnami Polsce, gdzie ludzie mieli ważniejsze problemy niż polowanie na popleczników szatana, więc kotów nie prześladowano (nie na skalę masową), masowe zgony na dżumę i cholerę prawie się nie zdarzały.

Co ciekawe, dość przyjaznym stosunkiem do kotów odznacza się religia najbardziej dziś wojownicza, a i w średniowieczu bynajmniej nie pokojowa, islam. Wywodzi się to z faktu, że sam Mahomet bardzo lubił mruczki i w Koranie nakazał wiernym, by każdy z nich karmił przynajmniej jednego bezdomnego kota. Jedną z opowieści z życia proroka jest ta o kotce Fatimie, która najbardziej lubiła spać, wtulona w ubranie swego pana. Któregoś dnia Mahomet, gdy musiał wstać, odciął nożyczkami tę połę swej szaty, na której spała Fatima. Słabość proroka do pięknej kotki nadała islamowi jeden z jego milszych rysów i pośrednio stała się przyczyną wyhodowania jednej z najbardziej znanych kocich ras – kota perskiego.

ŁOWY NA CZAROWNICE

Prześladowanie łagodnych i pożytecznych zwierzaków ciągnęło się przez stulecia. Nie będę tu nawet opisywać tego, co robiono tym biednym, Bogu ducha winnym stworzeniom, bo na samą myśl o tym krew się burzy w każdym miłośniku kotów. Warto zauważyć, że nie cierpiały nie tylko koty, również ludzie, którzy okazywali im więcej uczucia, niż było to przyjęte, głównie samotne, stare kobiety. Do dziś przecież pokutuje w literaturze stereotyp „kota czarownicy”, dalej wielu ludzi wierzy, że czarny kot przynosi nieszczęście, a każdy może „wyssać oddech małemu dziecku”. Wyobraźmy sobie, o ile gorzej było w średniowieczu, kiedy nie cackano się nawet z ludźmi!

Dość, że dopiero oświecenie przyniosło jakąś normalizację stosunku Europejczyka do kotów, choć też nie do końca. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że jeszcze w XIX wieku człowieka, kochającego zwierzęta i traktującego je inaczej niż ruchome przedmioty, często uważano za pomylonego. Bardzo dobrze opisał to Wiktor Hugo w jednej ze swoich nowel – nakreślił w niej portret lekarza, który z powodu swej miłości do zwierząt staje się obiektem nagonki ze strony otoczenia i w końcu trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie zostaje gruntownie „wyleczony”. Co prawda kardynał Richelieu znany był z tego, że bardzo lubił koty i ponoć miał ich aż osiemdziesiąt, ale człowiek tej rangi co on mógł sobie pozwolić na każde dziwactwo bez ryzyka.

W tym względzie Polska wyróżniała się na plus. W naszym kraju, jak już wspomniałam, nie było masowego prześladowania kotów ani nie stawiano „czarownicom” zarzutu rozmawiania ze zwierzętami – w ogóle „łowy na czarownice” były w naszym kraju zjawiskiem raczej marginalnym, choć nie można niestety powiedzieć, że nieobecnym. Również nadmierna miłość do zwierząt, szczególnie psów i koni, nie była u nas uważana za objaw choroby umysłowej czy oznakę konszachtów z Piekłem, najwyżej za nieszkodliwe dziwactwo. Wśród szlachty umiłowanie psów myśliwskich i koni było nawet dość powszechne i, co za tym idzie, obchodzono się z nimi dość łagodnie. Jeśli idzie o koty, nie były w zasadzie uważane za zwierzęta domowe, tylko gospodarskie – w Polsce sarmackiej raczej nie było kotów, wylegujących się przed kominkiem. Patrolowały one obejścia, polując na drobne gryzonie i tylko tyle od nich wymagano. Kotom zresztą ten układ odpowiadał – mogły czasem liczyć na miseczkę mleka, a jedzenia wszędzie było w bród, bo trutek na gryzonie nie stosowano. Gorzej rzecz się miała z polskimi kotami dzikimi – żbikiem i rysiem. Zostały nieomal wytępione, gdyż polowano na nie zajadle i dla pięknych skór, i dla tego, że – o czym często zapominamy, zachwycając się urodą tych zwierząt – były bardzo groźnymi drapieżnikami, niebezpiecznymi nawet dla koni i ludzi. W tamtych czasach nikt nie słyszał o „ochronie środowiska”, choć jako ciekawostkę przytoczę, że Polska była pierwszym krajem, w którym wydano królewski edykt, obejmujący ochroną całkowitą jakieś zwierzę. Chodzi tu o sławnego tura. Niestety działania zostały podjęte zbyt późno, by ocalić to piękne zwierzę przed wyginięciem. Ale to tak na marginesie.

Bezwzględne polowania na rysie i żbiki spowodowały, że te drapieżniki zostały niemal wytępione, w czym nie widziano nic złego. Nawet przedwojenna pisarka, Maria Rodziewiczówna, w powieści „Lato leśnych ludzi” opisuje wymordowanie całej rysiej rodziny jako czyn chwalebny, bo chroniący zwierzęta gospodarskie. Trzeba było całych dekad rozwoju nauki i edukacji społecznej, by ludzie nauczyli się, co to jest ekosystem, jaka jest zależność między poszczególnymi ogniwami w łańcuchu ewolucji i tego, jak ważne jest chronienie dziko żyjących gatunków. Walka o prawa zwierząt, także tych niezagrożonych wyginięciem, zaczęła się stosunkowo niedawno, a poziom wiedzy i wrażliwości społecznej na te sprawy ciągle zostawia wiele do życzenia.

tumblr_n2lj39amsI1rtumvwo1_500

A jak jest dzisiaj? Koty, żyjące w miastach w stanie półdzikim, nadal stanowią jedne z najbardziej prześladowanych zwierząt. Powodem, dla którego tak się dzieje, jest to, że są stosunkowo łatwym celem – właściwie jedyną ich obroną przed człowiekiem jest ucieczka, która nie zawsze się udaje. A wśród ludzi istnieje niestety spory odsetek istot skrzywionych psychicznie, lubiących „wyżyć się” na kimś słabszym. Równie wiele zła wyrządzają tym zwierzakom ci, którzy zasłaniają się „dbałością o higienę”. Tacy ludzie nie lubią nieprzyjemnego zapachu kocich wydalin i na ogół żywią nieuzasadnioną odrazę do zwierząt w ogóle. Żeby usprawiedliwić swe poczynania często powołują się na to, ze koty są najpopularniejszymi roznosicielami toksoplazmozy, choroby pasożytniczej, groźnej głównie dla embrionów i płodów, ale atakującej również dla ludzi dorosłych. To, że istnieją skuteczne leki i surowice osłonowe dla kobiet ciężarnych, a kot nie jest bynajmniej jedynym nosicielem toksoplazmozy (można się nią zarazić też od psa czy zwierząt kopytnych), jakoś ich nie przekonuje.  To, że prześladując koty przyczyniają się do wzrostu liczebności gryzoni i gołębi (stanowiących roznosicieli niemniej groźnych chorób niż szczury), w ogóle do nich nie dociera. Walka z takimi ludźmi jest dużo trudniejsza niż ze zwykłymi chuliganami, gdyż są to zazwyczaj tak zwani „szanowani obywatele”.

Jest smutnym dziedzictwem po wiekach mniej oświeconych, że ludzi lubiących koty i dokarmiających je traktuje się nieraz jak nienormalnych, a same koty jak plagę. Chociaż wszystkie dowody naukowe wskazują na to, że są one naturalną tarczą, chroniącą nasze miasta przed prawdziwymi plagami, wciąż prowadzi się na nie nagonkę, nieraz obejmującą i osoby, które je dokarmiają. Ten jawny i szkodliwy absurd to coś, co jeszcze bardzo długo trzeba będzie zwalczać. Niestety w Polsce, która kiedyś wyróżniała się na plus, jeśli idzie o traktowanie zwierząt, teraz występuje trend wręcz odwrotny – prawa zwierząt uważa się za coś nieistotnego. Sądy, jeśli w ogóle kogoś skażą, to wymierzają śmiesznie niskie kary za znęcanie się nad  psem czy kotem, mimo że już od dawna w całym cywilizowanym świecie te sprawy traktuje się bardzo poważnie.

KOT ZWIERZĘ DIABELSKIE

Osobną kwestią są przesądy dotyczące kotów. Wielu ludzi jeszcze dziś uważa, że kot może zagryźć niemowlę lub nawet dorosłego człowieka. O ile w kwestii niemowlęcia mogą istnieć tego rodzaju dywagacje, choć śmieszne, mogą ostatecznie mieć choć pseudologiczne podstawy, o tyle w przypadku człowieka dorosłego jest to całkowitym absurdem. Każdy zoolog i każdy weterynarz potwierdzi, że szczęki kota domowego są zbyt delikatne na taką operację. Ich żuchwa bardzo łatwo ulega uszkodzeniu, a krtań dorosłego człowieka wymagałaby rozwarcia i nacisku szczęki co najmniej dwa razy większej, by mogło dojść do jakiegoś uszkodzenia okolic gardła. Te przesądy wzięły się z dwóch źródeł. Jednym jest do dziś niedokładnie zbadane zjawisko „śmierci łóżeczkowej” niemowląt, a drugim – fakt, że człowiek może po prostu mieć we śnie śmiertelny atak duszności. Wtedy rzeczywiście kot może być pośrednio odpowiedzialny za jego śmierć, gdyż taki atak może być wynikiem astmy, zaś ona – reakcją uczuleniową na kocią sierść. Jednak oskarżanie poczciwych zwierzaków o perfidne zagryzanie ludzi we śnie jest zwyczajną głupotą i dziwić się należy, że ktoś jeszcze uważa to za prawdę.

Oczywiście, znalezienie nadgryzionego przez domowe pieszczochy trupa właściciela szokuje, jednak trzeba uświadomić sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, coś takiego zdarza się nie tylko kotom, również psom, więc przypisywanie Bóg wie jakich strasznych cech kotom to nieporozumienie. Po drugie zaś – człowiek po śmierci przestaje być ukochanym przyjacielem, staje się martwym białkiem, a koty, podobnie jak psy, są drapieżnikami. Głód nie wybiera. Nie można robić im z tego zarzutu, bo choćbyśmy nie wiem jak kochali nasze Mruczki i Azorki, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że nie są ludźmi i nie rozumują po ludzku, a nasze normy etyczne są dla nich zupełnie niepojęte.

Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przesądów dotyczących kotów jest przekonanie, że koty nie kochają ludzi tak jak psy, a przywiązują się do miejsca. Nie jest to prawdą. Koty kochają swych opiekunów, jeśli ci są dla nich dobrzy. Nie tolerują natomiast osób brutalnych. Ich ewolucja przebiegała inaczej niż psowatych – kot to samotny łowca i przywiązuje się do człowieka wbrew swej naturze, natomiast pies jest zwierzęciem stadnym i zawsze podporządkowuje się osobnikowi wyższemu w hierarchii stada, nawet gdy jest on wobec niego okrutny. Mimo to koty kochają swych opiekunów (słowo „właściciele” ma w przypadku kota niezbyt adekwatny wydźwięk). Okazują to dużo subtelniej niż psy, ale każdy, kto ma kota, wie o czym mówię. Prawdą jest, że źle znoszą zmianę miejsca zamieszkania – mają niezwykle delikatną psychikę i w szoku spowodowanym zmianą otoczenia mogą nawet` przestać poznawać ludzi, którzy je wychowali. Są jednak na to sposoby, które podpowie człowiekowi każdy weterynarz. Gorzej natomiast, gdy zostając w starym otoczeniu musi przyzwyczaić się do nowych ludzi. Połączenie zaś tych dwóch stresów – przeprowadzki i nowego opiekuna – może starszego kota nawet zabić. Warto o tym pamiętać.

Błędem jest również oczekiwanie od kota, że podporządkuje się człowiekowi w taki sposób jak robi to pies. Dobrze ujmuje to popularne powiedzenie, że kot chodzi własnymi drogami. Nie jest to kwestia przekory zwierzęcia, tylko uwarunkowań biologicznych,

Obok kotów żyjących na swobodzie i przeważnie uciekających nawet przed ludźmi, którzy je dokarmiają (co dowodzi ich inteligencji), istnieje cały szereg kocich arystokratów. Wszystkie one pochodzą od wspólnego przodka, są jednak bardzo zróżnicowane pod względem proporcji ciała, okrywy włosowej, a także usposobienia. Każdy, komu marzy się rasowy pupil, powinien więc najpierw dokładnie sprawdzić, jaki charakter dominuje u danej rasy, żeby uniknąć przykrego rozczarowania. Dużo bardziej zresztą opłaca się przygarnąć zwykłego, podwórkowego kociaka – są nie tylko zdrowsze i tańsze w utrzymaniu, ale mają też więcej charakteru. Wolno im wyglądać, jak chcą, a jakby nie wyglądały, pozostają piękne i pełne wdzięku. Mają też niezaprzeczalną zaletę – nie trzeba wyprowadzać ich na spacer, mogą też bez problemu zostać na cały dzień w domu co dla zapracowanych ludzi jest ważnym czynnikiem, przeważającym na korzyść takiego akurat zwierzaka domowego. Jednak w przypadku ludzi, pozostawiających kota na cały dzień samego w mieszkaniu, lepiej byłoby wziąć od razu dwa koty. Pracy przy nich jest minimalnie więcej niż przy jednym, a we dwójkę będzie im raźniej. Jak napisał Ernest Hemingway „Posiadanie jednego kota prowadzi do posiadania drugiego”. I bardzo dobrze, gdyż koci pupil wpływa na swoich ludzkich przyjaciół pozytywnie w sensie psychicznym i fizycznym. Dzięki swym niezwykle wyczulonym zmysłom może w porę ostrzec człowieka przed pożarem lub wyciekiem gazu, przewiduje też trzęsienia ziemi i – co ciekawe – choroby. Jeśli kot uparcie liże człowieka  lub gryzie w jedno konkretne miejsce, warto iść do lekarza. Niejeden raz okazywało się, że sympatyczny futrzak wywęszył u człowieka nowotwór, którego istnienia nikt jeszcze nie podejrzewał i po swojemu próbował wyleczyć. Kierował sie przy tym tym samym instynktem, który każe psom lizać zakażone rany. Człowiek, który na to pozwoli, spostrzega ze zdumieniem, że psi język wyleczył go nie gorzej niż maść z antybiotykiem. Kot próbuje leczyć, kładąc się na chore miejsce, co ma podstawy medyczne. Nie chodzi tylko o działanie ciepła – kocia sierść jonizuje ujemnie, podczas gdy chore miejsca na ciele człowieka wykazują jonizację dodatnią. Należy dodać, że działanie terapeutyczne przypisane jest wyłącznie do żywego kota. Kocia skórka, używana jako ludowe lekarstwo na reumatyzm, jest tylko kawałkiem miernej wartości futerka i na pewno nikogo nie wyleczy.

Leczenie dotykiem czy „diagnostyka” węchem to nie jedyna pozytywna działalność tych miłych zwierząt. W programie kanału Zone Reality, „Zwierzęce cuda”, wielokrotnie pokazywano koty, które obudziły właścicieli podczas pożaru domu zamiast – co logiczniejsze – samemu natychmiast uciec. Prezentowano mruczki, które budziły cukrzyków zapadających w śpiączkę insulinową lub biegły po pomoc, choć nikt ich nie uczył podobnego zachowania. Z tych opowieści, z których każda jest prawdziwa, nie zmyślona, można wysnuć jeden wniosek – ludzie nie doceniają inteligencji i wrażliwości kotów. Czy to jest wynik wciąż niewygasłych zabobonów, czy wrodzonej Homo Sapiens tępoty – trudno powiedzieć.

lew

Rosnąca liczba miłośników kociego domownika znalazła swe odzwierciedlenie w literaturze, gdzie koty przestały być symbolem złych mocy. Takie książki jak „Moje życie z Dżejmsem” czy „Odyseja Homera, ślepego kota” biją dziś rekordy popularności. Przed wojną kocich przyjaciół opisywał Jan Grabowski („Puch, kot nad koty”, „Puc, Bursztyn i goście”). Jednak najsłynniejszym futrzakiem w literaturze pozostaje Behemot, kot-demon z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Mimo że mamy tu wyraźne nawiązanie do dawnej wiary w szatańską naturę tych zwierząt, to z całej książki emanuje sympatia dla nich. Zaś sam Behemot – każdy to przyzna – jest demonem niezwykle sympatycznym i wesołym. Nic w tym dziwnego, skoro autor książki bardzo lubił koty.

KOT W DOMU

Ktoś, kto trzyma lub pragnie trzymać w domu kota, z łatwością znajdzie porady na ten temat w czasopismach fachowych. Również na kanale Animal Planet bardzo wiele programów poświęcone jest mruczącym futrzakom. Stanowią one kopalnię wiedzy o kotach wszystkich ras, co może pomóc zarówno w decyzji, jakiego kota zaprosić pod swój dach, jak i w zorientowaniu się, czemu domowy pieszczoch postępuje tak a nie inaczej. Dobrze by było, gdyby ludzie rozważający ten doniosły krok zaopatrzyli się w jakiś dobry podręcznik, pomagający im zrozumieć kocią naturę. Niemniej ważne jest to, by przed podjęciem decyzji cała rodzina wykonała testy uczuleniowe. Dotyczy to zwłaszcza dzieci. Takie profilaktyczne działanie pomoże uniknąć w przyszłości tragedii zarówno kota, jak i ludzi. Dzieci, jako istoty niezwykle wrażliwe, których organizm znajduje się w fazie rozwoju, mogą przypłacić lekkomyślność rodziców ciężkim zaostrzeniem alergii lub – w skrajnych przypadkach – atakami duszności, mogącymi zagrozić życiu. Jeśli chodzi o ludzi dorosłych, to decyzja zależy tylko od nich. Angielscy lekarze opublikowali ostatnio wyniki badań, potwierdzające wcześniejszą tezę, ze alergik obcujący na co dzień z kotem może przestać odczuwać przykre objawy wskutek przystosowania. Jednak nie jest to wskazane w przypadku ciężkiej alergii na kocią sierść, w szczególności, gdy wiąże się ona z atakami astmy oskrzelowej. Można co prawda zdecydować się w takiej sytuacji na kota rasy sfinks, bezwłosego, lub rasy devon rex, którego sierść pozbawiona jest czynnika uczulającego. Obie te odmiany są jednak dość kosztowne, a rasa sfinks wymaga dodatkowo specjalnych warunków bytowania i nie odznacza się zbytnią urodą (choć są tacy, którzy za nią przepadają). Zarówno sfinks, jak devon rex mają natomiast dodatkową poza antyalergicznością zaletę – są to koty łagodne i wyjątkowo przyjacielskie wobec ludzi.

Oprócz alergii istnieją jeszcze choroby odzwierzęce, których roznosicielami są właśnie koty. Najpopularniejsza z nich ta tak zwana gorączka kociego pazura, czyli limfadenopatia. Ma na ogół łagodny przebieg, jednak zwierzę będące nosicielem tej choroby będzie nim do końca życia.  Drugą chorobą „przypisaną” kotom  jest toksoplazmoza, roznoszona tak naprawdę przez prawie wszystkie zwierzęta domowe. Toksoplazma jest niewielkim pasożytem wewnątrzkomórkowym, dla którego ssaki są żywicielami ostatecznymi. Człowiek zakaża się nimi głównie przez kontakt z odchodami, zawierającymi oocysty, albo przez spożywanie niedogotowanego mięsa zwierząt rzeźnych. U osób dorosłych jest to choroba uleczalna i raczej nie powodująca większych uszkodzeń, choć zdarza się zapalenie mózgu w jej przebiegu. Potrafi być za to śmiertelnie groźna dla płodu, dlatego kobiety ciężarne, mające styczność ze zwierzętami domowymi, powinny obowiązkowo zrobić sobie miano toksoplazmozy. Wczesne podanie surowicy osłonowej uchroni je przed poronieniem, a ich dziecko przed upośledzeniem, wodogłowiem czy ślepotą, bo tym właśnie toksoplazmoza grozi w stadium rozwoju płodowego. Jednak przy zachowaniu czystości ryzyko zakażenia jest minimalne, nawet gdy dom jest pełen kotów. Drugim pasożytem niebezpiecznym dla ludzi, a przenoszonym przez kocie pchły, jest tasiemiec nieuzbrojony, dlatego trzeba bardzo starannie dbać o sierść swego pieszczoszka. Połknięcie pchły podczas snu zaowocuje uwolnieniem larwy tasiemca i człowiek będzie borykać się z niechcianym lokatorem, nawet o tym nie wiedząc.

Inną chorobą, na którą koty sa bardzo podatne, jest gruźlica, choroba groźna dla wszystkich ssaków, w tym ludzi. Gdy kot zaczyna tracić sierść, chudnie bez widocznego powodu lub pokasłuje, należy bezwzględnie zasięgnąć porady weterynarza. W przypadku stwierdzenia obecności prątków Kocha w pobranym do badań materiale zwierzątko trzeba niestety uśpić, a cała rodzina podlega badaniom, zaś w razie potrzeby również leczeniu. Gruźlica jest chorobą społeczną i bywa, że przez wiele lat nie daje wyraźnych objawów, dlatego nie wolno ryzykować. W przypadku przygarnięcia kociaka z ulicy pierwsze kroki zawsze kierujemy do weterynarza – jest to bezwzględnie konieczne, jeśli chcemy uniknąć przykrych niespodzianek.

Większość typowo kocich chorób nie przenosi się na ludzi, jednak trzeba mieć świadomość, że zwierzętom mocno szkodzą. Są one delikatniejsze, niż się na ogół przypuszcza. Ich głównym wrogiem jest koci katar, kocia białaczka zakaźna, świerzb i choroby nerek. Kot domowy, trzymany w dobrych warunkach, może dożyć dwudziestu lat (koci rekordzista miał ponoć trzydzieści jeden lat i jeszcze łowił myszy), jednak półdziki włóczęga rzadko żyje dłużej niż pięć. Leczenie tych zwierząt też jest niełatwe. Dość często zdarza się, że reagują na leki w paradoksalny sposób, a czasem wcale nie reagują. Ich piętą achillesową jest układ moczowy – gdy kot choruje na nawracające zapalenie nerek lub pęcherza moczowego, prawie na pewno ma skłonność do kamicy. Jedynym, co może mu wtedy przedłużyć życie, jest specjalna karma weterynaryjna, pozbawiona trójfosforanów. Jest ona bardzo droga, a kot nie może jeść nic oprócz niej. Jest rzeczą wskazaną, by profilaktycznie podawać tę karmę wszystkim sterylizowanym kotom, nawet zdrowym. Zdecydowanie przedłuży im to życie.

Na zakończenie życzmy wszystkim kociarzom, by żyli długo i szczęśliwie razem ze swymi pupilami i żeby nie wierzyli w żadne przesądy, stawiające te zwierzęta w złym świetle.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

6 komentarzy

  1. Pingback: Zuza | taryfa
  2. Dobry artykuł. Dużo treści. Całość przeczytałam z ogromną ciekawością. Nie da się żyć bez kotów:)

  3. Czyli według osoby, która napisała ten tekst psy, konie i inne zwierzęta również sieją toxoplasma gondii? Rozmnaża się w ich jelitach płciowo i zwierzęta te sieją inwazyjne oocysty, która zarażają cały świat? Autor sugeruje, że wszystkie zwierzęta to sieją tylko nie koty, lub koty robią to najmniej? A czy to nie fanatyczna obsesja na punkcie kotów, na którą prawie każdy dziś choruje? Rozejrzyjcie się, skupcie uwagę. To jest tzw. choroba kociej obsesji, lub syndrom szalonego kociarza. Powiedzmy, że na świecie jest 90% utajonych nosicieli. Choroba jest dziedziczna, z pokolenia na pokolenie. Jeśli matka jest nosicielką, dziecko również urodzi się nosicielem (głównie utajonym) i przekaże to dalej.
    Jeśli ktoś odczuwa fanatyczną narastającą z czasem obsesję na punkcie kotów, nie może bez nich żyć ani wytrzymać, czuje bardzo silną presję troszczenia się o nie dużo bardziej niż o własne dzieci, porzuca własną rodzinę, dzieci, mężów, przyjaciół, bliskich i znajomych a zaczyna obsesyjnie wielbić wyłącznie koty i stawiać je ponad wszystko,czcić jak bóstwo, przypisywać im nad-Boskie cechy, widzieć w nich ósmy cud świata, kiedy nagle inne zwierzęta zaczynają mu przeszkadzać, powoli zaczyna odczuwać nienawiść do psów choć nie tylko psów a za kota zabiłby własne dziecko, zaczyna być konfliktowy, awanturniczy, stale szukający zaczepki przy tym miewa napady furii i szału bez powodu, zaczyna być nie do zniesienia dla swoich bliskich, izolować się od otoczenia i otaczać coraz większą i większą ilością kotów bez końca, to taka osoba powinna przebadać się na nosicielstwo toxoplasma gondii, głównego pasożyta MIND CONTROL, który jest aż do dziś przez medycynę akademicką nieuleczalny!!! Można jedynie uśpić go do formy przewlekłej, utajonej z której steruje mózgiem swojej ofiary i jej emocjami. Wyciąga z człowieka wszystkie najgorsze cechy. Kiedy raz ktoś się zarazi pozostaje nosicielem do końca życia, choroba potrafi się odnowić za każdym razem gdy gwałtownie spadnie odporność. Długotrwałe nosicielstwo wywołuje Alzheimera, Parkinsona, ciężkie zaburzenia psychiczne, oraz inne psychozy, chorobę afektywną dwubiegunową, schizofrenię po ciężkie depresje z byle błahostek, myśli samobójcze. Ryzykowne zachowania z intencją, że ofiara się zabije lub ktoś ją zabije kiedy jej już nie wytrzyma psychicznie. Długotrwałe nosicielstwo wywołuje coraz większą obsesję na punkcie kotów, tak wielką, że matka jest wstanie porzucić własne dzieci i zaczyna odczuwać potężną miłość do kotów, instynkt macierzyński zostaje przeprogramowany na koty i wzmocniony wielokrotnie stąd takie zachowanie. Są prowadzone tajne badania nad toxoplasma gondii od dekad i nikt tego nie ujawnia. Może zalezy komuś aby tak było jak jest. Za pomocą mind control łatwiej sterować społeczeństwem. Społeczeństwo Zombie. Taki nosiciel staje się bardzo agresywnym zaciętym kocim fanatykiem i z całą agresją, zaciętością i fanatyzmem zaczyna bronić koty!!! Walczyć o nie. Robi z nich bezbronne, biedne nieporadne ofiary życia, które za drzwiami domów momentalnie giną. Gotuje im obiady całymi dniami, troszczy się dużo bardziej niż o własne potomstwo. Myśli tylko o nich. Kiedy przez dłuższą chwilę przebywa poza kotami zaczyna odczuwać coraz silniejszą frustrację, napady furii, agresji, staje się konfliktowy i szukający zaczepki, dopiero towarzystwo kotów potrafi to stłumić, wycisza się i niemal odczuwa orgazm na punkcie kotów. Pasożyt mind control wie jak uzależnić ofiarę od kotów, jak zmusić ofiarę by ta przebywała wyłącznie w towarzystwie kotów i otaczała się coraz większą ich hordą. Nosiciel zaawansowany zaczyna wszystkim wciskać koty do domów a jeśli ktoś nie ma na to warunków to wpiera takiej osobie gigantyczne poczucie winy, że jest mordercą i przyczynia się do wyginięcia tych nad-boskich cudownych dzidzi. Wystarczy się rozejrzeć jak ten MIND CONTROL przejął całkowitą kontrolę nad ludzkością. Coraz więcej zaciętych, agresywnych, kocich fanatyków, którzy nie cofną się przed niczym by bronić te stworzenia. By zastąpiły wszystkim rodziny, bliskich, przyjaciół itd. i taka osoba zaczęła myśleć wyłącznie o kotach. Mind control chce się szerzyć i roznieść na cały świat stąd takie zachowanie. Społeczeństwo nosicieli nie potrafi myśleć samodzielnie, jest zbyt zajęte kotami i myśleniem tylko o nich, staje się bardzo agresywne, idealne do toczenia wojen, niepostępowe, zaczyna gwałtownie spadać poziom inteligencji, chcą tylko gotowych odpowiedzi, toczą konflikty, przestają dyplomatycznie i pokojowo rozwiązywać problemy a zaczyna się furia, frustracja i prawo pięści i maczugi.

Skomentuj Marlena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *