Kot Fantazyl

Zdecydowanie nie był to najlepszy dzień na spacer. Miałem wrażenie, że zmienność aury stanowiła jedyny pewny element dnia. Ale skoro już wyszedłem z domu i dotarłem nad rzekę…

Przenikliwa wilgoć wpychała się rękawami pod kurtkę. Rozmiękła glina zachęcała mnie do współpracy z Ministerstwem Śmiesznych Kroków i Bractwem Tańców Psychodelicznych. Gdy wreszcie dotarłem na piaszczysty brzeg, usiadłem na gałęzi wielkiego powalonego drzewa i z zadowoleniem wziąłem głęboki wdech. Konar złamał się i wylądowałem w mokrym piachu. Cóż, jak widać, wilgotne powietrze jest znacznie cięższe. Starałem się otrzepać spodnie, ale osiągnąłem efekt kolorów przecieranych, więc zaniechałem dalszej twórczości na własnej dupie i poszedłem opłukać ręce. Zanurzyłem je w wodzie; buty same się zanurzyły w szlamie.

— Jasny gwint — powiedziałem sobie i cofnąłem się do drzewa. Usiadłem na pniu i spojrzałem na buty. — Ty wieśniaku. — Kręciłem głową z politowaniem. — Ech, chrzanić to. Wiosna idzie i to jest najważniejsze.

Znalazłem wygodną pozycję, ostrożnie nabrałem powietrza w płuca i szybko wypuściłem. W porządku, stabilnie. Teraz mogę się skupić się na widoku. Wyciągnąłem papierosa, zapaliłem i odprężyłem się. Woda gładko sunęła w cichości, ciężkie chmury płynęły na horyzoncie, a spomiędzy nich słońce raczyło raczej ówdzie niż tu. Spokój, cisza. To lubię. Bosko.

Kątem oka wychwyciłem ruch w krzakach obok. Wielki czarny kot skończył toaletę i energicznie machał długim ogonem. Przechylał łebek i patrzał na mnie. Miał w sobie coś demonicznego, ale że większość kotów ma coś takiego, zwłaszcza czarnych, nie odczułem niepokoju.

— Cześć, kocie — powiedziałem, pomachałem mu i wróciłem do zamyślenia.
Kot dostojnie podszedł, zatrzymał się i rzucał ogonem. Patrzył na mnie jakoś dziwnie, a w każdym razie ja poczułem się dziwnie.

— No co, kocie? — zagadnąłem najżyczliwiej, jak umiałem. — Jak życie?

kot-1

Odniosłem wrażenie, że kot wzruszył ramionami. Odwrócił się, znów machnął mocno ogonem, poszedł do rzeki napić się wody. Wrócił, usiadł przy pniu i wlepił we mnie swe dziwne ślepia. Po chwili odepchnął się przednimi łapkami, oparł plecy o pień, rozsiadł się wygodnie. Tylne łapy lekko wyprostował, a jego brzuch, który okazał się pokaźny, osunął się między łapami na piasek; prawą przednią łapkę położył na udzie, lewą między udem i brzuchem. Ogon miał wyprostowany przed sobą. Gdy już się umościł, przekrzywił łebek i spojrzał zagadkowo, a może badawczo. Teraz poczułem się nieswojo, niepokój rozchodził się po wnętrznościach. Kot to mrużył oczy, to otwierał je szeroko; machał ogonem, przekrzywiał łeb i świdrował mnie wzrokiem. Poprawił się w swoim dziwnym siadzie i…

— Kopsnij fajka — powiedział.
Dlaczego mu podsunąłem paczkę? Nie mam pojęcia. Coś dziwnego zaczęło się dziać. Chyba to taki mobilny rodzaj osłupienia, czy raczej ogłupienia. Kot wyciągnął papierosa, chwycił go między pazury i spojrzał pytająco. Gdy nie reagowałem, przewrócił oczami.
— Przypalisz mi, czy mam szukać krzesiwa?

Włożył papierosa do pyska, gdy podsunąłem włączoną zapalniczkę. Zaciągnął się mocno, przytrzymał dym w płucach i powoli wypuszczał. Jego ciało nabrało jeszcze większego rozluźnienia. Oparł łebek o pień i znów się zaciągnął.

— Dobre — powiedział.
— Papierosy?
— Życie.
— Aha.

Kot był rozluźniony, ja sztywny. Zauważył to.
— Wyluzuj — powiedział, nie patrząc na mnie. — Nikt nas nie widzi, więc jeśli ty sam nie będziesz się uważał za obłąkanego, to… no wiesz. — Zamknął oczy i delektował się papierosem. Właściwie to siedział dokładnie tak samo, jak ja siadam, gdy chcę pobyć sam nad rzeką. No, tylko brzuch mam mniejszy. Na pewno? Tak, sprawdziłem.
— Ile masz lat? — zapytał.
— Tydzień temu skończyłem pięćdziesiąt — odpowiedziałem, ale nie określiłbym siebie rozluźnionym.
— Winszować?
— Nie wstydzę się.
— Winszuję – lekko, lecz zauważalnie, skłonił głowę.

Czubek jego ogona leciutko się ruszał i miałem wrażenie, że tym mnie hipnotyzuje. Nie mogłem oderwać oczu.
— Potomstwo masz?
— Tak.
— To dobrze — pokiwał głową z uznaniem. — Dużo?
— Jedno.
— Odchowane i samodzielne?
Przytaknąłem.
— Mało — cmoknął kilka razy i zaciągnął się.— Ale ludziom to i nawet jedno wystarczy — kontynuował z zamkniętymi oczami.
— To bardzo indywidualne… — zacząłem i już miałem rozwinąć myśl o prawie do własnej drogi życiowej, ale kot nie dał mi szans.
— Co ty wiesz o indywidualizmie? — parsknął i machnął mocno ogonem.

Cóż, nie jednego kota miałem w życiu i o indywidualizmie kotów wiem sporo, ale czułem potrzebę, by bronić swojego gatunku i byłem gotów na zażarty spór. Przygotowywałem więc w myślach argumenty. Niektóre wydawały mi się tak celne, że już podkreślałem je machaniem rąk, gdy kot spojrzał na mnie i westchnął.
— Nie zazdroszczę ci, Facet. — Pokręcił łbem. Tak, było w tym geście współczucie.
— Czego?
— Tego, ile czasu ludziom zajmuje odchowanie potomstwa. — Jak powiedzieć, że mnie więcej niż zatkało? — I ile procent życia wam to zajmuje.
O co mu chodzi? Chce mnie wkurzyć? Wykończyć?

— No bo wiesz — kontynuował. — Po pierwsze czas ciąży i odchowania to u nas pół roku. Po drugie dzieje się to dwa razy w roku, czyli u nas kobitka może mieć — spojrzał na łapę, poruszył pazurami, wystawiwszy język — około sto dwadzieścia sztuk potomstwa, a jak zdrowie dopisze, to i więcej. Po trzecie i najważniejsze my, kocury, nie musimy brać udziału w odchowaniu, więc możemy się skupić wyłącznie na przyjemnościach. — Pstryknął pazurami i wypalony papieros poleciał do wody. — No i nie musimy przysięgać, że to na całe życie i takie tam… — Czy on się uśmiecha? — Przyrzekamy tylko, że będzie przyjemnie.

Spojrzał na mnie z dumą i politowaniem w ślepiach. Poczułem, jak krew napływa mi do głowy. Zaraz go zabiję!

— I domy musicie mieć — powiedział, sięgając po następnego papierosa. Czy ja mu znowu przypalam? Co się dzieje!? — Znaczy to dobrze, bo lubimy grzejniki, kołdry, koce, łóżka, fotele, mleczko, śmietankę, mięsko świeże z lodówki, ale, mimo wszystko, współczuję ci, chłopie. — Zaciągnął się mocno. — Masz whisky?

No nie, tego to już za wiele! Już miałem wstać i mu przyłożyć, ale nie mogłem się ruszyć. Jakby mnie coś trzymało, jakbym był od pasa w dół sparaliżowany.

— Nie masz. Biedaczek — westchnął. — Nie stać cię? — Zachodzące słońce nie było bardziej czerwone niż ja w tej chwili, na pewno! — To dobrze, że nie mieszkam u ciebie.
Sięgnął za plecy i wyjął flaszeczkę whisky. Otworzył i pociągnął spory łyk. Na jego pysku pojawiło się coś, co wskazywało na uczucie błogości. Nie poczęstował mnie! Nawet nie zapytał, czy chcę. Ale papierosy moje pali i przypalać sobie każe!

— Żebyś ty wiedział, jakie ta ruda miała futerko — westchnął z zamkniętymi powiekami. — Jak chwyciłem jej kark zębami, jak zanurzyłem nos w jej rudowatość, jak ją wziąłem i jak ona miauczała… Żebyś ty wiedział… I jeszcze ta czerwona obróżka… Dżyzys, jak mnie kręcą te obróżki…

Ech, Facecie, Facecie. Ty nawet nie umiesz sobie tego wymarzyć.
Mam cię! Właśnie, że mogę, ha! Już miałem mu powiedzieć, że nie dalej jak wczoraj tak samo jak on wziąłem swoją kotkę, znaczy kobietę, gdy poczułem, że coś dziwnego dzieje się z moimi szczękami i językiem. Kot otworzył oczy i spojrzał na mnie z rozbawieniem.

— Przyznaj się: ile razy marzyłeś o skoku w bok, a ile z tego wyszło?
Zarrrrazzzz go zzzzzabiję! Żebym tylko mógł się ruszyć! Jak on może tak się naśmiewać z rodzaju ludzkiego i korzystać z jego opieki, troski, miłości, fascynacji i… Fascynacji? FASCYNACJI?

Ef a es ce igrek en a ce jot i?
F A S C Y N A C J I ?

— No i pomyśl, Facecie ¬— kontynuował spokojnie. — Ty, przedstawiciel męskiej części ludzkości, odchowasz potomstwo i dopiero możesz żyć, jak chcesz. Już nie ma pieluch, szkoły, basenów i takich tam… Ale to już jesień twego żywota, no nie? A gdy jeszcze uzmysłowisz sobie, że kotka już cię nie kręci?! No! Pomyśl tylko. Przecież przyrzekałeś! Złamiesz obietnicę? Trudna sprawa, nie? A my, koty? — On się uśmiecha! Co za bezczelność!!! — Nawet portów nam nie trzeba, jak wy to mówicie. No chyba że marynarze mają kocią naturę, a to przepraszam, ok, spoko, cool, mega, godne to i sprawiedliwe, bo kocie, a wszystko, co kocie, godne jest i sprawiedliwe.

Chciałem zaprotestować, wyjaśnić, że nie tylko facetom może znudzić się partnerka, że kobiety też mają prawo itd., ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Coś blokowało mi możliwość mówienia. Sięgnął po butelkę i znów upił spory łyk. Beknął i sięgnął po papierosa z mojej paczki. Dlaczego znów mu przypalam? CO TU SIĘ DZIEJE!?

— I te wasze kotki — prychnął. — Tylko pazurami się interesują. Kolor! Dziś taki, a jutro taki. I nawet nie podrapią po plecach, bo się boją, że się złamią. Nie bierz tego zbyt osobiście, ale, no, wiesz, mówię, co widzę. Kremy, fryzurki, ciuchy, buty i takie tam… A rzęsy koniecznie przedłużane. Częstotliwość mrugania w zależności od potrzeby chwili i celu dalekosiężnego… A jedna to nawet śpiewa, że lepiej być ładną niż mądrą! Sam słyszałem. W radiu puszczali. Dżyzys, Facecie! — Kręcił łbem z politowaniem.

Wstawił się! Upił się! Głupoty gada! Pstryknął i papieros zasyczał w rzece. Upił znowu spory łyk i sięgnął po kolejnego papierosa. Znowu mu przypalam?! Osz kurrrrrrr… To jakaś gra? Magia? Ale bym się napił whisky, rety! I zapaliłbym. I to jak. Ale nie mogę. Nic nie mogę. Tylko patrzeć, słuchać i wrzeć.

— Ależ ta ruda miała futerko — wybełkotał, rechocząc.
Zalał się na cacy. Ale ulga! Honor wraca!
Kotu wypadł papieros na ogon. Machnął, by strącić żar z futra, i wstał. Chwiał się.
— Ale bosko — zachichotał. Spojrzał na mnie, zachichotał znowu i ruszył do miasta. — Powodzenia, Facecie! — krzyknął i zniknął w gęstwinie.

Po dłuższej chwili paraliż ustąpił, znów mogłem ruszać nogami i mówić. Podniosłem się, rozejrzałem, ale ani śladu po kocurze. Poszedłem do Żabki. Promocja na whisky trwała nadal. Nabyłem i wróciłem nad rzekę. Odkorkowałem i…

Kociłem się na całego. Przynajmniej tak mi się zdawało, że się kociłem, że byłem prawdziwym kotem.

Bosko?
Nie pamiętam.

Autor: Piotr Kuśmierek, Facetbuk

fb: Facetbuk.pl – miniatury literackie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *