Koszmary modlą się do księżyca, czyli „Moon Knight. W noc”

Trzeci i ostatni tom przygód Marca Spectora z serii z 2014 roku zdecydowanie jest moim ulubionym, chociaż daleko mu do bycia najlepszym. Przedstawione historie są sztampowe pod względem scenariusza i grafiki, zwłaszcza na tle poprzednich dwóch tomów, których twórcy nie bali się sięgnąć po oryginalne rozwiązania wizualne. Scenariusz przejął tutaj Cullen Bunn. Powrócił przy tym do jednowątkowych, samodzielnych historii prezentowanych w każdym rozdziale. Po raz kolejny głównym motywem jest tożsamość – nie Spectora czy też Moon Knighta, co było dotychczas nadrzędnym tematem serii, ale Khonshu, boskiego opiekuna naszego bohatera. To właśnie zagłębienie się w mitologię i kosmologię uniwersum Marvela sprawia, że „Moon Knight. W noc” jest moim ulubionym tytułem.Doceniam też fakt, że ostatni tom nie udziela żadnych jednoznacznych odpowiedzi na pytania pojawiające się w trakcie lektury.

Pod koniec serii Moon Knight wie, kim jest i jaka jest jego misja. Ale pod czyim patronatem ją wykonuje? Khonshu jest egipskim bogiem księżyca, opiekunem tych, którzy podróżują nocą. Jakie stworzenia wędrują w świetle księżyca? Czy Khonshu jest tak samo zmienny jak jego pobliźniona twarz na nocnym niebie?

„Khonshu, mój Khonshu, czemuś mnie opuścił…?” – szepcze potwór, pożeracz dzieci, kryjący się w ciemności, kiedy Moon Knight kładzie kres jego plugawemu życiu. „Wszystko będzie dobrze” – powtarzają jak mantrę wyznawcy okrutnej bogini księżyca, rzekomej siostry-żony Khonshu. Tymi samymi słowami Khonshu pociesza swojego kapłana, syna wyznawcę, kiedy wyprowadza poranionego Spectora z pola walki. Czy Moon Knight poradzi sobie z odmiennymi aspektami bóstwa, któremu służy? To pytanie pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi. Spector dowiódł wielokrotnie, że jest w stanie sprzeciwić się Khonshu. Ale czy Moon Knight może istnieć bez jego mocy?

Komiksy z serii „Moon Knight” często opierają się na wieloznaczności. Czy Khonshu naprawdę istnieje, czy jest tylko projekcją udręczonej psychiki Spectora? Czy moc Moon Knighta ma nadprzyrodzone podłoże, czy tylko zestaw nowoczesnych gadżetów zapewnia mu przewagę nad złoczyńcami? Czy Spector jest żywy, czy też umarł lata temu na ołtarzu egipskiego boga i stał się czymś innym, nieumartym rodzajem bytu? Ta mieszanka obaw związanych ze stanem psychicznym tytułowego bohatera i dziwnym, niezrozumiałym światem bóstw kreuje niesamowite napięcie, tak pociągające dla czytelników. „Moon Knight” jest bliżej sacrum niż większość komiksów o asgardzkich bogach. Bazuje na niedopowiedzeniu, tajemnicy i tym, co niezrozumiałe, niedostępne dla zwykłych ludzi. Spector jest samozwańczym bohaterem, który mierzy się z brutalnością miasta, rozwiązuje problemy z użyciem broni i pięści, ale jest też kapłanem, wcieleniem boga na ziemi.Zestawienie tych przeciwstawnych elementów to doskonała ilustracja relacji pomiędzy świętym i skalanym, dwoma obliczami Khonshu.

Zwieńczenie serii z 2014 roku spotkało się z raczej zimnym przyjęciem ze strony czytelników z kilku powodów. Jednym z nich jest mocne zaakcentowanie wieloznaczności tytułowego bohatera. Nie wiemy, co się właściwie dzieje, możemy się jedynie domyślać. Jest to też dość ciche i mało widowiskowe zakończenie spektakularnej serii, która ożywiła niemal zapomnianą postać marvelowskiego multiwersum. Refleksyjna nuta i poleganie na interpretacji odbiorców nie każdemu może przypaść do gustu. Ale dla mnie „Moon Knight. W noc” to materiał na wielokrotną lekturę, ponieważ nieustannie odnajduję w tym tomie coś nowego.

Warto też pamiętać, że to już siódma seria o przygodach Moon Knighta, która została zakończona przedwcześnie i nie doczekała się pełnego rozwinięcia. To również rodzi rozczarowanie.

Większość historii zaprezentowanych w tym tomie nie jest zbyt odkrywcza fabularnie i polega raczej na wykreowanej atmosferze. „Ślady” przedstawiają Moon Knighta jako obrońcę duchów, kiedy ktoś znajduje sposób na ich rynkową eksploatację. Przysługa dla starych bogów to odwołanie się do korzeni bohatera, czyli do komiksu „Werewolf by Night” z 1975 roku. Ta opowieść poszerza też nieco panteon egipskich bogów, pokazując Anubisa, boga-szakala. Przy okazji po raz kolejny Marvel popisuje się swoją zachowawczą polityką, odmalowując resentyment biednych klas wobec milionerów jako godny pożałowaniaekstremizm. A jednak bezimienny mściciel ma rację, kiedy zarzuca Spectorowi, że jest tylko kolejnym bogaczem, który chroni innych bogaczy, gdy ci zajęci są marnowaniem pieniędzy, które zgromadzili poprzez wyzysk. Nieważne, jak bardzo Moon Knight zaprzecza. Jego fortuna wywodzi się z czasów, gdy mordował na zlecenie.

„Potwór” to rozdział, w którymzaczyna robić się ciekawie. Jedno z nocnych stworzeń terroryzuje i zabija dzieci, ale Khonshu nie udziela błogosławieństwa Moon Knightowi, gdy ten chce rozprawić się z bestią. Kogo właściwie ochrania pradawny bóg? „Anioły” kontynuują ten wątek, naprowadzając nas na ślady kultu, który wiąże się ze składaniem ofiar z ludzi drapieżnemu bóstwu. Bóstwu, którego przyjacielem mają być Khonshu i Moon Knight. Konfrontacja zachodzi w ostatnim opowiadaniu z serii. „Dwoistość”pokazuje nam ciemną stronę księżyca, a przynajmniej kogoś, kto sądzi, że ją odkrył. Khonshu milczy, jak przystało na prawdziwego boga. Albo to sam Spector nie ma dla siebie dość dobrej odpowiedzi.

Można tylko żałować, że nie mieliśmy szansy rozwinięcia tego wątku. Nastrój ostatniego tomu przypomina wręcz serię „Sandman” Neila Gaimana.

Spector wytyka kapłance sekty Khonshu, że wykorzystuje imię boga, tak aby służyło jej własnym celom. Jest to cecha każdej zinstytucjonalizowanej religii, ale też można tu zauważyć pewną hipokryzję ze strony bohatera. Czy sam nie odrzuca niepokojących aspektów Khonshu? Jego podejście do religii jest równie wybiórcze. Tak naprawdę Spector wyznaje tylko poczucie winy. Kultywuje je. Nie ma znaczenia, czy Khonshu jest prawdziwy, jeśli dla Spectora ucieleśnia tylko jego własne udręczone sumienie.

Jeśli chodzi o stronę graficzną finałowego tomu, Ron Ackins i German Peralta wykonali dobrą pracę, chociaż brakuje tu oryginalnych rozwiązań wizualnych z poprzednich części. Jedynym, co tak naprawdę zapada w pamięć, jest widok zakrwawionego po walce Moon Knighta w „Śladach”. Jego tradycyjny biały kostium został obryzgany krwią przeciwników, która z niego broczy i zostawia czerwone ślady, za którymi mogą podążać widma szukające jego przewodnictwa – to przejmujący widok, ale nie rekompensuje dość trywialnych czy przewidywalnych rozwiązań w reszcie tomu. Także projekt siostry księżyca pozostawia wiele do życzenia. Nie maw niej nic z Khonshu, jego charakterystycznej estetyki, którą tak dobrze odzwierciedla Moon Knight. Nie była to zapewne przemyślana decyzja.

Nawet jeśli ostatni tom serii nie jest tak dobry jak pozostałe, wciąż uważam, że warto go przeczytać. Dla Khonshu, bo nie dla Moon Knighta.Pod wieloma względami dobrze wpasowuje się w rozważania całej serii, prezentuje szereg wątpliwości związanych z tożsamością głównego bohatera, chociaż Spector trochę lepiej sobie radzi po ciągłym egzystencjalnym kryzysie w dwóch poprzednich częściach. Podoba mi się swoboda interpretacyjna, chociaż można zastanawiać się, czy niedopowiedzenia były celowym zabiegiem, czy też wyrosły z braku przemyślenia pewnych kwestii przez twórców. Każda historia zawarta w „Moon Knight. W noc” kończy się mocnym akcentem, który każe kwestionować wszystko, co wiemy o Khonshu czy tytułowym bohaterze. I choćby dlatego ostatni tom stanowi ciekawą lekturę.

Aldona Kobus

Tytuł: Moon Knight. W Noc
Cykl: Moon Night Marvel Now! Tom 3
Scenariusz: Cullen Bunn
Rysunki: German Peralta, Ron Ackins
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 108

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *