Każda rodzina ma swoje tajemnice, czyli „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” Shirley Jackson

629177-352x500Nastoletnia Mary Katherine Blackwood i jej starsza siostra Constance mieszkają wraz z niedomagającym wujkiem Julianem w wielkiej posiadłości na skraju miasteczka. Dom otoczony jest prywatnym parkiem, który odcina go od reszty świata. Życiem dziewcząt rządzi rutyna – cotygodniowe wyprawy Mary Katherine do miasteczka po zakupy i do biblioteki, rytm prac ogrodowych, które uwielbia Constance, zapalona ogrodniczka i świetna kucharka, niekończąca się praca Juliana nad wielką kroniką rodziny. Constance nigdy nie chodzi do miasteczka. Nie podchodzi do bramy ogrodu, nie pokazuje się ludziom. Nie może robić wielu rzeczy, ale zakazy ograniczają również Mary Katherine – nie może zbliżać się do jedzenia przygotowywanego przez siostrę, póki nie trafi ono na stół, nie wolno jej dotykać noży ani rozpalać ognia. Ich życie jest dziwne. Tworzą swój własny, zamknięty dla innych świat. Przynajmniej do momentu, kiedy w progu domu staje kuzyn Charles, pierwszy krewny, jaki odwiedził ich od czasu tragicznego wydarzenia, kiedy to zginęli rodzice dziewcząt, ich młodszy brat i żona wujka Juliana. Zostali otruci podczas kolacji. Z obecnych przy stole przeżyła tylko Constance, oskarżona później o dodanie trucizny do cukru. Sąd co prawda ją uniewinnił, ale nikt w miasteczku nie wątpi, że dziewczyna to zrobiła, że z zimną krwią wymordowała swoją rodzinę. I że powinna spotkać ją kara, której do tej pory udało jej się uniknąć.

W Zawsze mieszkałyśmy w zamku Shirley Jackson pokazuje swój niesamowity talent do stopniowania napięcia i wprowadzania dwuznaczności. Nawiedzony dom na wzgórzu to powieść wybitna, ale Zawsze mieszkałyśmy w zamku stanowi najlepsze dzieło autorki. Przy pomocy rodziny Blackwoodów Jackson wprowadza czytelniczkę prosto w otchłań szaleństwa. Świat przedstawiony w powieści, świat rodzinnego domu, tylko pozornie wydaje się normalny. Im bardziej kurczowo Constance i Mary Katherine trzymają się wymogów cywilizacji – tworzą dla swojego małego grona wyrafinowane posiłki, ściśle przestrzegają godzin ich podawania, dokładnie czyszczą i sprzątają dom, także pełne drogich bibelotów pokoje, w których nikt nie mieszka – tym bardziej uwidacznia się to, do jakiego stopnia zerwały kontakty ze społeczeństwem. Dzięki tym wszystkim rodzinnym rekwizytom –porcelanowej zestawie, jedwabnej pościeli, wszelkim znamionom luksusu – ich codzienne życie sprawia wrażenie wręcz wyrafinowanego. Nawet jeśli same przygotowują sobie posiłki i pracują w ogrodzie, a Mary Katherine biega boso po podwórku, mając za jedyne towarzystwo swojego kota. W powieści wyraźnie zarysowany jest rozdźwięk pomiędzy cywilizacją i naturą, społeczeństwem i barbarzyństwem, ale to tylko sprytny zabieg ze strony autorki. Jackson nie waha się bowiem pokazać, kto jest prawdziwym barbarzyńcą i że „cywilizacja” to nic innego jak nazwa zinstytucjonalizowanego okrucieństwa.

Codzienna egzystencja bohaterek tkwi na granicy cywilizacji i dzikości, przy czym cywilizacja to tylko pozory, w głębi serca siostry Blackwood to dzikie stworzenia. Społeczność miasteczka nigdy nie przyjęła Constance z powrotem. Dziewczęta zostały wyrzucone poza nawias społeczeństwa, przez co zmuszone były stworzyć własne reguły postępowania. W efekcie wiodą życie w zgodzie ze sobą, z cyklem pór roku, który kontroluje ogród, z rytmem wielkiego, starego domu. Żyją jak czarownice, wśród ziół i własnych zachcianek. Nieliczne wizyty, jakie składają dziewczętom dawni przyjaciele rodziny, wydają się raczej uczynkiem miłosierdzia niż rzeczywistym poszukiwaniem ich towarzystwa. Ostatecznie goście nie biorą nic do ust, kiedy siadają z nimi przy stole. Nie mogą być przecież pewni.

Podobnie nie może być pewna czytelniczka. W powieści różne postaci wielokrotnie przekonują nas, że Constance nie wytruła swojej rodziny.Ale im więcej zapewnień słyszymy, tym mniej dajemy im wiary. Z każdym kolejnym razem fraza – Przecież Constance tego nie zrobiła! – brzmi coraz bardziej jak kwestia, coś, co trzeba powiedzieć, może nawet z humorem, puszczając przy tym oczko, bo przecież wiemy, jak było naprawdę. Czyli jak? – pytają oburzeni i zaciekawieni sąsiedzi. No przecież Constance tego nie zrobiła!

Jeśli nie Constance, to kto? Na pewno nie Julian, który sam omal nie umarł w czasie ostatniej wspólnej kolacji rodziny Blackwoodów. A Mary Katherine była wtedy małym dzieckiem. W odkryciu prawdy nie pomaga to, że narracja powieści jest zsubiektywizowana przez punkt widzenia Mary Katherine, która wyrosła z dziwnego dziecka na jeszcze dziwniejszą nastolatkę. W zasadzie nie można powiedzieć, że dorosła. Rodzina wciąż traktuje ją jak dziecko, a ona się tak zachowuje. Starsza siostra matkuje jej na każdym kroku. Mary Katherine funkcjonuje w świecie rutyny i rytuałów – zakopuje w parku skarby, które mają służyć jako ochronne talizmany, wróży sobie z przebiegu dnia, próbując zabezpieczyć przyszłość, zagwarantować, że doskonały świat, w jakim żyje, pozostanie niezmieniony, jak prehistoryczny robak zatopiony w bursztynie. Nie można się dziwić, że dorastając w takich warunkach,dziewczyna wyrosła na neurotycznego człowieka. Jak daleko będzie gotowa się posunąć, kiedy spokój ich domu zostanie naruszony?

Wtargnięcie kuzyna Charlesa niszczy rutynę rodzinnego życia. Co więcej, Constance zaczyna poświęcać mu czas i uwagę, mówi o wyjściu z domu i o złamaniu wszystkich zasad, których do tej pory przestrzegały siostry. Życie Mary Katherine sypie się na jej oczach. Czy dojdzie do kolejnej tragedii?

Napięcie narasta stopniowo. Nienawiść mieszkańców miasteczka wydaje się destrukcyjną siłą, fizycznym wpływem, który oddziałuje na życie dziewcząt, przyczynia się do zniszczenia ich małego świata. Pomimo opisów wielkich pokoi przestronnego domu i otwartych przestrzeni otaczającego go parku, powieść wypełniona jest duszną, klaustrofobiczną atmosferą. Przestrzeń życia bohaterek jest ograniczona – zasadami, rutyną i tym, że nie mają one dokąd pójść. Mamy także poczucie kończącego się czasu, jakbyśmy zbliżali się nieuchronnie do punktu, w którym wszystko się zmieni. Mary Katherine próbuje zaklinać rzeczywistość właśnie dlatego, że zdaje sobie sprawę, iż nie ma na nią wpływu. Gromadząca się przez lata nienawiść ludzi musi w końcu znaleźć ujście. Świat sióstr – ich zamek – musi ulec zagładzie, zburzony przez wściekłych wieśniaków z pochodniami i widłami. Nienawiść ta ma także mocny element klasowego resentymentu. Zemsta na trucicielce stanowi tylko pretekst do przytarcia nosa snobkom, które żyją ze spadku i nigdy nie musiały pracować. Poza tym ich park odcina drogę do autostrady, przez co całe miasteczko traci potencjalne ogromne zyski. Okazuje się więc, że moralne oburzenie ma swoje źródło bardziej w straconych zarobkach niż w ohydzie zbrodni.

Postać narratorki, Mary Katherine, jest jedną z najciekawszych postaci kobiecych w literaturze grozy. To ani dziecko, ani kobieta, raczej osoba dokładnie na granicy. Wychowana w neurotycznym, zamkniętym świecie, uwięziona w nim i strzegąca go ze wszystkich sił. Wydaje się księżniczką zamknięta w wieży. Ale kiedy wzburzony tłum dobija się do drzwi, czy nie staje się potworem, na którego polują w imię chciwości i sprawiedliwości? Mary Katherine jest w pełni wymiarową, intrygującą, niezgłębioną postacią. Wydaje się napisana z miłością, jakby Jackson miała do niej wielki sentyment. Snuta przez nią narracja jest niezwykle świadoma, złożona, wręcz wyrafinowana, a jednocześnie dziecinna i naiwna. Dokładnie tak niejednoznaczna jak sytuacja całej rodziny Blackwoodów. Swoją wiarą w czary i zaklęcia Mary Katherine wprowadza w powieści elementy realizmu magicznego. Zsubiektywizowana narracja zamyka nas w świecie bohaterki, przedstawia jej punkt widzenia, stopniowo przekonuje nas do jej racji, aż nie mamy innego wyjścia niż sympatyzowanie z nią. Z jej nienawiścią, pogardą i złością. Podobny zabieg Jackson zastosowała w Nawiedzonym domu na wzgórzu, pozwalając czytelniczce wejść prosto do głowy głównej bohaterki i pogrążyć się w postępującej psychozie Eleonor. Tutaj autorka pozwala nam bezpośrednio doświadczyć przemożnego wpływu, jaki Mary Katherine wywiera na swój świat i na czytelniczki.

W powieści wiele zostało niedopowiedziane. Prawda pojawia się pomiędzy linijkami, aby dotrzeć do czytelniczki w całym ogromie potwornej realizacji. Wiemy, kto to zrobił. Ale aż nie chce się w to uwierzyć. To nie do przyjęcia, zbyt trudne, zbyt ohydne. Zawsze mieszkaliśmy w zamku jest niesamowicie wciągającą lekturą, pozornie prostą, w istocie kryjącą wiele ciekawych i złożonych zabiegów narracyjnych. Nawet zakończenie pozostaje wieloznaczne. Mary Katherine i Constance stają się niemal dokładnie takimi wiedźmami, za które zawsze je uważano. Ich świat został tylko pozornie zrujnowany, w rzeczywistości nawet się umacnia, rozszerza, wywiera coraz szersze wpływy. Czy to spełnienie ich koszmarów, czy marzeń? Po skończonej lekturze nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Zawsze mieszkałyśmy w zamku to powieść dziwna, dziwaczna nawet, niepokojąca, kuriozalna i sprawiająca, że zimne dreszcze przeszywają nas nawet w łagodny, letni dzień. Nie oferuje spokoju, domknięcia ani wyjaśnienia, ale zostawia nas z całym niepokojem, który wzbudziła. To arcydzieło współczesnej powieści gotyckiej i książka, do której będzie się powracać po to, aby jeszcze raz zanurzyć się w niezwykłym świecie Mary Katherine. Aby mieć posmak tego, jak to jest być kimś takim jak Mary Katherine. I żeby otrząsnąć się ze wstrętem z tego wrażenia.

Autorka: Shirley Jackson

Tytuł: Zawsze mieszkałyśmy w zamku

Tłumaczenie: Ewa Horodyńska

Wydawnictwo: Replika

Liczba stron: 221

Data wydania: 10 kwietnia 2018

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *