Justyna Bargielska – Nudelman

nudelmanJustyna Bargielska nie boi się słów. Mało tego, te mocniejsze mają u niej posłuch jak u mało kogo. Pisarka z ich pomocą kolejny raz utwierdza czytelnika w graniczności istnienia

Pierwszy raz wypowiadam się publicznie na temat poezji. Poezji nie byle jakiej, bo padło na wiersze Justyny Bargielskiej. Przyznam, że czytałam tylko jej Obsoletki, prozatorsko świetne. A teraz zagłębiłam się w Nudelmana. I przeżyłam całkiem podobny wstrząs. Bargielska balansuje między śmiercią i życiem, między istnieniem a niebytem. Linia wyznaczająca granicę pomiędzy oddechem a odejściem jest bardzo cienka i często wręcz niezauważalna. „Był tylko jeden i od razu martwy”, pisze o chrabąszczu. „Ktoś na niego nadepnął na pierwszym schodzie”. Po pierwsze, wrażliwość – nie wszyscy zauważą chrabąszcza i jeszcze o nim napiszą, po drugie – fakt nieżyjącego robaka podkreśla to, że był. To, że w tej chwili jest zdeptany, zaznacza, że istniał na tym padole. „Córka spytała, czy to jego miałam na myśli, gdy mówiłam o wiosennych cudach i o nowym życiu” – szokująco prawdziwe, bo przecież wiosną pojawiają się żuki. I zdychają zadeptane, co tylko jest dowodem ich życia. Bargielska pisze o istnieniu chrabąszcza, bo zostało z niego ciało. Ono jest potwierdzeniem bycia. Tyle że akurat w przypadku autorki ciało „boli”. W wierszu Rio Negra pisze: „Jedne piszą wiersze typu jaram się, że jestem taka chuda, drugie typu  jestem wprawdzie gruba, ale innych jaram. A ja piszę wiersze typu jaram się, że mnie wcale nie ma”. Stawiam, wprawdzie retoryczne, pytanie: czy podmiot liryczny nie może się oswobodzić z ciała? Ciało najwyraźniej przeszkadza w istnieniu, jest klatką dla serca, duszy. Ciężko powiedzieć, co męczy Bargielską. Jakieś zatracenie pomiędzy religijnością, macierzyństwem i seksem. Autorka jest królewną marionetką (700 lat portu lotniczego w Łodzi), zapewne za sznurki pociąga Stwórca.

Chodzi jej o to, „żebyśmy pamiętali, że Bóg stworzył świat” (Mrs Wolverine), i że podczas życia można „kołysać się, opadać lub – przeciwnie – nurkować. Ginąć szybko lub wolno, lecz zawsze ku górze” (Selfie na trzepaku), czyli odejść do nieba. Tak myślę. Myślę sobie też, że w tej religijności, cielesności istnieje bardzo intensywnie fakt seksualności ciała. Erotyzmu w ogóle, o którym autorka nie zapomina. Mimo wycofania w istnieniu, seks jest. I, jak można się było domyślić, boli. „Orgazm musi boleć”, pisze Bargielska, „dajcie mi raz gruz zamiast orgazmu, odpowiednia ilość gruzu zasypie każdą dziurę” (Zoo w Oo). Czyli seks w przypadku autorki to obowiązek, a może próba zaspokojenia, albo, przychodzi mi pomysł, potwierdzenie życia. Orgazm i ból świadczą o byciu tu i teraz. Czy też to może schizofreniczna osobowość dziwki i dziewicy? „Pracuję teraz nad życiem innej kobiety, takiej, która wcale nie uważa, że pięknie się różnimy. Kiedy ją pytają, czy zna włoski, mówi: nie dzisiaj. Na leśnej drodze myli swoje serce z sercem Jezusa Miłosiernego” (tamże). Jak na polską obyczajowość to bardzo mocne porównanie. Bargielska szafuje językiem. Nie boi się mocnych słów, zestawień, odnośników. Weźmy na przykład zwrot do Pana Boga (jak się można domyślić) z wiersza Niech go: „Zgoda, jesteś prawdą. I ta prawda jest taka, że zostawiłeś dziecko w nagrzanym aucie, Panie. Calutki nagrzany autokar ślicznych, tłustych dzieci”. Bolesne, ale jakże na czasie. Autorka autorka wręcz prowokacyjnie pyta o zaprogramowany los dla dzieci, w tym przypadku bardzo aktualnie i na temat nieschodzący z pierwszych stron gazet lata 2014. Czyli jakby śmierć każdego z nas jest przesądzona. I to, że istniejemy kolejny raz, potwierdza fakt, że jesteśmy częścią śmierci. Okrutne. Ale prawdziwe. Bo język Bargielskiej jest bardzo naturalny.

I jeszcze coś, o czym piszę zawsze. Strona wizualna. Domek. Właściwie dziecinny rysunek. I drzewko, które zamiast korony ma definicję, można z niej wyczytać fragmenty o tlenku węgla, chlorku sodu, o jodortęcianie sodowym i im podobnych. Jodortęcian, który potrafi ocieplać, jest równocześnie silnie żrący. Zatem czy to przypadek czy kolejny raz pisarka utwierdza nas w przekonaniu o dwupoziomowości istnień, nawet w przypadku niektórych związków chemicznych. I tytułowy Nudelman, taki ciepły i przyjazny jak kluseczki, ale „Przełożyłby pogrzeb, żeby mnie zerżnąć, ale najchętniej własny (…)”. Nic dodać, nic ująć. Jak na taką cieniutką książeczkę – wystarczy.

Ula Orlińska-Frymus

Autor: Justyna Bargielska

Tytuł: Nudelman

Wydawnictwo: Biuro Literackie

Miejsce: Wrocław

Rok: 2014

Liczba stron: 34

About the author
Ula Orlińska-Frymus
doktorantka US, ukonczyła szkołę dla emigrantów w Izraelu oraz podyplomowe studium nauki o Holokauście na UW, autorka reportaży z Izraela i Japonii, zakochana w Harukim Murakamim, sushi i komiksach Rutu Modan. A przede wszystkim - mama Franka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *