Znowu dałam się skusić marketingowcom. „Nie oceniaj książki po okładce”, „liczy się treść, a nie oprawa” tak, ja to wszystko doskonale wiem. Nie zmienia to faktu, że nie byłam w stanie przejść obojętnie obok powieści Davida Wonga pt. ”John ginie na końcu”. Choć nie jestem fetyszystką nóg, to gdy tylko zobaczyłam te zielone stópeczki machające do mnie z okładki, zakochałam się. Do tego psychodeliczne kolory. Mogłabym wpatrywać się w nią godzinami jak sroczka w świecidełka. Przyszedł jednak w końcu ten moment, ażeby zajrzeć do środka.
Dave i John to kumple, mają ze sobą wiele wspólnego, lecz pewna feralna impreza zacementowała ten dziwny „związek”. Widzą to, czego nie dostrzegają inni, a to za sprawą sosu sojowego. Najnowszy specyfik na rynku zamiast doprowadzić do wybuchu, znacząco poszerzył ich umiejętność postrzegania. Duchy, mięsny golem czy rekin w piwnicy to tylko początek przygody, a ci dwaj mężczyźni zawsze znajdą się w centrum wydarzeń. Nie bez powodu są najlepsi w swoim fachu.
Po przeczytaniu tej powieści długo zastanawiałam się, co powinnam czuć i myśleć. Siedziałam lekko otępiała, próbując znaleźć odpowiednie słowa na opisanie tego, co właśnie przeżyłam. Książka jest zarazem świeża, nowatorska, ale przy tym dość absurdalna. Bywały nie tylko momenty kiczowate i irytujące, ale i chwile refleksji . Stwierdzam stanowczo, iż nie ma w naszym pięknym języku słowa, które oddałoby w pełni wszystko to, co jest nam w stanie zaoferować David Wong w swojej twórczości. Autor ma niebywałą umiejętność realistycznego przedstawiania scen, cokolwiek opisuje, wypada to bardzo naturalnie, jakby było to najnormalniejszą rzeczą na świecie.
Powieść skojarzyła mi się również z podrzędną amerykańska komedią bardzo niskich lotów. Głównie za sprawą mnożących się na potęgę żarcików i wzmianek o genitaliach i tematów pokrewnych. Gdyby je sobie darować, książka byłaby o niebo lepsza. Pomimo tego, humor, nieprawdopodobny chaos, lekki styl, intrygująca fabuła, akcja pędząca niczym rollercoaster, wciągają nas jak ruchome piaski. Jeśli raz w to wejdziesz, nie będziesz w stanie się wydostać. Czytelnik czuje się niekomfortowo, jest oszołomiony formą i treścią jaką przekazał autor, lecz także zaintrygowany tym co otrzymał, dlatego tak trudno się oderwać od czytania.
Bohaterowie, będący swoimi przeciwieństwami, dostarczają nam mnóstwo rozrywki. Gdy wydaje się, że już nic bardziej nierealnego nie może się wydarzyć, na następnej stronie Dave i John na pewno nas zaskoczą. Sami nie wyróżniają się jednak niczym szczególnym. Ciężko stwierdzić, czy jałowość w kreacji głównych bohaterów była zamierzona, czy też autor tak bardzo skupił się na fabule, że zaniedbał przy tym postacie. Na pewno trudno będzie zapamiętać je na dłużej.
„John ginie na końcu” jest książką nietypową, zwariowaną i na pewno oryginalną. Zachwyca mnogością emocji, jakie wywołuje w czytelniku. Nie da się jej jednoznacznie ocenić jako bardzo dobrej, średniej czy fatalnej. Każda strona przynosi inne odczucia. Raz mamy ochotę wyrzucić ją do kosza, by za chwile ją stamtąd wyjąć i czytać dalej z uporem maniaka. Polecić ją mogę każdemu, ale uważajcie, przed czytaniem radzę sprawdzić, czy nie macie w domu sosu sojowego lub ogórka, w którym można by było się zakochać.
Justyna Czerniawska
Ocena: 4/5
Tytuł: John ginie na końcu
Autor: David Wong
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Ilość stron: 448
Wydawca: Replika