Jedenaście tysięcy dziewic – Joanna Marat

Jedenascie.tysiecy.dziewicJak sobie pościelesz, tak się wyśpisz? Okazuje się, że niekoniecznie. Joanna Marat w swojej najnowszej powieści udowadnia, że często wysypiamy się tak, jak nam pościelą w rodzinnym domu. To m.in. o sile wychowania i wzorców (lub ich braku) wyniesionych z dzieciństwa traktuje ta pozycja.

Tak często mówi się o tym, że książka bywa przyjacielem człowieka, że brzmi to już jak banał. Po lekturze „Jedenastu tysięcy dziewic” odkryłam jeden z sensów tego powiedzenia – otóż powieść Marat to właśnie swoiste zwierzenia przyjaciółki. Anka opowiada nam swoją bolesną historię, szukając zrozumienia i wytłumaczenie pewnych kwestii. Opowiada też o innych kobietach (mniej lub bardziej z nią powiązanych), których losy są równie bolesne – wspólnym mianownikiem cierpienia bohaterek jest samotność, ale każda z pań odczuwa ją z nieco innego powodu.

Los nie szczędzi kobiet „Jedenastu tysięcy dziewic”, naznaczone w dzieciństwie pewnym rodzajem nieszczęścia nie radzą sobie w dorosłym życiu. Jako matki (np. Roma, Grażyna) nie odrzucają złych wzorców, zbyt zapatrzone we własne potrzeby. Nie dziwi zatem, że ich dzieci także nie mogą być szczęśliwe – nawet będąc już w średnim wieku, nadal tkwią w bagnie z dzieciństwa. Najbardziej pasuje mi tu określenie „błędne koło” – matka (źle traktowana jako dziecko) odreagowuje, w jakiś sposób czyniąc tym samym krzywdę swojemu dziecku, a pokolenie później to dziecko, uciekając od bolesnych wspomnień np. w alkoholizm, krzywdzi własne potomstwo. Jedynie Anka wydaje się osobą, która byłaby w stanie zatrzymać ten schemat, ale życie jakby nie pozwala jej na to (zdradzana, opuszczona, śmiertelnie chora). Finał powieści daje nadzieję, że być może – gdyby pojawiła się na rynku kontynuacja tej książki – wreszcie pojawią się postaci szczęśliwe, które będą dzielić się ciepłem oraz radością wynikającą z bliskości i szacunku dla drugiej osoby.

Bohaterki Marat cierpią i najgorsze w ich położeniu jest to, że nie mają się do kogo zwrócić o pomoc. My najczęściej uciekamy w bezpieczne ramiona rodzicielki – w powieści matka staje się źródłem szykan, upokorzeń, smutku, utraty poczucia bezpieczeństwa oraz zachwiania własnej wartości. Jest w „Jedenastu tysiącach dziewic” cała galeria barwnych postaci: są panie ładne i te z deficytem urody, są nieczułe oraz łaknące bliskości, wykształcone i mądre dzięki doświadczeniu życiowemu. Tu nie ma żadnego tabu, ze szczerością mówi się o chorobach, umieraniu, seksualnym podnieceniu czy zazdrości i nienawiści wynikającej z próżności.

W tej książce wszyscy bohaterowie wydają się nieszczęśliwi dlatego, że są… sobą. Być może stąd tak częsty motyw zmiany imienia (i nazwiska), nadawanie pseudonimów. Z jednej strony pragną postrzegać siebie jako ludzi lepszych niż są w rzeczywistości, z drugiej – chcą także w innych widzieć odbicie swoich potrzeb. Na przykład Sven dla Anki jest Sinobrodym nie tylko z powodu skojarzenia z wyglądem, ale przede wszystkim z jego chłodem, dystansem, który kobietę rani. A ona tak bardzo chciałaby widzieć w nim ukochaną postać z dzieciństwa – św. Mikołaja.

Marat lubi opowiadać krótki frazami. Nadaje tym nie tylko tempo (a we właściwych momentach celowo, przez np. powtórzenia czy dygresje, spowalnia akcję), ale i potęguje ciekawość, co kilka zdań wzbogacając informacje o intrygujący szczegół. To bardzo konkretna narracja, nie zostawia miejsca na domysły czy niedopowiedzenia, autorka czuwa, by sprecyzować wszelkie dane. Przyjemny styl (do którego jednak trzeba się przyzwyczaić) – lekki, z przekąsem i humorem.

Pisarka zaskakuje konsekwentną ucieczką od schematów, przełamuje je i poszerza ramy naszego postrzegania dotąd oczywistych dla nas spraw. W zachwycający sposób Marat splata ze sobą losy bohaterów, właściwie wszyscy są powiązani niewidzialną nicią, którą zaangażowany w powieściowy świat czytelnik wielokrotnie ma ochotę przerwać. Choć „Jedenaście tysięcy dziewic” to książka kompletna, dzięki otwartemu zakończeniu pozwala wierzyć, że ta opowieść może jeszcze mieć (już tak wyraźnie) pozytywny finał.

Kinga Młynarska

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *