Itaka bajka

 

Zachodzi za linię horyzontu

najpierw nogi potem tułów i głowa

ma pewność – pod nowym kątem

ja wciąż przy wątłej nadziei

że linie perspektywy wyjdą z ram

i zbiegną się w nowym obrazie

Nie tak dawno temu jeden z moich znajomych, który przeczytał powyższy wiersz, próbował mi wyperswadować jego tytuł. Swoją dialektykę oparł na argumencie, że mitologia już się wyczerpała, że właściwie nikogo ona dziś nie obchodzi. Zatem tekst, w którym autor odniesie się do postaci mitologicznych, dla większości odbiorców będzie nieczytelny, ponieważ tematyka ta jest im odległa, albo – co gorsza – nieznana. Poza tym podobno opowiadanie starych historii na nowo niczego nowego wnieść nie może.

Długo nie traciła nadziei. Każdego ranka, gdy poświata Jutrzenki otulała krajobraz, Penelopa stojąc na stromym klifie, wpatrywała się w horyzont, dzień w dzień, przez pierwsze cztery lata z mocno bijącym sercem i lodowatymi dłońmi, niezależnie od pogody. Zmęczone zmysły płatały jej figla. Każdy ruch na widnokręgu przykuwał jej uwagę. Zwykle były to przepływające łodzie rybackie oraz polujące mewy. W piątym roku wojny dotarła do niej wiadomość od wędrownych kupców, że walki pod Troją wciąż trwają, i że nic nie zapowiada rychłego ich końca. Gdy zapytała o Odyseusza, otrzymała odpowiedzi zawierające sprzeczne informacje. Bardzo to wtedy przeżyła. Przywdziała zgrzebne szaty i przyjmowała tylko raz dziennie skromny posiłek. Ten dobrowolny post trwał ponad sześćdziesiąt dni. I tak jak dwa miesiące wcześniej pogrzebała część swoich nadziei, tak pewnego dnia kobieca intuicja podpowiedziała jej, że może nie wszystko stracone. Ponieważ skoro nikt do tej pory nie złożył u jej stóp ciała ukochanego męża, może to oznaczać, że on wciąż żyje. Jeśli zaś nie pożegnał się jeszcze z tym światem, to zapewne nadal toczy bój. Również i ona, jako dzielna połowica, nie powinna się poddawać.
Nawet wycie wichru i ryk morza należało brać za dobrą monetę, stawiać czoła lękom i pojawiającym się, szczególnie nocą, złym przeczuciom. W mroku z jej głowy wychodzą wszystkie zmory. Wizje sinego Odyseusza należą do tych łagodniejszych. Odyseusz raniony strzałami, Odyseusz wrzucony na wóz z przetrąconym karkiem i ten bez głowy, wszyscy oni jednak nie mają szans z największym przeciwnikiem, z jakim mierzy się Penelopa: jest nim rozdzierająca samotność w rozpaczy i w bezsilności.
Ile by dała, aby ten koszmar już się zakończył. Codzienne ofiary składane Aresowi – by wojna się już skończyła – i Afrodycie – o szczęśliwy powrót ukochanego – płonęły w ogniu nieugaszonym. Śmiech Telemacha z jednej strony łagodził ból, gdyż wzbudzał w niej uczucie wdzięczności, z drugiej zaś natychmiast kierował jej myśli bardziej w stronę „utraconego” niż „oczekiwanego”.
Utrapienie i boleść to stany chorobowe, niezaraźliwe, ale przykre dla tych, którzy na nie patrzą. Słudzy często widywali ją przy źródle, jak przemywa twarz lodowatą wodą i pije łapczywie. Jakby chciała zmyć cień, który wniknął do jej wnętrza, odbijał się pod jej oczami i wyzierał spod powiek. Zdrój, który bił wciąż nowy i niezmącony, odnawiał ją, wypłukiwał obezwładniające uczucie beznadziei.
Pewnej nocy do Itaki przybył poseł z wiadomościami z frontu. „Troja zdobyta. Zwyciężyliśmy. Oczekuj mojego powrotu”. Słowa jak trzęsienie ziemi i powstanie z grobu. Penelopie ubyło lat. Znów była piękna i młoda, jakby nigdy nie musiała schodzić do otchłani i modlić się nad Styksem. Przywdziała najpiękniejszą tunikę i nowe sandały. Upięła rozrzucone włosy w fantazyjne warkocze, założyła pierścień na palec i diadem na czoło. Znów była królową. Itaka na chwilę odzyskała swoich władców. Tyle było do zrobienia! Odyseusz wraca! Zrekonstruowano pomost w zatoce, wybito nową, szerszą drogę do pałacu, wyszorowano ściany i schody, utkano wspaniałe, kosztowne arrasy ze scenami walk ze zdobywania Troi. Odyseusz na każdym z nich był przedstawiony jako zwycięzca. Penelopa zadbała też o poddanych, wypłacając im dodatkową pensję, aby i oni ucieszyli się na powrót swojego króla i jego wojowników.
Mijał czas.
Radosny śpiew mew przeszedł w drażniący pisk.
Zatrzymał ich sztorm? Może zbłądzili? Bunt na pokładzie? Gniew Posejdona? Niespodziewana potyczka z piratami? Syreni śpiew? Niewola u olbrzymów? A może romans z boginką wysp odległych? Penelopa potrafiłaby wybaczyć mężowi zdradę, choć w nią nie wierzyła. Jej serce domagało się tylko jednego: by ten, którego pożegnała tyle zachodów słońca temu, wrócił i zakończył jej mękę. Już nie chodziło jej o jego fizyczną obecność. Nie potrafiła sobie wyobrazić sceny powitania i dalszego z nim życia. Odyseusz należał do przeszłości. Teraźniejszość była powolnym konaniem. Za granicami śmierci zaś obraz przyszłości rysował się tylko przed żywymi. Penelopa nie wychodziła już do portu, nie wspinała się na klif i nie spoglądała w stronę zatoki, a ścieżka do źródła zarosła. Zamknęła się w swojej komnacie by tkać całymi dniami żałobny kir. Materiał wymykał się spod jej palców, spływał na posadzkę, następnie pałacowymi schodami w dół, na dziedziniec, wciąż dalej i dalej, aż spowił całą Itakę.
I wtedy właśnie była bliska przegapienia najważniejszego momentu swojego życia.
Najpierw przyleciały dwie jaskółki. Uwiły sobie gniazdko pod gzymsem, tuż nad jej oknem. Nadleciały kolejne dwie i następne. Ich szczebiot budził służbę. Stawiał na nogi.
Do pałacu zaczęli przybywać rycerze na białych koniach. Młodsi i starsi, jeden silniejszy od drugiego, dzielniejszy, przystojniejszy – tak opowiadały jej niewolnice. Ona nigdy nie uraczyła ich swoją obecnością na turniejach, żadnego nie wysłuchała, na żadnego nie spojrzała.
Dwadzieścia lat. Nie pamiętała już jego twarzy.
Rozpoznał go tylko pies. Argo posiadał węch, a Telemach, który przez całe swoje życie wypatrywał uśmiechu na twarzy matki, umiał odczytywać znaki. Po nitce do kłębka, za radą Ariadny.
Syn odzyskał ojca. Wrócił król i mąż. Niespodziewany i nieoczekiwany przybysz, starzec i łucznik z siłą Minotaura w jednym. Wypuścił strzałę i trafił prosto w serce tej, która straciła wiarę.
Pieśń Feniksa słyszą tylko ci, którzy przeszli śladami Penelopy. Ci, którzy nie powiedzą: „jestem niezłomny”.
Królowa wypuściła z rąk czarny materiał i przypomniała sobie o chłodnym źródle. Zanim wyszła na powitanie swojego króla, spłukała z siebie całą żałobę. I znów była piękna i młoda.
Penelopo idź! Już czas!

Dwa obrazy w jednej ramie

statek pośród sztormu

i bryzy cisza na morzu

prawda i racja choćby sobie obce

wezmą rozejm gdy je zderzyć

z wyobcowanym faktem cierpienia

gdzie czas ma własność

i brak granicy – w jednej ranie

Gdy do niego podeszła i uniosła głowę, zobaczyła w jego oczach odbicie udręki, jaką sama przeszła. On otoczył ją ramionami i już jej z nich nie wypuszczał. Itaka odzyskała swoich królów.

Dla mnie mity są jak mapa z punktami orientacyjnymi, które każdy może zapełnić tym, co dla niego jest najcenniejsze i najbliższe. Drogi Czytelniku, zapewne takie zakończenie zabrzmi kiczowato, ale inne nie przychodzi mi do głowy.

Maria Peszt

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *