Iluzjonista – Sylvain Chomet

7343067.3Cały bagaż iluzjonisty to walizka, w której mieści się kilka kieliszków, kawałek materiału, żeby przykryć wypożyczony stolik, papierośnica oraz kilka białych koszul. I klatka z grubym, białym królikiem. Więcej nie trzeba, by działa się magia.

Tego konkretnego iluzjonistę poznajemy w chylącym się ku upadkowi teatrze, gdzie gra dla niemal pustej publiczności – z rękawa wyciąga napełniony kieliszek w miejsce pustego, bukiet kwiatów wyczarowuje z laski, z cylindra wyjmuje królika. Gdzieś za murami teatru nastolatki rwą sobie włosy z głowy i biją się o rozmokły w deszczu plakat – przed iluzjonistą występował najmodniejszy rockandrollowy zespół. Po pokazie, gdy zmęczony mężczyzna wyciera z twarzy puder, do garderoby puka właściciel teatru – chwilę potem iluzjonista jest spakowany i idzie na dworzec. Nie ma już dla niego miejsca w Paryżu, musi próbować gdzie indziej. Świat upatruje magii w natapirowanych włosach i białych garniturach, a magicy nosząc czerwone, nie wpisują się w nową rzeczywistość. Nasz iluzjonista goni za pieniądzem. Z Francji przenosi się do Anglii, w końcu do Szkocji, gdzie poznaje młodą dziewczynę. On jest nią wzruszony, bo jako jedyna wierzy jeszcze w jego czary – sądzi, że naprawdę wyciąga asy z rękawa i chustki z pustej tuby. Ona jest nim zafascynowana – wierzy, że to on może zmienić jej los. Gdy magik wyrusza do Edynburga, ona idzie za nim – razem znajdują się na promie, razem w pociągu. I w końcu razem w obskurnym hoteliku, gdzie od razu zostają rozdzielone role – opiekun i podopieczna.

Film utkany jest z niedopowiedzeń, z kilku scen, łączących się ze sobą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z domysłów i bajań. To jest naprawdę tak, jakbyśmy spotkali obcego człowieka, weszli w jego życie, a on nie bardzo chciał nam powiedzieć całą prawdę o sobie. Zdradza tylko kilka faktów, więc możemy snuć domysły – może miał córkę, dlatego tak mocno pokochał nieznajomą dziewczynkę, która stoi na progu kobiecości, może jest bezdomny, dlatego za psie pieniądze grywa w rozlatujących się teatrach, może kogoś stracił i dlatego tak mocno chce teraz kogoś zyskać? Właściwie wiemy tylko, że jest magikiem i z pustych ust potrafi wyjąć szklany kieliszek. A dziewczyna? Dlaczego tak łatwo uczepiła się rękawa jego białej koszuli? Chyba dlatego, że on jako pierwszy (jedyny?) okazał jej choć trochę serca, zdobył się na ludzki gest wobec niej. To przywiązało ją do niego, jak przywiązują się małe szczeniaczki – na śmierć i życie. Magik chciałby podarować dziewczynce cały świat, ale nie ulega wątpliwości, że hotel, w którym mieszkają to nie jest miejsce, gdzie małe dziewczynki swobodnie mogą stawać się kobietami.

Ale jakoś im się wiedzie, jakoś sprawiają, że dwa pokoje i łazienka, w której tylko czasem jest woda w kranie, stają się domem.
Ten film jest magiczny z dwóch powodów. Pierwszym jest niewątpliwie forma – to animacja Sylvaina Chomet, który wsławił się doskonałym „Trio z Belleville”, nominowanym do Oscara (zresztą tak jak „Iluzjonista”). Znać tu jego rękę, wysmakowaną grafikę, przybrudzone obrazy, dekadencki styl, stare samochody i przerysowane postaci. Wszelkiego rodzaju artyści, żywiący się kromką chleba na dzień, a mimo to wciąż wierzący w sztukę przez duże S, tworzą kolorową galerię postaci. W filmie pada tylko kilka słów, mamrotania, pomruki i postękiwania – wszelkie odgłosy, które wydaje człowiek, gdy nie ma obok siebie nikogo, do kogo mógłby się odezwać. Jakby każda z postaci żyła w swoim mikrokosmosie, hermetycznie zamknięta ze swoimi problemami. Tylko magik i dziewczyna próbują trochę rozmawiać, ale bariera językowa między nimi sprawia, że szybko to zaniedbują – jest dobrze tak jak jest – ona komunikuje się za pośrednictwem jedzenia, jakie naprędce przygotowuje co dzień, a on mówi sztuczkami magicznymi – raz wyczarowuje płaszcz, innym razem buty na wysokich obcasach. To wszystko oddane jest milionami kresek, które ożywają i sprawiają, że otwiera się usta ze zdumienia. To swoisty paradoks, że człowiek uważa za najlepsze te zdjęcia, które są jak obrazy – i odwrotnie, najpiękniejsze wydają mu się rysunki, które doskonale naśladują rzeczywistość. Tutaj te odbitki rzeczywistości wywoływane są na papierze przez wyobraźnię Chomet – specyficzną, upatrującą karykatury, ale skupioną na szczegółach i pięknie. Nic dziwnego, że produkcja „Iluzjonisty” pochłonęła 13 milionów funtów i zaangażowała 180 osobową ekipę.

Drugim powodem magicznej aury filmu, jest sama postać magika – w filmie nie pada jego imię, ale pierwowzorem był Jacques Tati, który sam zresztą napisał scenariusz w 1956 roku. Oparł go na własnym życiu komika i aktora, który jedną córkę porzucił tuż po jej narodzinach, a z drugą prawie w ogóle nie spędzał czasu, jeżdżąc w poszukiwaniu pracy, za rozgłosem i uciekającym pieniądzem. Scenariusz miał być chyba swoistym zadośćuczynieniem i zapewnieniem, że kocha, że lubi, że szanuje. Doczekał się ekranizacji po 50 latach, gdy nie ma już Tatiego i jego córek. To Sophie, młodsza z rodzeństwa, nalegała, by film był animowany – upatrywała w tym należnego hołdu dla ojca, a zarazem bała się zobaczyć na ekranie jakiegoś aktora w jego roli. Niemniej ów narysowany śmieszny starszy pan w za krótkim garniturze, ze specyficznym sposobem chodzenia i gestykulacji, do złudzenia przypomina samego Tatiego. Nie wiem więc, czy to boli mniej czy bardziej – Sophie jednak nie doczekała premiery filmu. Ale takie właśnie jest życie – jak lubią mawiać iluzjoniści „Magicians do not exist”…

Marta Pilarska
Ocena: 5/6

Reżyseria: Sylvain Chomet
Tytuł oryginalny: L’illusionniste
Premiera polska: 26 listopada 2010
Produkcja: Francja, Wielka Brytania
Występują: Jean-Claude Donda, Edith Rankin
Dystrybutor: Hagi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *