Ilona Wiśniewska – wywiad

ilona wisniewskaIlona Wiśniewska (ur. w 1981 roku) — polonistka i fotografka. Pochodzi z Prószkowa koło Opola, a od 2010 roku mieszka na Spitsbergenie. Swoje reportaże z Północy publikuje regularnie w „Polityce”. Autorka reportażu „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”.

„Z jednej strony masz tu wszystko: dziką naturę na wyciągnięcie ręki, podatek 15,8 procent, uniwersytet, Globalny Bank Nasion, hotel Radisson Blu, chór, aerobik w wodzie, festiwale, galerię sztuki, grupę cyrkową, świeże awokado, ser halloumi. Z drugiej strony jesteś w najdalej wysuniętym na północ miasteczku na świecie, gdzie jest ciemno przez jedną trzecią roku, prawo zabrania posiadania kotów, nie ma pająków, najwyższa roślina to trzydziestocentymetrowa trawa, warzywa kupujesz pakowane próżniowo i, o, zamiast na ławce siedzisz nad morzem na europalecie”. Nie da się nie rozpocząć naszej romowy od innego pytania niż – dlaczego właśnie to miejsce wybrałaś na swój dom?
Nie wiem. Im częściej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to miejsce samo mnie wybrało. Przyleciałam tu pierwszy raz tylko na wakacje i wcale nie planowałam zostać. Birger – którego wtedy tu poznałam, a który teraz jest moim mężem – niespodziewanie stał się tutejszym domem.

Longyearbyen podczas nocy polarnej_fot_Ilona_WisniewskaW Longyearbyen żyje niecałe dwa tysiące osób, jednak jest to bardzo zróżnicowana społeczność. Wspominasz, że są tu i Tajowie, i Szwedzi, Rosjanie, Niemcy, Chilijczycy. Czy w tak wielokulturowym morzu łatwo było znaleźć bohaterów i bohaterki reportażu?
Ja nie szukałam bohaterów reportażu tylko przyjaciół. A potem jak zaczęłam pisać książkę to było naturalne, że piszę o ludziach, którzy mnie interesują i z którymi coś mnie łączy. Wyjątkiem są myśliwi, ale oni są ciekawi jako zjawisko, na zasadzie poznaj swojego wroga.

Bohaterami i bohaterkami uczyniłaś zarówno osoby, które wciąż żyją na wyspie, ale i postaci historyczne, na które – domyślam się – wpadłaś dzięki pracy w muzeum. Ciekawi mnie jednak postać, która spina Twoją opowieść – otwiera ja i zamyka, czyli Galina. W jaki sposób trafiłaś na jej fascynującą historię, która wydaje się nadawać na osobny reportaż?
Birger zrobił o niej przed laty program radiowy. Nieraz zastanawialiśmy się, jak wygląda jej życie teraz. I ja to podczas pisania książki postanowiłam sprawdzić. Praca w muzeum, w dziale fotograficznym, gdzie przez dwa lata pracowałam przy starych zdjęciach Spitsbergenu, dała mi sporo inspiracji, ale zalążki większości historii albo zasłyszałam, albo przeczytałam w archiwalnych wydaniach lokalnej gazety „Svalbardposten“.

Czy jest coś – według Ciebie – co łączy postaci z Twojej książki? Pokusiłabyś się o znalezienie dla nich jakiegoś wspólnego mianownika? W pierwszej myśli przychodzi refleksja o chęci ucieczki, porzuceniu jakichś problemów… Czy to jest jakiś trop?
Nie chciałabym uogólniać powodów, dla których ludzie tu przyjeżdżają. Jedni chcą zobaczyć niedźwiedzie i doświadczyć dzikiej przyrody, inni właśnie się rozwodzą i potrzebują złapać dystans, a jeszcze inni chcą tu po prostu zarabiać pieniądze, bo są niskie podatki i nie trzeba mieć wizy.

Longyearbyen ma w sobie coś, co nie pozwala o sobie zapomnieć – jakiś magnes. Gdy tylko raz tu przyjedziesz, wrócisz – taki wątek pojawia się w wielu narracjach w  „Białym”. Mam tu na myśli m.in. matriarchalną narrację o Hercie – Evie – Aggie czy historię Jewgienija, którego rodzina zginęła tu w wypadku samolotowym, a także Oleny, która uwielbiała tu jeść tłuczone ziemniaki i wraca po latach. Czy dla Ciebie ta wyspa to także magnes?
Tak, magnes to jest chyba dobre słowo, bo zależy jak się do niej nastawię to mnie albo przyciąga, albo odpycha. Mam nadzieję, że w książce, we fragmentach, w których opisuję własne doświadczenia, te zmiany nastawiena będzie można wyczytać.Lato na zachodnim Spitsbergenie

Dla mnie – i myślę, ze dla większości czytających Twój reportaż w gorące polskie lato – Longyearbyen wydaje się być miejscem fascynującym, gdzieś na granicy rzeczywistości. Z jednej strony – noce i dni polarne, kiedy nie ma zupełnie słońca, lub nigdy nie zachodzi słońce, zorza, która może cię otulić, śnieg. Z drugiej – wyspa ta wydaje się metaforą więzienia. Jest taka ciekawa scena w twoim reportażu, gdy wpada prawdziwa, żywa mucha do kuchni, wywołując wielkie poruszenie. Mucha jako przypomnienie o wolności i normalności. Omid – Kurd mówi zaś: „Może i ta wsypa to dla mnie więzienie, ale dobre więzienie, takie, gdzie mam absolutną wolność”. A czym dla Ciebie jest wyspa: rajem, więzieniem, azylem, a może czymś zupełnie innym?
A to zależy, o jakiej porze roku zadaję sobie to pytanie. Pod koniec nocy polarnej bywa więzieniem, a przez resztę roku jest domem, ale domem, z którego często trzeba wychodzić, żeby nadal mieć przyjemność we wracaniu.

Przez swoje swego rodzaju oderwanie od reszty świata i specyficzne warunki wyspa jest także miejscem eksperymentów. Wspominasz o firmie, która to miejsce właśnie uważa za idealne do sprawdzenia lampek imitujących światło dzienne i grających śpiew ptaków czy przytaczasz historię Marcela, który w noce polarne bada swój organizm i jego działanie bez zegarka i wiedzy o mijających dniach tygodnia. Czy Ciebie także kuszą te specyficzne warunki do eksperymentowania? Masz coś na sumieniu?;)
Nie, bo boję się ciemności 😉

Bardzo interesujący dla mnie jest zestawianie obrazu Longyearbyen dla turystów z obrazem dla tubylców. Wypchane zwierzęta, malowanie podniebienia niedźwiedziowi, opowieści Wadima o aniołach. W tym kontekście wycieczką na wyspę wydaje się być zimnym odpowiednikiem podróży do dżungli. Ty też w pewien sposób masz udział w takim obrazie  Longyearbyen – malujesz portrety jej mieszkańców i mieszkanek jak „dzikich”. Szczególnie widoczne jest to dla mnie widoczne we fragmencie opisującym tradycje polowania czy opisie używania skor ziwerząt jako obić stołów czy krzeseł. Każdy z bohaterów to swego rodzaju „dziwoląg”, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, oczywiście. Czy twoi sąsiedzi to dla ciebie obcy czy już – po latach – swoi? Czy był moment, kiedy zrozumiałaś, ze jesteś już tutejsza, że patrzysz na wszystko tutejszą perspektywą?
Tu ludzie się szybko poznają i akceptują, bo nia ma czasu, więc też szybko można się poczuć jak u siebie. Im bieglej mówi się po norwesku, tym jest łatwiej. A jak tylko zaczyna się rozumieć żarty i żartować samej, to z każdym łapie sie kontakt. Wszyscy mamy już na starcie coś wspólnego, bo przyjechaliśmy tutaj z jakiegoś powodu i po coś.Taubanesentralen jesienią

Moje ostatnie pytanie jest pół żartem, pół serio. Czy nie myślałaś o napisaniu kryminału – tak popularnego ostatnio gatunku? Longyearbye wydaje się być idealnym miejscem akcji – klaustrofobiczna, ciemna, z ludźmi, którzy przyjeżdżają na chwilę.
A zbrodnię, której ślady znaleziono na śniegu, mógłby rozwiązać lokalny Harry Hole po godzinach parający się wyprawianiem lisich skórek! Na razie opisuję historie, które wydarzyły się naprawdę. Jak one się skończą to może zacznę je wymyślać, ale to wbrew pozorom nie jest inspirujące miejsce do zbrodni. Za zimno 🙂

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Anna Godzińska

Autorka zdjęć: Ilona Wisniewska

About the author
Anna Godzińska
Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, autorka tekstów o miłości poza fikcją w magazynie Papermint oraz o literaturze w Magazynie Feministycznym Zadra. Fanka kobiet - artystek wszelakich, a przede wszystkim molica książkowa;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *