Hermaion czyli uśmiech losu

Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Mercury_and_Argus_(Jordaens)#/media/File:Jordaens-mercure.jpg

W zgodzie z teorią pastwiska

Wiecznie młody wnuk Atlasa i Plejony, syn Zeusa i Mai, nigdy nie dramatyzował z powodu cudzej przemijalności. Przecież byki regularnie kryją krowy, te wydają na świat młode, które w mgnieniu oka osiągają dojrzałość i cykl się powtarza. Antyczny dobry pasterz dba o swoje bydło. Wyprowadza na soczyste łąki, aby boki jego podopiecznych obiecująco się zaokrągliły. Rogacizna zaś odwdzięcza się swemu panu, hojnie użyźniając glebę, tak by w kolejnym roku murawa obficiej porastała pastwisko. Cóż jednak się stanie, gdy krowy zbytnio się namnożą? Hermes złoży to na karb selekcji naturalnej, wdzieje swoje szybkobieżne sandały, wesprze się na wężowogłowym kaduceuszu i nie oglądając za siebie, zostawi kurczącą się łąkę tłoczącym się krowom. Przecież uśmiech losu nie trwa wiecznie.

Opuszczone stado doświadczy nieuniknionego braku lub nieugaszonego pragnienia, które przybierze najpierw niewyraźny, a później konkretny kształt: Miłości. Możliwe, że tej samej, do której inwokuje podmiot liryczny w wierszu C. K. Norwida: „Fortepian Szopena”:

O Ty, co jesteś Miłości-profilem.
Któremu na imię Dopełnienie […]
Zwiesz się razem: Duchem i Literą I „consummatum est”
— O! Ty — Doskonałe wypełnienie,
Jakikolwiek jest Twój, i gdzie?… znak…
Czy w Fidiaszu, Dawidzie, czy w Szopenie,
— Czy w Eschylesowej scenie.
Zawsze — zemści się na tobie: BRAK!
— Piętnem globu tego — niedostatek:
Obraz świata Dopełnienie?… go boli!…
On — rozpoczynać woli I woli wyrzucać wciąż przed się — zadatek.
— Kłos?… gdy dojrzał, jak złoty kometa,
Ledwo że go wiew ruszy,
Deszcz pszenicznych ziarn prószy,
Sama go doskonałość rozmieta…

Antropocentros, czyli co słychać u głodnych krów

Zwrócą się ku nowemu bożkowi, który narodzi się w ich agonii, w organicznej niemożności zaspokojenia najpilniejszej potrzeby: jedzenia. Zwiedzione zapachem pragnienia, które rodzi jeszcze większą potrzebę spełnienia, nadciągną inne stada, równie chude, tak samo głodne i pełne tęsknoty za choćby kroplą łaski, źdźbłem trawy i dowodem troski. Lecz Eros przestałby istnieć, gdyby odpowiedział w pełni na te potrzeby. Rozpięty między biedą a dostatkiem, brakiem a spełnieniem będzie sobą tylko wtedy, gdy inni go zapragną. I nawet jeśli nawiedzi nieszczęsną zagrodę to tylko po to, aby pochłonąć krowy, byki i samo wspomnienie zielonego pastwiska. Dlatego mówi się, że Eros chodzi w parze z Tanatosem, ramię w ramię. Nocami zaś bezksiężycowymi, gdy żadne światło nie rozprasza mroku, posępnym unisono mruczą nad ludzkim losem wciąż nowe zaklęcia:

Wmówią ci, że skoro strzeżesz swoich granic, to zapewne jesteś szalony. A ty im uwierzysz i poddasz sugestii tylko po to, aby nie zostać odrzuconym. To będzie dopiero początek inwazji. Potem dotkną kolejnych punktów granicznych. A skoro tamten pierwszy raz nie zabolał cię aż tak bardzo, a ty będziesz myślał już trochę tak jak najeźdźcy, pozwolisz im na dalsze kroki (nazwą je „postępem”). I tym sposobem oddasz absolutnie wszystko dobrowolnie i bez walki, jak naród, który już wkrótce w imię tolerancji ukryje swoje kobiety, aby nie stały się nieodpartą pokusą. Może nawet zapomnisz o uzurpatorach. Staną się stałym elementem twojego życia, tak familiarnym, że aż niezauważalnym. Ale nic się nie bój, przypomną ci o sobie. Zrobią to bardzo wymownie, tak abyś nie miał wątpliwości, że to właśnie im należy wierzyć. Zrozumiesz wtedy, że nie masz już niczego do powiedzenia, niczego do dodania i zgodzisz się z powszechnym poglądem, że jesteś nikim. I sam się usuniesz. A zanim to nastąpi, bardzo prawdopodobne, że pomożesz w przekonywaniu innych do tych prawd, w które sam już uwierzyłeś. Wszystko to w imię starego i nowego kultu Antroposa. I gdyby ktokolwiek próbował wyprowadzić cię z błędu, przetrzeć ci oczy czy coś wyjaśnić, nawet go nie usłyszysz, nie dostrzeżesz jego znaków ostrzegawczych, gdyż wrośniesz w „jedyną” narrację, a każda inna będzie budziła w tobie podejrzenia. I nawet jeśli skosztujesz nowości, to uwierz, wcale ci nie zasmakuje. Odwrócisz się z pogardą, ponieważ utrwalisz w sobie nawyk wyszukiwania znajomych potraw. W ten sposób zagłodzisz się w sklepie z uginającymi się półkami.

I nawet gdybyś napiął całą swoją wolę, zebrał wszystkie siły po to, aby wspiąć się na górę, taką z rozległym widokiem, ze szczytu dostrzeżesz jedynie gruzy – te same, które, jak sądziłeś, pokonałeś podczas wspinaczki. Wtedy dopiero, może dopiero wtedy rozejrzysz się za nowym sposobem patrzenia. I może wtedy, jakimś cudem, zamkniesz oczy, by wsłuchać się w rytm własnego serca. Czy ono opowie ci baśń o wygasłej duszy? Tego nie wiem, ale poczujesz, że chciałbyś ją odkryć. Chciałbyś odkryć własną duszę?

Salome Lucien Lévy-Dhurmer (1865-1953). 1896. Pastel
Źródło: https://pl.pinterest.com/pin/529947081129069064/?nic_v2=1a4GNwrPi

Serce pustyni
Moment krytyczny dopadł Antoine’a de Saint-Exupéry’ego zupełnie niespodziewanie. Razem ze swoim mechanikiem Prévotem odbywali nocny, rutynowy lot nad Saharą. Za dnia nawigowanie w tamtych czasach było zdecydowanie łatwiejsze, choć wcale nieproste (zważywszy na przyczynę upadku Amelii Earhardt, która zginęła w biały dzień). Pilot lecący nad terenami niezamieszkałymi, w ciemnościach, kierował się podług gwiazd, jeśli zaś niebo zasnuły chmury, jego oczy wypatrywały blasków i odbić światła, które – uwaga – interpretował dowolnie. Brzmi strasznie.

Tamtej nocy Antoine zobaczył blask i zapytał Prévota: „Czy to gwiazda, czy latarnia?” Chwilę później ich samolot uderzył w ziemię, po której ślizgał się z prędkością dwustu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, dopóki się nie zatrzymał. Wyszli z upadku prawie bez szwanku. Rankiem okazało się, że maszyna już nigdy nie uniesie w przestworza ani pilota, ani jego mechanika. Procedury nakazywały nieoddalanie się od miejsca katastrofy, gdyż wrak samolotu był dowodem wypadku i sporych rozmiarów obiektem dającym jakiekolwiek szanse na odnalezienie rozbitków pośród monotonnego krajobrazu. Antoine, przez to, że nie mógł zidentyfikować dokładnie swojego położenia (pomimo mapy, lecz na cóż ona w pustynnym krajobrazie?), postanowił sprawdzić obszar w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od wraku w poszukiwaniu studni bądź oazy i po śladach wracać do miejsca katastrofy. Kiedy zbadali już teren i upewnili się, że ich położenie jest beznadziejne, wypili resztkę wody, podzielili się kilkoma winogronami i jedyną pomarańczą, pozostało im albo zostać przy wraku i przy nim umrzeć, albo zostawić połamane skrzydła i wyruszyć w kierunku północnym, w stronę morza. Odwrócony plecami do miejsca upadku pilot wypowiada głośno myśl: „Samolot nie celem jest, ale środkiem”. Ten środek nie oznacza centrum, tylko narzędzie, drogę. I tak dwóch rozbitków podjęło rozpaczliwą walkę o przeżycie. „Prévot! Gardła nam się jeszcze nie zacisnęły: trzeba iść”.

Ta ostatnia marszruta wynosiła osiemdziesiąt kilometrów. To, że wytrzymali na pustyni tak długo i praktycznie bez wody, zawdzięczali wilgotnemu wiatrowi znad morza. W ostatnim dniu jednak wiatr zmienił kierunek i zaczął wysysać z ich ciał resztki wody. „Nie wolno nam się pocić. Nie wolno nam na nic czekać. Ten chłód ma tylko osiemnaście procent wilgoci. Ten wiatr, który wieje, wieje z pustyni. I od jego pieszczoty, kłamliwej i czułej, krew nasza paruje”. Czy ta wiedza w czymś im pomogła? Dała impuls, by ruszyć przed siebie, by nie poddać się rozpaczy. Jedna z ostatnich pustynnych myśli Antoine’a brzmiała tak: „Wczoraj szedłem bez cienia nadziei. Dzisiaj te słowa straciły sens. Dzisiaj idziemy dlatego, że idziemy. Pewnie tak idą woły w jarzmie (…) Pustynia to ja. Słońce wysuszyło we mnie źródło łez”. Studnia jest pusta.

I w ten okrutny krajobraz wdziera się nadzieja. Nagle i zupełnie niespodziewanie to pustynne milczenie staje się „ bardziej dojmujące niż zgiełk na placu publicznym. (…) Jesteśmy uratowani, na piasku są odciśnięte ślady!”.

Potrzebne są wnioski
Podobno brak rodzi lepsze. Kłócę się z tym twierdzeniem. Głód budzi rozpacz, ta przeradza się w determinację, która prowadzi na skraj przepaści, skąd już nie ma powrotu. Nad nią wybory są takie: wpaść lub skoczyć, zamknąć lub otworzyć oczy.

Tylko tam, z tego, co niewiadome, może wyłonić się wiara – skandaliczny uśmiech losu.

Od autorki
Gdy mój najmłodszy syn był mały, czasami bawiliśmy się w „salto mortale”. Zasady były proste: Maksiu wdrapywał się na pewną wysokość (mógł to być stół, blat lub konar), zamykał oczy (upewniwszy się, że mama jest blisko i stoi mocno na nogach), wypowiadał zaczarowane słowa: ufam ci i skakał. A potem szybko uwalniał się z moich ramion i mówił: Jeszcze raz!

Maria Peszt

Tekst zainspirowany aktualnymi wydarzeniami, wiedzą zaczerpniętą z „Mitologii Greków i Rzymian” wg Z.Kubiaka, metafizyką wyczuwalną u Norwida i Antoine’a de Saint-Exupéry’ego.

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *