Hazard z kibicem

Jedyną rzeczą, jakiej nauczył ją ojciec, była gra w karty. Przy kartach pito wino. Bo przy dzieciach nie wypada pić wódki. Ojciec, mama i ona. Remibrydż. 51 punktów niezbędnych przy pierwszym wyłożeniu. Czysty sekwens. Dobrać kartę przed ruchem. Po skończeniu ruchu jedną wyrzucić. Była dobra z matmy. Z niespotykanym jak na ośmiolatkę uporem przeliczała, układała, planowała. Gra szła zgodnie ze wskazówkami zegara. Ojciec, mama, ona, znów ojciec. Nigdy nie pozwalał jej wygrać. Do zwycięstwa używał wyrzucanej przez nią karty. I chociaż bezsilnym obrzydzeniem napełniały ją winne uśmiechy, uwielbiała szelest kart. Całą swoją niechęć do ojca wkładając w chęć wygranej. Im więcej gromadziła przegranych, tym częściej z zaciętą miną wyjmowała talię kart. Przychodził z nikądznikąd, był dla niej nikim i odchodził do nikąddonikąd. Kiedy wreszcie, równie niespodziewanie, co jak przyszedł, odszedł na dobre, poczuła ulgę. Tylko gry jej było żal. Zaczęła układać pasjanse. Lichy substytut prawdziwej gry. Więc życie też układała w sekwensy. Wciąż i wciąż chciała nowych, kolejnych, niegasnących szans na wygraną. Najwyżej w następnym rozdaniu. A kiedy wygrywała, bo jak gdy dorosła, zaczęła również wygrywać, tym bardziej nie potrafiła odmówić kolejnej rozgrywki.

On składał się ze stereotypów. Był dresem. – Aale w odmianie bawełnianej. Poglądy miał prawicowe. RadyklanieRadykalnie. Był homofobem. Był szowinistą. Był kibicem. Był kibicem fanatykiem. Fanatycznym imprezowiczem, z zadatkami na alkoholika. Był piosenką Dranie tak mają Chady. To były jego karty. Odkrywał je, jedną po drugiej, szybciej lub wolniej, w zależności od tego, z kim przyszło mu się zmierzyć. Karty, młodzieńcze łuski, z których nie chciał rezygnować, wciąż na pograniczu bycia chłopcem i bycia mężczyzną. Jeszcze niepewny, kim chce naprawdę być, tasował dowolnie zachowania, w zależności od sytuacji, w zależności od tego, co było dla niego wygodniejsze.
Poznali się na imprezie. Zagwizdał, zacmokał, zachłysnął się jej złotą sukienką, między jedną a drugą setką. Zaproponował seks, gdzieś odbiegł. Ona, na granicy wytrzeźwienia, trochę przestraszona, schowała się za ramieniem jego przyjaciela. Ten wystawił mu dobre referencje, zarekomendował, więc uspokojona dawała się adorować, gdy znów podbiegł. Wyznawał miłość, zakochanie, uwielbienie. Ona przyzwolenie. Na pierwszy rzut oka, a właściwie i na wszystkie pozostałe tamtej nocy, nie był w jej typie. Ale miał Głos. Głos, którym ją oswajał i przytrzymał przy sobie na tarasie, mimo mroźnej nocy. Głos wydobywający się przez usta, który potrafiły formować się w najcudowniejszy uśmiech.
Rozdanie pierwsze: Wyścigi konne. Dolała oliwy do ognia jego hazardowego rozpalenia. Tylko meczy meczów Legii nie obstawiał nigdy. Bo to czysta miłość, a nie kasa, nie mieszajmy spraw. Ubrała się w ciemną sukienkę w białe kropki, bo grzechem byłoby tego nie zainscenizować w słynną filmową scenęsłynnej filmowej sceny. Z uwielbieniem patrzyła na jego rozemocjonowanie przy kolejnych gonitwach, okrzyki i przekleństwa, po których zawsze się przy niej mitygował. On miał na sobie białą koszulę, a gdy nosił koszulę, jego urok był nie do odparcia. Niestety, nie dla Fortuny.
Na koniec wyrzucił: Czy te randki nie powinny być jakoś przekonujące? Nie powinnaś mi chociażby szczęścia przynosić?
W czasie ich pierwszego spotkania był trochę oszołomiony, bo była tak inna niż panny, które miał zazwyczaj pod ręką. Ona natomiast poczuła, że te wygimnastykowane uśmiechem usta, bardzo chciałaby pocałować. Tak właściwie umówiła się z nim, ponieważ z kimś się przed chwilą rozstała. Potrzebowała świeżego powietrza. I nagle to powietrze z jego ust wydało się tym najbardziej pożądanym. Zza ust wychylił się przystojny, fascynujący mężczyzna. 100%Sto procent w jej typie.
Rozdanie drugie: Obiad. Przypaliła garnek i palec wskazujący. Ale jak powszechnie wiadomo, przez żołądek do serca, więc wyścigowe niepowodzenie postanowiła wypędzić zapachami jedzenia. Skuteczność była gwarantowana. On się ucieszył, podwójnie, ze smaków to po pierwsze, a po drugie, jeszcze bardziej, że jak na kobietę przystało, z taką radością i przyjemnością, odnajdowała się w kuchni. Pół dnia tam spędzając.
Z błogim uśmiechem wyrzucił: Tak to właśnie powinno wyglądać.

Pierwszy raz całowali się, kiedy odprowadził ją do taksówki, gdy wychodziła od niego nad ranem. Chociaż każde z nich całowało już wcześniej wiele osób, ten pocałunek miał w sobie coś pośpiesznego, nieporadnego. Jakby nieudanego. Dla niej stał się Najważniejszym Pocałunkiem W Życiu. On był już zmęczony, chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Trochę też był rozczarowany i rozdrażniony, że bez niej.
Rozdanie trzecie: Mecz. Ze świeżo wyrobioną Kartą Kibica Legii udała się do Empiku. Tam, na schodach, na prowizorycznym półpiętrze, pomiędzy parterem a pierwszym piętrem, stał metalowy stelaż, zatytułowany „Akcesoria kibica”. Zakupiła, co mogła, dla wcielenia się w rolę. Wieczorem, ściskając do białości zaciśnięte kciuki, krzyczała, podskakiwała i przeżywała, ze zdwojoną siłą, każdy rzut, każde zbliżenie się piłki do którejś z bramek. Udało się, Legia wygrała.
On wyrzucił pochwałę: Nawet nieźle się sprawdziłaś jako kibic, propsy.

Potem straciła go na jakiś czas z oczu. Aż przelotem zobaczyła – usta w uśmiechu. Postanowiła ponownie rozdać karty. Chciała pojechać nad morze. Ot tak na jeden dzień. PółtorejPółtora. Zdziwił się, ale w sumie nad morze to by pojechał. Miał wziąć auto od kumpla i przyjechać po nią o 5 piątej rano. Skacowany po ubiegłej nocy, przyjechał taksówką i pojechali na Młociny, na Polskiego Busa. Szczęśliwie tego ranka jakiś odjeżdżał nad morze. Uciechy poprzedniej nocy odsypiał na jej ramieniu.
Czułość. Czuła do niego uczucie czułości. Zalewało ją całą, wypełniało ciało niczym puszysta substancja o właściwościach helu. Pieściłoa każde zagłębienie i wypukłość. Jak jest miłość, to się kocha, co się robi, jak się czuje czułość? W rzeczywistości była zwyczajnie zbyt dumna, żeby przyznać, że jest zakochana. Zbyt przerażona. Wolała więc leksykalne rozważania. A kochała również bezsłownie, co bezwarunkowo. Na języku czując posmak słodyczy.
Nad zimnym morzem, sącząc piwo, zarzucali się wyznaniami, o rzeczach, które zazwyczaj trzyma się głęboko. Złamane serca, wyroki w zawiasach, ojcowie alkoholicy, miłość do Legii, dresy, zakłady bukmacherskie, panienki w klubach, zbite okna, ukryte tatuaże i marzenia o śmierci niczym z Leaving Las Vegas. Wieczór był cichy, wieczorem mieli już tylko wszędzie piasek.
Byli podobni w swojej skrajności. On poglądów, ona emocji. Jego radykalność ją nęciła, mimo, że poglądy miała znacznie odbiegające. Jej emocjonalne szaleństwa były bezpieczne pod szowinistyczną łatką „kobiecości”. Poza tym nie mieli ze sobą nic wspólnego. Żadnego takiego samego zdania na jeden temat. Jedyną wspólną opinią było to, że „50 Pięćdziesiąt twarzy Greya” to beznadzieja. Uwielbiała mówić znajomym, że on jest kibicem, szowinistą, homofobnem, nieuleczalnym imprezowiczem. Na koniec dodając: „to tak niesamowicie inteligentny i wspaniały facet!”. A potem patrzeć, jak tych elementów nijak nie są w stanie ze sobą poskładać, bo niczym wybrakowane puzzle rozsypują im się w głowach. W jej oczach był doskonały. Nie mógł tego zrozumieć. I jeszcze zawsze dodawała to „w moich oczach”, jakby nie mogła powiedzieć mu niczego zwyczajnie, co to w ogóle miało znaczyć, tak obiektywnie to już nie był?
Rozdanie czwarte: U niego. W pamięci telefonu komórkowego, w wersjach roboczych, zapisywała swoje fantazje. Z nim, nagim, w roli głównej. Spisywała je, jadąc autobusem, czekając na znajomych, stojąc w kolejce do przymierzalni, kiedy jej się nudziło na zajęciach. Tego dnia wysłała mu trzy różne. Kiedy pojawiła się przed nim, wyglądała na spokojną, chociaż jeszcze przed chwilą nerwowo naciągała białe podkolanówki, stopą przytrzymując drzwi windy, żeby nie odjechać. Stanęła przed nim – ucieleśniona wizja z wiadomości. Doskonale wiedział, co dalej robić.
Ostatnim tchem wyrzucił: Miałem nadzieję, że to wybierzesz.

Znów zniknął. Ona znów wymyśliła pretekst. A że akurat był czwartek, to czemu by nie. Gdyby nie wyszło nic dobrego, to niedługo piątek i mnóstwo wystrojonych, wypachnionych i kusych dziewczyn idzie do klubów. Zazwyczaj piją dwukrotnie, trzykrotnie za dużowięcej, niż powinny, żeby łatwiej się otworzyć i kogoś poznać, bo smutno takiej samej w weekend. Niestety, nie tylko uda im się rozwierają, ale i usta. Płyną kaskady bełkotu, żaliżalów, smutków, żarcików i Bóg wie czego jeszcze, bo kto by tego, kurwa, słuchał. A w usta to już tak chętnie nie biorą. Zresztą jak nie piątek, to sobota. Już nie tak świeże, już trochę zmęczone, obłożone grubszą warstwą makijażu, ale za to wskaźnik desperacji również wzrasta, jak jeśli sobie nikogo w piątek nie poznały. Takie nawet da się zaliczyć od razu, bez większego uszczerbku dla portfela ani i straty czasu, w klubowej toalecie, jeszcze w drodze do niego, ewentualnie u niej. Bo do siebie bierze je niechętnie. No i nie mieszka przecież sam.
Ale spotkanie wyszło nie tak, jak powinno. W niczym się nie zgadzali, telefony z pracy go dekoncentrowały, zawodowe niezadowolenie przenosił na nią. Bardzo przykro jej się po tym wszystkim zrobiło. Wyrzuciła więc „zajście” z głowy i udawała, że tego nie było, nie zaszło, nie liczy się. Jej sprawdzona metoda. Równie skuteczna w wypadku niewygodnych wiadomości smsSMS. Tych bez odpowiedzi, wysłanych w przypływie emocji, czy też odpowiedzi nie na rękę. Tak wybaczała. Skasowane nie istniały. Usuwała je ze swojej pamięci podręcznej, na dysku twardym zostawał tylko jedynie słaby ślad. Tylko czasem mocno zabolał. Musiała się potem wycofać. Na jakiś czas. Coś wymyślić.
– Chcę iść z Tobą na pięć randek.
Czekała pod jego blokiem. Dzisiaj już się tego nie robi. Nie wpada bez zapowiedzi. W większości nawet nikt nie wie, gdzie kto mieszka, chyba, że ktoś robi domówki. Spotyka się na mieście, ewentualnie rzuci dzielnicą, jadąc jednym tym samym nocnym po imprezie. Wiedziała, że czasem wracał do domu koło 22:00dwudziestej drugiej, czasem o 3 trzeciej nad ranem, a czasem dopiero po 5 pięciu dniach trafiał do swojego łóżka, nie wiedząc nawet, w jaki sposób. Stawiała pasjansy z godzinami. Wyszedł pasjans przypisany północy. Wtedy też zamówiła taksówkę i pojechała. Siedząc na krawężniku w ciemnej ulicy, cieszyła się, że nie mieszkał w jednym z tych jasnych apartamentowców, z portierami i monitoringiem, jak chociażby te przy Bukowińskiej, bo zapewne czułaby się jeszcze bardziej desperacko. Albo jak panienka, wyczekująca na spóźniającego się klienta.
– Potrzebuję tych pięciu randek i nie odmawiaj mi.
Godzina, ona, od dłuższego czasu niewidziana (ile to już? miesiąc? może nawet dwa?), różne substancje i dawno nieużywane słowo „randka”, wszystko to, wymieszane, nierzeczywiste, ledwo oświetlone oddaloną latarnią, wprawiało go w konsternację.
– Mama jest na górze, nie możesz wejść. – Zapalił papierosa i zabrał ją na ławkę do parku po drugiej stronie ulicy.
– Jaki jest problem?
– Potrzebuję pięciu randek, żebyś się we mnie zakochał.
Powtarzała to jak mantrę. A znał ją już na tyle, żeby wiedzieć, mimo idiotyczności sytuacji, że innego wyjścia nie ma, jak się zgodzić. Bo inaczej się nie odczepi. Nie tylko samo żądanie było dziecinne, ale też ten cały ten jej upór. Działała według sobie tylko znanej logiki, po swojemu, bez względu na to, co się komu podobało. No i trochę mu to jednak schlebiało. W końcu niezłym musi być przystojniakiem, skoro tak ją na niego wzięło. Zawsze istnieje też szansa, że to mu się tylko śni lub to kac halucynacja.
Rozdanie piąte: Kino. Sukienkę na tę randkę kupiła już parę miesięcy temu, chociaż nie wiedziała wtedy jeszcze, że sama będzie ją sobie musiała zaaranżować. W sklepie, gdy tylko ją zobaczyła, w głowie zapłonęła myśl: „idealna na randkę z nim”. Chociaż nie lubiła oglądać dwa razy tego samego filmu, jeszcze bardziej nie lubiła tracić fragmentów przez nieuwagę, dlatego parę dni wcześniej film, na który mieli iść, obejrzała sama. Tak na wszelki wypadek, gdyby części filmu przyszło jej jednak nie zobaczyć. Klimatu też chciała chociaż trochę odpowiedniego. Do swojej nieuwagi.
Gdy wyszli, wyrzucił: Takie kino to ja lubię.
A po chwili z uśmiechem dodał: To kiedy następna randka?
To była jego wyrzucona karta. I przyszła pora na jej ruch. Więc wzięła jego słowa i odpowiedziała:
– Potrzebowałam pięciu randek, żeby się odkochać.

About the author
'91, jeśli ci się podobało - odnajdź mnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *