Gotowanie na ekranie czyli „Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe”.

To nie jest w Polsce pierwszy przypadek że książka, którą pisze bohater/bohaterka serialu, ukazuje się w tak zwanym, prawdziwym życiu. Ale czy ktoś jeszcze pamięta „Kaktus w sercu” niejakiej Barbary Jasnyk z „Teraz albo nigdy”? Nie? A, to nawet lepiej. Powieść ta była tak bardzo nijaka, że sama się dziwię, że zarchiwizowałam jej tytuł gdzieś w pamięci.

A jak będzie z książką bohatera „Przepisu na życie”? Czy „Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe” przetrwa, czy też jej popularność ulotni się wraz z końcem drugiego sezonu, skądinąd całkiem niezłego, serialu?

Zastanawiam się czy książkę kucharską, która leży przede mną i z której, dość głupawo, uśmiecha się do mnie Borys Szyc (pozdrawiam pana!) powinnam czytać jako:

a)    literaturę (wszak jest tu jakaś literacka ambicja)
b)    produkt marketingowy (ktoś chce na popularności serialu zbić kasę)
c)    podręcznik nieskomplikowanego gotowania dla początkujących (przepisy wydają się naprawdę proste!)

Wybieram odpowiedź „c” i w tej samej sekundzie zaczynam gorączkowo zastanawiać się jak, na Boga, recenzuje się książki kucharskie?! Może powinnam coś  ugotować według któregoś z przepisów i sprawdzić czy to aby jadalne?

Moją uwagę przykuwają zupy (szkoda, że tylko pięć) oraz przepisy na makarony i naleśniki. Dania są naprawdę dość proste i nieskomplikowane, co nasuwa mi podejrzenie, że jest to książka dla kulinarnych analfabetów: grillowanie warzywa (pokroić i grillować), zupa z cukinii (posiekać i ugotować), pomidorówka (wrzucić i dodać śmietanę), kanapki (posmarować i położyć), ale… podobają mi się te przepisy! Można potraktować je jako inspirację, gdy po głowie tłucze się „co-by-tu-dziś-ugotować?” Zaglądam też do części poświęconej deserom: ciasto pomarańczowe, panna cotta, tarta limonkowa… Naprawdę nic trudnego, a wizja przyjemności przygotowywania i konsumpcji obiecująco unosi się między wierszami.

Zapraszam do stołu jest książką ładną, chociaż okładkę mam ochotę zakleić zdjęciem jakiegoś atrakcyjnego brokułu lub jędrnego pora. Borys Szyc jakoś nie działa na moje ślinianki. Naprawdę wolałabym już, żeby tam była Olszówka albo Ostaszewska.

Plusem są ładne (w swojej klasie) zdjęcia, miła oku czcionka, przejrzysty układ apetycznie zapowiadających się przepisów. Nie rażą też wstawki „pomiędzy” czyli życiowe mądrości „autora”, czyli Borysa Szyca, właściwie Jerzego Knappe czyli Agnieszki Pilaszewskiej – scenarzystki Przepisu na życie. Zaraz! Czyja to właściwie jest książka? Łatwo pogubić się, kto tu jest kim i kto, tak naprawdę gotuje.

Autorkami przepisów (raczej odtwórczych i mało oryginalnych – założę się, że większość z nich moglibyśmy znaleźć gdzieś w sieci) są skrzętnie ukryte na ostatniej stronie Dorota Kwiecińska i Anna Chwilczyńska.

Tak właśnie zacierają się granice między rzeczywistością i fikcją. Mniej odpornego czytelnika może to doprowadzić do rozstroju psychicznego i rozdwojenia jaźni.

Cóż, kulinarną Marią Skłodowską-Curie dzięki tej książce z pewnością nie zostanę, ale znalazłam tu kilka naprawdę miłych pomysłów.
A teraz, Przepis na książkę:

Weź twarz znanego aktora.
Dodaj niezłą scenarzystkę.
Przypraw garścią chwytliwych, niewyszukanych przepisów.
Podsmaż w ładnej grafice.
Sprzedaj.

Uwaga: serwować niewymagającemu czytelnikowi.

Smacznego!

Agata Jawoszek

About the author
Agata Jawoszek
rocznik `83, absolwentka slawistyki, obroniła doktorat z literatury bośniackich muzułmanów, specjalizuje się w kulturze krajów bałkańskich, czyta zawsze i wszędzie, najchętniej kilka książek na raz; ma słabość do sufizmu i sztuki islamu.

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *